Misje eskortowe? Nagły wzrost poziomu trudności, robiący z "normala" "inferno"? Kończący się czas? Frustracja z powodu słabo opisanego celu zadania? Nieskończone porażki w walce z bossem, kiedy zostały mu ostatnie procenty życia? Rzucaliście kiedyś padem i tłukliście wściekle pięściami w stół? Mi się zdarzyło... raz, może dwa. No dobra, więcej. Mniejwięcej tyle:
GTA: San Andreas – misje Life’s a Beach i Cesar Vialpando
Celem misji Life’s a Beach była kradzież mocno podrasowanego dźwiękowo busa - z założenia niesamowicie prosta do wykonania w grze czynność. Tylko, że twórcy stwierdzili, że trzeba zatańczyć. Okazało się to (zwłaszcza na klawiaturze) wyjątkowo trudne. Sprawę z tego zdawali sobie chyba również i ojcowie gry, bowiem próg punktów potrzebnych do ukończenia zadania w wersji PC został zmieniony z 4000 do 2500, co i tak nie okazało się wystarczającym ułatwieniem. Podejść do zadania było mnóstwo, któreś z kolei w końcu udane. Jeżeli nie brzmi to wystarczająco drażniąco, zaraz po udanym tańcu i kradzieży busa ostrzelało mnie z SMG stado plażowiczów, co również szybko skończyło się śmiercią i zaczynaniem całego zadania, wraz ze znienawidzonym tańcem, od nowa. W misji Cesar Vialpando taniec zastąpiono rytmicznymi podskokami w low-riderze i choć nie straszono mnie karabinami wykonanie zadania i tak napsuło mi sporo krwi.
Jedi Knight II: Jedi Outcast – eskorta R5 ; Jedi Knight: Jedi Academy – Mission to Nar Kreeta
Uwielbiam Jedi Knight. Nienawidzę misji eskortowych. Jedi Outcast częstował mnie krótkim, acz wielce nieprzyjemnym epizodem z eskortą niesamowicie bezużytecznego R5 przez dwie pary drzwi. Pole minowe przede mną, granaty lecące w moją stronę i blastery. To umarłem ja, to wybuchł robot. I tak w kółko. Jedi Academy nie było pod tym względem lepsze. Kiedy pierwszy raz odwiedziłem Nar Kreeta, po zobaczeniu co mnie czeka byłem zrozpaczony. Uratować gromadę górników z więzień, eskortować ich do wyjścia. Przeciwko mnie kilku niestanowiących zagrożenia najemników i jak najbardziej groźny Rancor. Zadanie, które omijałem szerokim łukiem za każdym razem gdy do Jedi Academy wracałem.
Driver – misja pierwsza
Oczywiście, że nie mogło zabraknąć tutaj najbardziej nieudanego samouczka wszechczasów. Zamknęli mnie w garażu, napisali na karteczce siedem rzeczy do wykonania, bez głębszego rozwinięcia, jak to zrobić, ani gdzie i nie pozwolili wziąć udziału w pełnoprawnych misjach dopóki wszystkiego nie wykonałem. Nie wspominając, że w latach wydania Drivera nie miałem pojęcia co znaczą angielskie słowa wypisane na karteczce. Godziny rozbijania się po ciasnej lokacji, bez możliwości pominięcia tutorialu.
GTA: Vice City – misja Demolition Man; GTA: San Andreas – misja Air raid
Szczerze? Latanie śmigłowcami zarówno w VC jak i w SA sprawiało mi mnóstwo frajdy. Co było więc nie tak z tymi zadaniami? W obu otrzymałem sterowany elektrycznie helikopterek i z ich pomocą miałem przenosić materiały wybuchowe na swoje miejsce. W obu były to moje pierwsze zetknięcia z latającymi maszynami. W obu czas do wykonania zadania był ograniczony. A w Vice City jeszcze do mnie strzelano. Choć trzeba przyznać, że po takim treningu późniejsze poruszanie się po świecie w helikopterach nie sprawiało żadnego kłopotu.
LEGO Racers – Rocket Racer
LEGO Racers miałem okazję niedawno sobie odświeżyć. Przejście tytułu zajęło mi dwa wieczory, bawiłem się przy nim świetnie, a Rocket Racer nie sprawił mi już takich trudności jak 15 lat temu. Ale kiedy sobie przypomnę te niezliczone próby dojechania do mety pierwszym, te nieskończone teleportacje głównego przeciwnika, narastającą z każdym restartem frustrację i spadające na klawiaturę pięści (wytrzymałość sprzętu sprzed półtorej dekady i więcej jest epicka) to nienapisanie o tym wyścigu byłoby błędem.
Halo 3 – próba przejścia gry solo, na poziomie Legendary
Solowanie któregokolwiek odcinka Halo na Legendary to wyzwanie nie dla każdego. Ale czy kojarzycie misję Crows Nest z części trzeciej? Niemalże sam początek przygody, wepchnęli (i zamknęli)mnie w jakimś ciasnym pomieszczeniu, a naprzeciwko postawili grupę osiłkowatych Brute, a jednemu z nich wcisnęli w łapy Gravity Hammer. Pierwszy raz w jakiejkolwiek grze odbijałem się od ścian tak często.
