Recenzja Army of Two: The 40th Day (PSP) - Antares - 26 kwietnia 2014

Recenzja Army of Two: The 40th Day (PSP)

Antares ocenia: Army of Two: The 40th Day
50

Gdyby udało nam się spotkać cherlawego bohatera Shadow of Memories,  „pożyczyć” jego urządzenie do podróżowania w czasie, po czym przenieść się do roku 2007 by zapytać cygańską wróżkę o to, jaka mechanika zastosowana w grach jest najbardziej pożądana i gwarantuje finansowy sukces, odpowiedziałaby krótko: „Gears of War”.  Wydana przez Microsoft Games Studios, taktyczna strzelanka TTP bazująca na wykorzystaniu systemu osłon stała się tak wielkim hitem, że Electronic Arts postanowiło podpatrzyć pomysł i stworzyć własną markę opartą o podobne zasady rozgrywki.

Efektem ich pracy był wydany w 2008 Army of Two, gra nastawiona na dwuosobową kooperację i opowiadająca historię o parze, kryjących twarze za stalowymi maskami najemników. Ze względu na nieco niedopracowane chowanie się za osłonami oraz kulejące AI partnera tytuł nie zebrał zbyt wiele dobrych recenzji , jednak został na tyle ciepło przyjęty przez graczy, że można było się spodziewać, iż EA uraczy nas kontynuacją. Tak też się stało, jednak tym razem, poza Xbox’em 360 i Play Station 3, swoją wersję otrzymało także PSP.

Krzyżówka Contry i Commando? Niezły pomysł, tylko wykonanie gorsze.

Wśród fanów pewne niepokoje wzbudził fakt, że już na etapie produkcji wiadomo było iż gra prezentować będzie akcję z izometrycznego rzutu kamery. Tworzyło to skojarzenia z Killzone Liberation i wywołało liczne spekulacje w Internecie, czy aby w ogóle rozwiązania taktyczne będą w tej pozycji możliwe. Kilka pierwszych minut gry brutalnie uświadomiło mnie, że na potrzeby kieszonkowej wersji swoich przygód bohaterowie, czyli Salem i Rios, pobierali nauki walki u Johna Rambo.  Ilość pomysłów przeniesionych z wersji na konsole stacjonarne można policzyć na palcach jednej ręki pijanego drwala.

Gra jest mieszanką elementów zaczerpniętych z serii Metal Slug, kultowej Contry, oraz pewnego 8 bitowego tytułu, który na automatach ukazał się dwa lata przed moim urodzeniem. Commando, bo tak nazywa się ta produkcja, została wydana również na 8 bitowe komputery osobiste i jako dzieciak całkiem ją lubiłem. Rozgrywka prezentowała akcję z góry i polegała na chodzeniu żołnierzem gęsto strzelając do wszystkiego co się rusza, przy jednoczesnym unikaniu dość powolnych pocisków i granatów wroga. Army of Two: 40th Day w wersji na PSP to dokładnie to samo, tylko we współczesnej oprawie graficznej.

Gra wzorowana na dwudziestopięcioletnim tytule? „Co to za głupota?!” – zakrzykniecie. Jest w tym zapewne trochę racji, ale jeśli wyrzuci się z głowy obraz tego, na czym opiera się rozgrywka w oryginalnym AoT okazuje się, że ta prosta rozwałka ma naprawdę duże pokłady grywalności. Jeśli dodamy do tego takie elementy jak ratowanie zakładników, czy potyczki z olbrzymimi bossami, podczas których musimy celować w ich słabe punkty okazuje się, że recenzowana pozycja naprawdę potrafi wciągnąć.

Do tego mamy jeszcze znany fanom serii system aggro, czyli zwracania na siebie uwagi po to, by drugi z najemników mógł działać niespostrzeżenie. W trybie single player służą do tego proste komendy wydawane partnerowi takie jak: „stój”, „podążaj”,  „bądź agresywny” i „bądź pasywny”. Na dłuższą metę, na potrzeby prostej strzelaniny taka ilość rozkazów wystarcza, z resztą przyjemniej jest grać pierwsze skrzypce bo AI naszego kolegi wybitnie źle radzi sobie z omijaniem pocisków. Najemnicy mogą się też wzajemnie ratować zastrzykiem z adrenaliny, jeśli pasek życia któregoś z nich spadnie do zera, co ratuje nas przed przegraną.

Silną  stroną pierwszej części Army of Two była fabuła. Całkiem niegłupie politcal fiction, wrzucało parę naszych charyzmatycznych herosów w prawdziwe konflikty zbrojne takie jak wojna w Somalii, Afganistanie czy Iraku. Jak więc pod tym kątem prezentuje się  Czterdziesty Dzień, o którym z góry było wiadomo, że będzie opowiadał coś zupełnie nowego? Salem i Rios podejmują się jakiejś małej, rytunowej misji w Szanghaju. Nagle całe miasto zaczyna być zalewane morzem ognia i licznych eksplozji, a para naszych bohaterów próbuje wyjść z tego cało, wywalczając sobie drogę przez hordy agresorów, którzy pojawiają się na ulicach. Pozwolę tu sobie znowu wspomnieć  8 bitowe Commando. Po hipnotyzującym  kilkuminutowym słuchaniu buczenia kasety magnetofonowej, spragnionym rozrywki graczom ukazywała się plansza tytułowa, a potem od razu zostawaliśmy wrzuceni do walki.

