Ostatnimi czasy chodzi za mną literatura młodzieżowa, nawet pod choinkę dostałam coś z tej bajki: „Upadające królestwa” Morgan Rhodes. Nie była to pozycja z mojej listy życzeń, ale niespodzianki też bywają miłe. Albo i niekoniecznie.
Była sobie kraina zwana Myticą. W jej skład wchodziły trzy państwa: bogate, biedne i biedniejsze. Stosunki między nimi od dawna były napięte, aż w końcu pewien incydent podczas podróży księżniczki z zamożnego królestwa do ubogiego sąsiada doprowadził do wybuchu wojny. Do tego mamy przepowiednię o dziewczynie obdarzonej niezwykłą mocą, legendę o zaginionych potężnych klejnotach i szukających ich tajemniczych Obserwatorach. Na tym tle poznajemy losy czwórki nastoletnich bohaterów. Jak widać, fabuła jak fabuła, nie wyróżnia się niczym nadzwyczajnym na tle innych książek fantasy. Niestety nic nam nie osładza tego braku nadzwyczajności. Wątków jest co prawda wiele, ale żaden z nich nie jest jakoś szczególnie dopracowany. Może lepiej byłoby zmniejszyć ich liczbę na rzecz bardziej szczegółowego rozwinięcia? Schematyczny, niezbyt rozbudowany świat – jest on tak prosty, że nawet mapka nie jest potrzebna, żeby go ogarnąć. Przewidywalne wydarzenia – łatwo się domyślić, kto kogo napadnie, kto kogo zdradzi, co komu nie wyjdzie, a w dodatku wszystko jest opisane bez polotu. Wojna niby się toczy, nawet jakąś bitwę mamy, ale większe emocje potrafi we mnie wzbudzić podręcznik do historii. Życie bohaterów jest z różnych powodów trudne, wiele rzeczy idzie nie po ich myśli, za każdy błąd muszą zapłacić, ale w ogóle nie byłam w stanie się tym przejąć. Wiele momentów, które teoretycznie powinny być poruszające, nie wywołało u mnie żadnych emocji. Zresztą tych nieszczęść jest tyle, że stają się one wręcz nudne – wszystko, co może pójść nie tak, idzie nie tak. Sami bohaterowie też nie prezentują się najlepiej: postacie pierwszoplanowe są papierowe, kompletnie bez wyrazu, nie byłam w stanie ani im kibicować, ani źle życzyć. Długo myślałam, co mogę napisać o postaciach drugoplanowych i jakoś nic mi nie przyszło do głowy. I chyba muszę poprzestać na stwierdzeniu, że takie postacie po prostu były, bo były tak nijakie, że nic się o nich nie da powiedzieć. A, wspominałam już o drętwych i często niepasujących dialogach?
Jakby tego wszystkiego było mało, polskie wydanie pozostawia sporo do życzenia: tylu literówek już dawno nie widziałam, do tego dochodzą jeszcze pomylone imiona. O dziwo wg stopki redakcyjnej „Upadłe królestwa” przeszły przez ręce redaktora i korektora. Wstyd.
Podsumowując: wszystko, co mogło w tej powieści się nie udać, się nie udało. Nawet wzięcie poprawki na to, że jest to powieść dla młodzieży i nie wszystko musi być super skomplikowane i mieć drugie albo i trzecie dno o głębokości Rowu Mariańskiego, nie ratuje sytuacji. Uważam wręcz, że młodzież nie powinna czytać tej powieści, żeby nie psuć sobie gustu.