Super Mario Bros. – World 8-4
Przyznać się, komu w tej grze nie sprawiały problemu zamki Bowsera? Pierwszy był prosty, owszem, ale każdy kolejny bawił się nami w nieskończony labirynt, do czasu aż nie odkryliśmy odpowiedniej ścieżki. Ostatnia warownia wrednego żółwiosmoka była okropną męczarnią. W końcu samo dotarcie do niej kosztowało tygodnie, jeżeli nie miesiące męczenia tytułu na Pegasusie. Wiele żyć straciłem jeszcze przed spotkaniem samego Bowsera, zabity przez czas. Dziś problem ten dla mnie nie istnieje, świat 8-4 znam na pamięć, więc lecący w dół licznik nie stanowi już zagrożenia. Niemniej jednak niesmak pozostał.
Dwarf Fortress – Evil surroundings
Poziom trudności i złożoności Dwarf Fortress jest już legendą. Jedna z najlepszych (i do tego darmowych) strategii, w którą nie da się wygrać, ponieważ w końcu i tak pojawi się coś, co nas zniszczy. Utrzymanie fortecy niesfornych i nie zawsze zdrowych psychicznie krasnoludów nie należy do prostego zadania. Co gorsza, czasami trudniejszym okazuje się samo rozpoczęcie prac nad budową schronienia. Jeżeli ktoś próbował grał już w Dwarf Fortress i próbował wybudować swoje małe imperium na fioletowo zabarwionych polach na mapie świata, ten wie i przyzna, że jest to niemal niemożliwe do wykonania. Kiedy przy wyborze lokacji zakładce surroundings będą towarzyszyć fioletowe lub różowe napisy Sinister, Haunted lub Terrifying należy przygotować się na rozgrywkę krótszą, niż zajęło same przygotowanie do niej. Stwory takie jak ogry, harpie i trolle to codzienność, zagrożenie sprawia nawet pogoda, ale najprzyjemniejszym (?) zagrożeniem są nieumarli, których zabić się w standardowy sposób nie da. Twój mistrz mieczy pociął wroga na cztery części? No to teraz masz czterech przeciwników zamiast jednego. Mistrz mieczy zginął w walce? Nieumarły mistrz mieczy coś Ci mówi?
Evil regions are much more dangerous fun.
Gothic 3 – zadanie: Zabij agresywne dziki
Gothic jest jedną z moich ulubionych serii cRPG, sterowanie w dwóch pierwszych częściach już z sentymentu uważam za zaletę, ale granie bez łatek w część trzecią już zaletą nie jest. Miało to swój urok – spamujące mnie w kółko jednym uderzeniem zwierzęta, które mogły mnie w ten sposób bez problemu zabić nawet na wyższym poziomie umiejętności, fauna sprawiająca więcej problemów w walce, niż gromady orków czy troll. Zapis gry był moim najlepszym przyjacielem przed dosłownie każdą walką. Zabicie agresywnych dzików było ciężkie, ponieważ nie były to standardowe dziki, jakich w grze pełno. To były AGRESYWNE dziki. Miały więcej punktów życia, zadawały więcej obrażeń, a przede wszystkim wystąpiły w grupie, bodajże czterech na raz. Proste zadanie, dzięki mechanice Gothica sprawiało, że wymyślałem przeróżne taktyki, z których najlepszą okazała się „strzel z łuku i uciekaj; powtarzaj do skutku” i nawet przydała się później w grze kilka razy.
Crash Bash – maksowanie gry
Co tu dużo pisać, jeżeli jeszcze nie wymaksowaliście Crasha Basha, a macie zamiar to zrobić, wyłóżcie ściany poduszkami czy czymś, żeby nie poniszczyć padów.
GTA: Vice City – misja Death Row
Seria GTA mimo, że jako całokształt nigdy nie była dla mnie szczególnie trudna na tej liście zajmuje niechlubne pierwsze miejsce jako najczęściej wspominana. Death Row to chyba najgorszy wymysł znienawidzonych przez wszystkich misji eskortowych. Po kolei: ogranicza nas czas (a w zasadzie to bardzo szybko spadający pasek życia naszego wspólnika), w którym trzeba zmieścić dojazd do złomowiska, na którym biedak jest przetrzymywany, wybić stado prześladowców, i eskortować poszkodowanego do szpitala, przy okazji nie zostając wysadzonym przez ścigających nas przeciwników. Bez checkpointów. Na jednym pasku, bardzo szybko rozpływającego się życia.
Fallout – The Master
10 punktów charyzmy, 200% retoryki, a i tak nie udało mi się przekonać tego zmutowanego czuba do samobójstwa. No to mus było zastrzelić draba, czego nie ułatwiały zastępy respiących się parobów, których nie udało mi się zatrzymać nawet przez znane Internetowi glicze. W końcu mi się udało, ale zraziłem się tak bardzo, że drugą część ukończyłem dopiero po długim odpoczynku po „jedynce”.