Rok po zakończeniu kariery w FIFA12 wracam do świata produkcji EA Sports. Poznając zmieniony tryb kariery, odkrywam smaczki i błędy nowej odsłony słynnej serii. Przy okazji zachęcam do dyskusji o zmianach, wadach, zaletach, talentach, formacjach, drużynach i sukcesach.
Nie mam nic do Irlandczyków i ich ligi, ale patrząc na to jak radzą sobie na treningach i pamiętając o braku jakichkolwiek większych osiągnięć ze strony ich ekip wiedziałem, że bez zaciągu z zagranicy nie dam rady nic ciekawego w Dublinie zbudować. Dzięki kontaktom z dawnymi znajomymi udało mi się szybko załatwić nam kilka ciekawych wzmocnień. Postępowałem ryzykownie i decydowałem się na nowych graczy bez wcześniejszego testowania ich i omawiania ze skautami. Chociaż, czy naprawdę ryzykowałem? Szansa na ściągnięcie piłkarza gorszego od tych obecnych w składzie była minimalna, szczególnie, że byli to młodzi wychowankowie niezłych europejskich jedenastek. Wkrótce więc do moich nieporadnych Irlandczyków dołączyli też w ramach wypożyczenia do końca sezonu Adrien Thomasson z Evian TG, Bryan Pele z Lorient, Almir Kasumović z Hannover 96, Bahrudin Atajić z Celtiku Glasgow, Cimo Rocker z Werderu Brema, Jan Gyamerah z VFL Bochum i Abraham Vargas z Depor. Iquique.
Thomasson okazał się najgorszym trafieniem, bo jego OVR to tylko 52. Na pozycji ofensywnego pomocnika, gdzie konkurencja jest niewielka, będzie miał jednak szanse pograć. Zawsze będę mógł go wystawić jako straszaka, bo ze swoimi prawie dwoma metrami wzrostu podczas biegu przypomina zjeżdżający z górki pociąg parowy. Pele (58 OVR) to bardzo solidny lewoskrzydłowy, na pierwszy rzut oka sporo lepszy od miejscowych konkurentów. Kasumovic (58) i Atajic (55) to z kolei Bośniacki duet napastników, który zastąpi nam sprzedanych za ponad 130 000 euro Irlandczyków. Obaj na pewno nie będą grali gorzej niż pożegnani poprzednicy. Wreszcie Rocker (58) i Gyamerah (58) to bardzo solidni i szybcy boczni obrońcy, którzy mają pomóc wyjątkowo ociężałym stoperom, a i przydać się na coś w ofensywie. Vargas (57) to ściągnięty na ostatnią chwilę napastnik, niezły i przeznaczony do rotacji składem.
Nim jednak cała ta silna grupa zjechała do Dublina minęło kilka dni, a my musieliśmy zagrać w zaplanowanym sparingu z Kalmar FF. Takiego pola ogórków chyba jeszcze Janusz Wójcik w swoim życiu nie widział. Obserwując marne widowisko miałem wrażenie, że wielu zawodnikom piłka przeszkadza w bieganiu po boisku. Zupełnie jakby przyszli na zajęcia z WF-u, a tutaj ktoś im podczas rozgrzewki podrzucił futbolówkę pod nogi. Na szczęście w tym obrazie nędzy i rozpaczy dało się dostrzec choć kilka maźnięć pędzla dobrych artystów. Solidnie zaprezentowali się Pele i Kasumovic, nieźle wypadł lokalny Zidane, Kavanagh, a i stawiający potężne susy Thomasson skończył mecz cały i zdrowy i bez nawet jednej ofiary śmiertelnej na koncie. Mogłem być zadowolony. No i obrona, która nie straciła gola też zasłużyła na kilka ciepłych słów na odprawie pomeczowej. Chłopcy byli zadowoleni i już zacierali ręce na wyjazdowe starcie z Pescarą. Oj, czułem, że Włosi szybko nauczą ich futbolu.
Okazało się jednak, że w Pescarze wakacje w pełni. Mogę przysiąc, że w trakcie pierwszej połowy słyszałem nawet krótki dialog bocznego obrońcy i skrzydłowego o wyjątkowo urokliwej plaży w niedalekiej okolicy. Piłkarski piknik na trybunach i na boisku nie mógł skończyć się inaczej jak wynikiem 0:0. Wbrew pozorom, kibice nikogo nie wybuczeli, a po minach piłkarzy i mojego vis-a-vis domyślałem się, ze są zadowoleni ze swojego występu. Nie dziwne, że z takim nastawieniem do życia i futbolu spadli ostatnio z Serie A. Zadowolony to mogłem być ja, choć brak kreatywności pomocników i niewiele strzałów ze strony napastników nie wróżyły dobrze przed startem rozgrywek. W trzecim sparingu, z Pueblą, przegraliśmy 0:1. To było już ponad 270 minut bez strzelonego gola odkąd przejąłem UCD. Moje młode Bośniaki z ataku wymagały wstrząsu, a pomocnicy krótkiej pogadanki przed pierwszym spotkaniem Airtricity League.
I jak na złość w pierwszej kolejce przyszło nam grać jakieś lokalne derby na wyjeździe z Shamrock Rovers. Podobnie jak w sparingach wystawiłem chłopaków w do bólu klasycznym 4-4-2, co by nie pogubili się taktycznie i jasno wiedzieli, co mają na boisku robić. Atmosfera w szatni była niezła, choć Irlandczycy to zadziorne skubańce i wiedziałem, że nie bardzo podobają im się moje nowe porządki. W końcu kilku ich kolegów wyleciało, a na ich miejsce przyszli obcokrajowcy. Miałem nadzieję, że wyniki na boisku szybko pokażą im słuszność moich decyzji.
Na trybunach derbowo, zupełnie jak w Polsce, Francji czy we Włoszech. Na boisku już dużo gorzej, choć pierwszy kwadrans w wykonaniu obu stron lepszy niż jedne z żałosnych, bezbramkowych derbów Warszawy, które miałem nieprzyjemność oglądać na początku 2012 roku. Kolejne minuty mijają na w większości bezmyślnej kopaninie i nieudolnych próbach lokalnej tiki-taki w środku polu. Wtem, 44 minuta. Bramkarz rywali nie potrafi opanować podanej przez obrońcę futbolówki, Burke przebiega obok niego i zgarnia piłkę, a potem jakimś nieporadnym kopnięciem wpycha ją do siatki. Gol! Nie kompromitowałem się i nie powtarzałem wyczynu Paolo Di Canio, co by też nie zniszczyć garnituru, ale uśmiech wyskoczył mi na twarzy jak prosty achievment w FIFA 14. W szatni, pogadanka o mobilizacji. 60 minuta i nie wierzę własnym oczom. Spora część kopaczy oddycha już rękawami. Także ci sprowadzeni z zagranicy. Chyba kilku młodzieniaszków za dużo paliło w szkole. Zaczyna się walka nerwów, czy wszyscy to spotkanie przeżyją. Wtem, 90 minuta. Defensor próbuje przed polem karnym opanować futbolówkę po podaniu kolegi. Przebiega obok niego Kasumović i zabiera ze sobą piłkę. Następnie wpada w pole karne, wali koło bramkarza i robi się 2:0. Drugi taki gol w jednym meczu? Takie rzeczy tylko w Irlandii.