''Noe: Wybrany przez Boga'' - recenzja - Jędrzej Bukowski - 28 marca 2014

''Noe: Wybrany przez Boga'' - recenzja

Dzisiaj do kin wchodzi nowy film Darrena Aronofsky'ego - "Noe: Wybrany przez Boga". Czy twórca wywodzący się z kina niezależnego, poradził sobie z wysokobudżetowym widowiskiem w klimatach fantasy na podstawie przypowieści biblijnej? Zapraszam do recenzji.


Gdy pojawiły się pierwsze informacje o tym, że Darren Aronofsky bierze się za realizację filmu "Noe: Wybrany przez Boga" z ponad 100 milionowym budżetem, trochę się przeraziłem. Wysokobudżetowa popkulturowa przypowieść biblijna pełna efektów specjalnych od twórcy, który dotychczas tworzył bezkompromisowe (ale docenianie przez Akademię w postaci nominacji do Oscara) kino artystyczne? W głowie zapaliła mi się z miejsca lampka ostrzegawcza.

 

Pierwsze sceny zachwycają. Surowy, wręcz postapokaliptyczny klimat dzięki fenomenalnym zdjęciom, przywodzi na myśl chociażby kultowego "Mad Maxa". Obserwujemy podróż Noe i jego rodziny w nieznane. Wraz z kolejnymi scenami, dowiadujemy się, że główny bohater grany przez niezastąpionego Russella Crowe'a, miewa wizje od Stwórcy (słowo Bóg nie pada w filmie ani razu). I tutaj fani Aronofsky'ego powinni czuć się jak ryba w wodzie - charakterystyczne, mocne barwy, szybkie, powtarzające się ujęcia i narkotyczny klimat - sceny, których raczej na próżno szukać w innych blockbusterach.

 

©Paramount Pictures


Aronofsky idzie krok dalej i do tej lekko narkotycznej wizji dorzuca kamiennych gigantów, którzy prezentują się nad wyraz ciekawie i idealnie pasują do tej surowej i totalnie odrealnionej rzeczywistości. Można by zaryzykować, że mamy do czynienia z kinem drogi na naprawdę twardych narkotykach, które brali chociażby bohaterowie "Requiem dla snu".

 

Jednak od połowy filmu, tempo siada, oniryczny klimat ulega rozproszeniu i dostajemy ostatecznie mdły blockbuster z naprawdę słabymi efektami specjalnymi (w szczególności rażą sztucznie animowane zwierzęta zmierzające do Arki). A kiedy już następuje apokaliptyczny potop, to nie robi on większego wrażenia. Dramaturgia ostatecznie siada i już się nie podnosi z miejsca.

 

©Paramount Pictures


Dodatkowo, Aronofsky stara się na siłę rozbudować wątek psychologiczny Noego i jego rodziny, jednak wychodzi mu to dość nieudolnie. Banał goni banał, zachowanie bohaterów męczy, zaś całość dłuży się niemiłosiernie. Psychodrama okazuje się strasznie nużąca i nie pomagają tutaj role drugoplanowe Jennifer Connelly czy też Anthony'ego Hopkinsa. Stosownym milczeniem pominę Emmę Watson, która po "Harrym Poterze" miała zdecydowanie lepsze role w takich filmach jak "Bling Ring" bądź "Charlie".

 

Co ciekawe, zanim Aronofsky zdobył fundusze na realizację filmu, współtworzył czterotomowy komiks (odpowiadał za scenariusz) i trzeba przyznać, że wyszło mu to nad wyraz dobrze. Być może, lepiej było zostać na tym etapie i reżyserię oddać komuś bardziej doświadczonemu w tworzeniu blockbusterów?  Bo wrażenie końcowe jest takie, jakoby twórca męczył się niemiłosiernie w ciasnych ramach narzuconych przez studio i chciał złapać wszystkie sroki za ogon, dostarczając zarazem efektowne i duże kino oraz kameralną artystyczną produkcję.




Podobają Ci się moje wpisy? Zachęcam do zaglądania na stronę, którą prowadzę:


Jędrzej Bukowski
28 marca 2014 - 11:20