Co sądzę o… Jak X: Combat Racing - Pita - 4 września 2013

Co sądzę o… Jak X: Combat Racing

Był okres, kiedy ta gra była moim ulubionym racerem. Nawet więcej, bo była też moim ulubionym tytułem do wspólnego pogrania. W końcu sama koncepcja capture the flag za pomocą pojazdów to coś po prostu niesamowicie dobrego, prawda?

Jak X kupiłem po ograniu Jaka 2, w oczekiwaniu na przesyłkę z Jakiem 3, by po skończeniu obu wziąć się za Jaka 1. Zaznaczam to, ponieważ spodziewałem się że dostanę racera zrobionego tylko i wyłącznie po to, żeby przyciągać znaną serią, ale czegoś takiego właśnie wtedy potrzebowałem. Odpoczynku między dwoma częściami wielkiej serii. Takiego tam, lekkiego zatopienia w uniwersum. Gra przeszła moje najśmielsze oczekiwania.

Naughty Dog miało już doświadczenie z przeniesieniem swojej poprzedniej serii na bardzo udanego kart racera. Crash Team Racing czerpało pełnymi garściami z cyklu Mario Kart, zachowując jednak własną tożsamość i będąc wspaniałą party-game. Przede wszystkim zapamiętano ją po wszechczasy za multiplayer w 4 osoby na jednej konsoli oraz fajny tryb story.

Jak X nie poszedł w kierunku poprzednika. Kontynuował dalej stylistykę poprzednich dwóch części, czyli ciekawą post-apokalipso-dystopię-i-wiele-innych z (anty)bohaterem w postaci Jaka. Brudno, ale pięknie, agresywnie, ale przygodowo, szybko, ale taktycznie. Jak X to po prostu combat racer z dopałkami, bronią i ostrą walką na trasie. A mieszcząc się stylistycznie ani po stronie boskiego WipEouta ani typowych arcade racerów trafił we własną niszę.

Powody dla których pokochałem ten tytuł były proste. Świetne, duże trasy, porządne samochody oraz fizyka, która przypominała mi drugiego Carmageddona. I tryby… tryby, których było wystarczająco wiele, by zadowolić każdego. Rozwałki, time traile, ściganie liderów, rozwalanie samochodów oraz przede wszystkim – odmiana capture tha flag, którą katowaliśmy do znudzenia na jednej, ukochanej przez nas arenie.

Przyczynił się do tego także OST za który odpowiada legendarny Billy Howerdel i mniej legendarny Larry Hopkins. Co zabawne to jeden z tych przypadków, gdy w grze został inaczej (i lepiej) zmiksowany niż na oficjalnym wydaniu płytowym.

To pierwsza gra dla której podłączyłem konsolę do Internetu. To pierwsza gra nad którą zarywałem nocki z innymi graczami w jednym pokoju. To jedna z tych gier, dla których znajomi naprawdę kupowali konsole. Nie obchodziła nas jej popularność, nie obchodziła nas momentami dziwna fizyka, nie obchodziło nas to, jak problematyczne było granie po sieci na PS2. Wciągnęliśmy się w ten świat. Pokochaliśmy go.

Mieliśmy własne forum, gdzie umawialiśmy się na gry nawet po wyłączeniu serwerów. Oczekiwaliśmy sequela, edycji HD, czegokolwiek. Jako jedyny z mojej grupy, który znał resztę serii jarałem się zresztą Story Mode. Do dziś się jaram. Jak to świetny bohater - a gra chociaż była ewidentnie poboczną odsłoną - to miała jedne z najlepszych dialogów w serii i pięknie sumowała ewolucję bohaterów. Do tego była różnorodna, a różnorodność racera to coś bardzo ważnego (i jeden z powodów mojej miłości do OutRun 2006).

Jak X był racerem, który znów przekonał mnie do tego gatunku.

Tylko, że Jak X się zestarzał. Grafika dzisiaj już nie ta. Fizyka większości samochodów potrafi momentami zirytować, bo wymaga bardzo określonego doboru pojazdu do trasy. Kampania nie jest tak zabawna jak te lata temu. Jak X nie wytrzymał godnie próby czasu. Więc co sądzę o Jaku X? że jest charakterny i inny. Wciąż jest przyjemny. I tylko przyjemny. To degradacja z pozycji „wybitny”, chociaż i tak warto w niego zagrać.

Być może dlatego Jak X nie pojawił się w kolekcji HD. Nie dostał własnej wersji HD. Nie dostał oczekiwanego przez malutką grupkę fanów sequela, ani konwersji z edytorkiem map. Nie dostał nawet wydania na PSN.

Szkoda.

Pita
4 września 2013 - 20:28