Powrót do przeszłości: Simon the Sorcerer - evilmg - 26 października 2013

Powrót do przeszłości: Simon the Sorcerer

Witajcie w 1993 roku! To czasy kiedy przygodówki nie zniknęły jeszcze pod zwałami gier z innych gatunków. Właśnie wtedy świat ujrzał pierwszą część przygód Simona, maga amatora, a w rzeczywistości zwykłego nastolatka z naszego świata, który przypadkiem (no, nie do końca przypadkiem) przeniósł się do innego wymiaru. To właśnie zderzenie mentalności tego młodzieńca ze schematami heroic fantasy miało zapaść wielu fanom przygodówek w pamięć.

Simon, jeszcze zwykły nastolatek, znajduje w swoim domu tajemnicze przejście. Zwyczajem wielu młodych ludzi bez zbędnego ociągania chce dowiedzieć się "o co biega" i... przechodzi przez portal do innego wymiaru. Doświadczenie nie mogło być zbyt miłe. Zwłaszcza, że wylądował niemal dosłownie na stole goblinów. Z opresji ratuje go jego pies, który przeszedł za nim przez portal. Szybko okazuje się, że na młodzieńca czeka piekielnie niebezpieczne zadanie. Simon ma uratować maga Calypso z rąk złego czarnoksiężnika Sordida. Zadanie wydaje się niewykonalne, ale Simon i tak nie ma wyboru. Zwłaszcza, że dłuższy pobyt w magicznym świecie wypełnionym różnej maści szaleńcami i wiecznie pijanymi krasnoludami wydaje się niezbyt pociągający.

 

Tak zaczyna się seria zwariowanych przygód młodego czarodzieja. Problem w tym, że na starcie Simon ma do dyspozycji jedynie niezbyt gustowne fioletowe wdzianko i magiczny kapelusz, który pełni tutaj funkcję „kieszeni” do której główny bohater będzie ładował tony znalezionego po drodze złomu. Jak to w starszych przygodówkach bywa czekają na nas godziny machania kursorem myszy jedynie po to by upewnić się, że na pewno ten obszar już zbadaliśmy w wystarczającym stopniu. Każde przeoczenie może zemścić się później gdy w panice będziemy szukać przedmiotu, który pozwoli nam przejść dalej. Szkoda tylko, że nie wszystkie rozwiązania są na tyle intuicyjne by można było obejść się bez chaotycznego biegania i klikania na wszystkim co ma własną nazwę. To właśnie wyświetlana na ekranie nazwa mówi nam, że możemy danym obiektem manipulować. Wszystkie tak opisane przedmioty można oglądać, podnosić, przesuwać, próbować nawiązywać kontakt i... zjadać. Wszystko trzeba dokładnie zbadać – czasem nie można czegoś podnieść póki się tego nie obejrzy. Problem w tym, że niektóre przedmioty można bardzo łatwo przeoczyć, dlatego też często gracz łapie się na tym, że macha chaotycznie kursorem w nadziei, że na zbadanym już etapie podświetli się jeszcze jakiś obiekt...

 

Strona audiowizualna „Simon the Sorcerer” prezentuje się bardzo dobrze. Gracza nie razi nadmierna pikseloza, a w niektórych grafikach można się wręcz zakochać. Ta gra nadal potrafi wyglądać świetnie! Stylistyką przypomina niektóre stare bajki, które można było kiedyś oglądać w ramach dobranocki. Kolory otoczenia są niezwykle żywe, a wszędzie widać jakieś kolorowe żyjątka. W trawie latają motyle, po ziemi łażą robaczki, od czasu do czasu można zobaczyć polujące ptaki, a okazjonalnie większe zwierzęta. Wszystko to w akompaniamencie przyjemniej dla ucha muzyki, która wprowadza sielankowy nastrój. Po prosu miodek!

 

Kolejną mocną stroną „Simona” są wszechobecne nawiązania do szeroko pojętej kultury masowej. Co krok gracz natyka się na nawiązania do baśni, filmów animowanych i popularnych książek fantasy. Wszystko to oczywiście podane w sosie składającym się głównie z absurdalnego poczucia humoru i specyficznego klimatu gry wynikającego z tego, że... Simon wie, że jest bohaterem gry komputerowej. Z wiedzy tej usiłuje co chwila korzystać, na przykład złośliwie komentując pomysły gracza.

 

Podsumowując, „Simon the Sorcerer” to kawał dobrej przygodówki z wszechobecnymi elementami komediowymi i wieloma zabawnymi dialogami. Pozycja obowiązkowa dla fanów gier przygodowych.

 

 

evilmg
26 października 2013 - 23:48