Nie myślałem, że kiedykolwiek dojdzie do tego, że będę zmuszony napisać o swoich perypetiach związanych z zamawianiem gier w polskich sklepach wysyłkowych. Do tej pory obywało się jakichś szczególnie przykrych przypadków i z 95% zakupów na przestrzeni ostatnich co najmniej dziesięciu lat mogę powiedzieć, że jestem zadowolony. Kilka razy zdarzyło mi się też korzystać ze sklepu gram.pl, który ani nie wyróżniał się jakoś specjalnie od średniej krajowej ani od niej specjalnie nie odstawał. Było okej i nie miałem do tej pory na co narzekać. Zawsze kiedyś przychodzi jednak TEN dzień.
TEGO dnia, a było to w ubiegłą środę, postanowiłem zaszaleć i sprawić sobie kolekcjonerkę Dark Souls II na PlayStation 3 w sklepie gram.pl, bowiem po przeprowadzeniu krótkiego rekonesansu okazało się, że chyba tylko tam jest ona jeszcze dostępna. Być może było inaczej, ale nie ma to już teraz znaczenia.
Za grę zapłaciłem z góry i już następnego dnia otrzymałem powiadomienie o wysłaniu towaru. Gra miała więc dotrzeć do mnie w dniu premiery. Popełniłem jednak przy tym chyba jeden błąd, choć nie do końca wiem czy ma ona w tej historii znaczenie. Zamiast kuriera do domu, zamówiłem przesyłkę do jednego z punktów GO24, wiedząc, że właśnie w piątek będę w pobliżu na zakupach, więc DSII sobie stamtąd po prostu bez problemu odbiorę. Zaoszczędzę dychę na zgrzewkę taniego piwa.
W piątek cierpliwie czekałem na powiadomienie z punktu GO24 o możliwości odebrania przesyłki, ale do godziny 16 się nie doczekałem. Zbliżał się czas, że i tak miałem tam zawitać, więc kilkadziesiąt minut później udałem się we właściwe miejsce. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że gry nie ma. Kurier był już dawno, ale nic dla mnie nie przywiózł. Przypomnę, że paczka została wysłana dzień wcześniej z datą doręczenia w piątek.
Nic to, pomyślałem, może komuś się coś pomyliło i jakoś szybko da się to wszystko załatwić. Już po chwili okazało się, że coś jest nie w porządku, bowiem moja paczka miała status “dostarczona”. Niezadowolony udałem się do domu i przejrzałem zakładkę Moje zamówienia na stronie sklepu, na której jak się okazało, brakowało numeru przesyłki. Był piątek, późne popołudnie, dział obsługi klienta już nie pracował.
Dzisiaj, czyli w poniedziałek, po paczce ani widu ani słychu. Rano śle maila do Działu Obsługi Klienta, na którego po kilku godzinach otrzymuję lakoniczną i dla klienta skandaliczną odpowiedź, że kurier prawdopodobnie przetrzymał paczkę. Skandaliczną, bowiem nie zawierającą żadnych danych, ani nazwy kuriera, ani numeru przesyłki. Nie próbującej w żaden sposób wyjaśnić sprawy. Wyjścia klientowi naprzeciw.
Poczułem się zwyczajnie “olany” - facetowi po drugiej stronie kabla oprócz sprawdzenia karty moich zamówień nie chciało się zrobić nic więcej i zwyczajnie próbował mnie zbyć. W tym momencie zagotowała się we mnie krew. Wykonałem kilka telefonów, m.in. ponownie do GO24, by poznać numer przesyłki i do Biura Obsługi Klienta UPS, w którym miła pani poinformowała mnie, że bez kontaktu z nadawcą nic nie jest w stanie zrobić, a moje Dark Souls II faktycznie trafiło do kogoś już w piątek rano, gdzie odebrał/dostarczył je niejaki pan P. Zajęło mi to góra 7 minut. Taki ze mnie hakier...
Wszystko ładnie napisałem w kilku mailach, które ponownie powędrowały do skrzynki Działu Obsługi Klienta sklepu gram.pl. Na razie pozostały one bez odpowiedzi - dział pracuje chyba do 17.00. Przyznam, że ostatni z nich nie był zbyt grzeczny.
Jaki z tego morał? Żaden. Nie jest to też żaden jad ani hejt na sklep, z którego usług byłem do tej pory zadowolony. To bardziej opis naszej smutnej mentalności urzędniczej, spychologii stosowanej, w której normalny człowiek jest odsyłany od Annasza do Kajfasza. GO24 nic nie może i odsyła mnie do DOK-u gram.pl. Ci pozbywają się problemu zrzucając winę na barki kuriera, który zapewne nieświadom niczego jeszcze dzisiaj będzie spał spokojnie. Jego firma, czyli UPS, odsyła mnie z kolei do nadawcy, czyli do gram.pl. Koło się zamyka, a pośrodku tego wszystkiego stoję ja, z wydanymi czterema stówami, za które być może bawi się teraz pan P.
Czy mogłem z takim tekstem poczekać jeszcze trochę? Pewnie. Czy on jest w ogóle potrzebny? Nie wiem. Sfrustrowała mnie postawa sprzedawcy reprezentowanego przez Dział Obsługi Klienta firmy, od której można by wymagać jednak nieco więcej niż próby odegnannia natrętnej muchy. Smutno mi... bo nie ubiłem jeszcze żadnego bossa! ;)