Queen Kwong - żeńska wersja Reznora? - fsm - 27 marca 2014

Queen Kwong - żeńska wersja Reznora?

Tytuł wpisu jest oczywistym nadużyciem, choć na szczęście nie jest zupełnie oderwany od rzeczywistości. Queen Kwong to raczej nieznana (u nas na pewno) młoda muzyczna propozycja, na którą zwróciłem uwagę dzięki magii pewnego niebieskiego serwisu społecznościowego (zespół Filter umieścił posta zachęcającego do obejrzenia filmiku, w którym występuje ich kolega Wes Borland i ich koleżanka Queen Kwong - kliknąłem i wsiąkłem). Już macie zatem pierwszy trop w postaci dwóch dosyć znanych gitarowych, muzycznych marek, zaraz dołożę do tego miksu Trenta Reznora i będziecie wiedzieć, kto, co i dlaczego ta Queen Kwong.

O ile moje internetowe umiejętności mnie nie zawodzą, bohaterka tego wpisu urodziła się w 1987 roku, jest więc zdolna i do tego młoda, więc już możecie zacząć ją trochę nienawidzić. Queen Kwong to sceniczny pseudonim Carre Kwong Callaway, zwykłej dziewuchy z Colorado, która odnalazła w sobie muzyczny talent, a potem pozwoliła go odnaleźć też innym. W jakiś magiczny sposób Callaway poznała Trenta Reznora, miała okazje przedstawić mu swoje pierwsze autorskie kompozycje, co z kolei przerodziło się w pozytywną ocenę wydaną przez nowego mistrza i supportowanie amerykańskiej części trasy Nine Inch Nails promującej album With_Teeth w 2005 roku (Callaway nie skończyła wówczas 18 lat, niech ją cholera :P). Potem przyszedł czas na muzyczną refleksję i Carre Callaway zniknęła z radaru, by zastanowić się nad potencjalną karierą.

Rynek ujrzał ją ponownie 4 lata później pod scenicznym mianem Queen Kwong. Znowu miała okazję supportować NIN (tym razem podczas trasy Wave Goodbye), pracowała też nad wydaniem własnego materiału, by po roku uraczyć wszystkich EPką Love is a Bruise. A zatem chyba już wyjasnił się tytuł? Queen Kwong to odkrycie Reznora, z którym łączy ją zawodowe kumpelstwo, a sama Callaway to one-woman-band - tak jak szef NIN wszystko robi sama - pisze, nagrywa, śpiewa. Koncertów sama nie gra,  ale to jest zrozumiałe. Tak czy siak - jest mnóstwo powodów, by Queen Kwong znalazła Wasze uznanie, ale spokojnie można wysłać w jej stronę trochę zazdrosnych, nienawistnych fluidów (młoda, ładna, zdolna, zna Reznora, niech ją szlag!).

Love is a Bruise to 3 wydaje własnym sumptem utwory, po których przyszedł czas na dwa samotne single (Bitter Lips w 2011 i Long Gone w 2012) i nieco większe przedsięwzięcie w postaci pięciopiosenkowej płytki Bad Lieutenant z 2013 roku. Obecnie Queen Kwong pracuje z Wesem Borlandem nad czymś nowym - posłuchać można nowego, świeżego, wspomnianego we wstępie kawałka, który jest wstępem do czegoś więcej. Kolejna EPka czy cały album?

Queen Kwong (jeśli wierzyć Spotify) ma obecnie niecałe 40 minut oficjalnie wydanego materiału i jest to rzecz naprawde wysokiej jakości, zważywszy na fakt, że wszystko jest dziełem samej jednej dwudziestokilkulatki. A tam - jest wysokiej jakości niezależnie od tego faktu. Wszystko wywodzi się z pierwotnego, garażowego rocka. Tylko emocje, krzyk, brud i łomot. Potem wszystko zostaje lekko wygładzone, opatrzone chwytliwymi refrenami, wzbogacone perkusyjnym mięsem, a śpiew Callaway lawiruje między zmysłowym szeptem, zwykłym mówieniem a prawdziwą rockową energią. Na pewno warto mieć Queen Kwong na swoim radarze, bo jeśli najnowsze The Strange Fruit jest dobrym zwiastunem, możemy spodziewać się ciekawszego zestawu nagrań, niż standardowe rockowe piosenki. Ale żeby nie było - "rockowość" Queen Kwong oferuje naprawdę wysokiej próby: serdecznie polecam zapoznać się z Long Gone czy zacnym coverem utworu Chrisa Isaaca - Baby Did a Bad Bad Thing.

Mam wielka nadzieję, że komuś QK przypadnie do gustu, bo zdecydowanie na to zasługuje. Poza tym jest to miły dodatek do mojego standardowego zestawu słuchanych artystów, w którym przeważają męskie głosy. Czyli win-win.

fsm
27 marca 2014 - 13:12