Uwierzycie że fabuła kieszonkowego AoT prezentuje bardzo bliski poziom? Kilka bezsensownych dialogów, których ilość i jakość spokojnie można by przypasować do pracy domowej ucznia podstawówki, to wszystko co scenarzyści z EA mieli nam do zaoferowania. Głównego antagonistę poznajemy w ostatnim momencie gry i na dłuższą metę nie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi. Ot grupa terrorystów wysadza w powietrze Szanghaj a Chińska armia, która ustępuje jedynie siłom zbrojnym USA, nie wysyła do miasta absolutnie nikogo. Taka bezmyślna rozwałka mogłaby zostać przyjęta 25 lat temu, ale obecne produkcje przyzwyczaiły mnie do innych standardów.

Skoro skupiłem się na jednej z wad tej produkcji, to postrzelam sobie jeszcze seriami takowych.  Zacznijmy od tego, że sterowanie zostało wprawdzie niegłupio pomyślane, gdyż chodzimy za pomocą analoga a ogień prowadzimy przyciskami geometrycznymi, ale jak nietrudno się domyślić, celowanie po skosie jest bardzo niewygodne. Gra stara się nam pomagać, namierzając automatycznie przeciwnika znajdującego się najbliżej naszej linii strzału. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że antagoniści posiadają różne bronie i w momencie, gdy gra uparcie próbuje mi zaznaczyć jakiegoś leszcza, a jego kolega szykuje sobie spokojnie wyrzutnię rakiet , cały ten system wspomagania tylko przeszkadza. Dano nam też możliwość kucania by schować się za elementami otoczenia, ale nie możemy już wtedy prowadzić ognia.

Co gorsza za osłoną i tak można mocno oberwać, więc dużo bardziej sprawdza się bieganie i slalom pomiędzy  lecącymi pociskami. Żeby tego było mało, naszego partnera pod kątem inteligencji zawstydziłby tresowany szympans. Notoryczne wystawianie się na linię strzału, przy jednokrotnym braku chęci do prowadzenia ognia oraz nagminne zacinanie się na różnych elementach otoczenia, zmuszające nas do wczytania ostatniego save’a to standard. Ale szczytem wszystkiego są bugi, gdy nasz kolega biega bez celu, zamiast nas ratować za pomocą zastrzyku z adrenaliny. A może programistom z EA chodziło o realistyczną symulację paniki w kryzysowej sytuacji? Proszę, mamy to najlepszy symulator zachowania na polu bitwy w historii gier, a ja narzekam…

Kolejne rozczarowanie spotkało mnie gdy odwiedziłem w grze sklepikarza. Pomijam już to, że wszyscy wyglądają tak samo i mają taki sam głos (czyżby jakiś kuzyn kupca z Resident Evil 4?), gdyż „klonowanie” dotknęło także wszystkie jednakowo wyglądające zakładniczki , jak również przeciwników,  których  rozróżnić można tylko kilka ich typów.  Za przechodzenie kolejnych fragmentów gry otrzymujemy pieniądze. Zbieramy również symbole dolara, leżące na ziemi i wypadające z wrogów, a i za ratowanie zakładników dostajemy nagrody pieniężne. Warto by było przeznaczyć oszczędności na jakieś fajne bronie lub upgrade’y prawda? Problem w tym, że pukawek w grze jest bardzo niewiele, na dodatek zniknęła licencja więc nie uświadczymy już znanych nazw.

Ulepszanie broni też zostało potraktowane po macoszemu. Zero opcji do wyboru, jedynie wydawanie coraz większych kwot na polepszenie statystyk. Wizja złotego AK47 z podczepionym granatnikiem i olbrzymią puszką na naboje w miejscu standardowego magazynka, odeszła więc z bólem w zapomnienie. Myślicie, że w kwestii wyposażenia nie może być gorzej?  To co powiecie na to, że najpotężniejsze karabiny w grze to broń energetyczna rodem z jakiegoś filmu Sci-Fi?  Ostatnie poziomy zamieniają się w jakąś kiepską podróbkę Gwiezdnych Wojen, a zamiast latających w powietrzu pocisków mamy kolorowe wiązki. Nie wiedziałem czy śmiać się, czy płakać tym bardziej, że  w wersji na konsole stacjonarne takiej bzdury nie ma.

Pod kątem oprawy audio-wizualnej recenzowany tytuł okazał się dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Ze względu na sposób prezentowania rozgrywki spodziewałem się dość niewielkiej ilość szczegółów na ekranie. Myliłem się jednak, gdyż grafikom udało się uzyskać dobry kompromis pod kątem wielkości pola widzenia oraz detali samego otoczenia. Tekstury są bardzo dobrej jakości, widać walające się wszędzie śmieci i gruz, w pomieszczeniach możemy podziwiać porozwalany sprzęt biurowy itd.  Czasem w powietrzu latają kartki papieru bądź popiół, a wszechobecne pożary i wybuchy zachwycają swoją jakością. Tak realistycznie wyglądającego dymu już dawno na PSP nie widziałem. Otoczenie które przyjdzie nam zwiedzać jest dosyć różnorodne. Mamy tu między innymi zoo, szpital, opuszczony plac budowy czy orientalne budowlę przypominającą pałac. Niestety zbyt często przewijają się zdemolowane ulice i zwłaszcza w środku gry potrafią wywołać uczucie nudy.

Developerzy zadali jednak o małe atrakcje w postaci jazdą wagonikiem w zoo, omijaniem pól minowych na ulicach, czy wędrówki przez szyby wentylacyjne celem ominięcia działek automatycznych. Modele postaci również wykonano przyzwoicie, choć posłużono się trochę karykaturalnym , komiksowym stylem przez co Rios przypomina nieco swoimi gabarytami Obelixa, czyli Galla znanego z serii francuskich komiksów.  Muzyka w grze jest taka sama jak w wersji na duże konsole. Epickie i mocne orkiestrowe utwory niezwykle budujące klimat i zagrzewające do walki. Dodatkowo przewijają się w nich orientalnie brzmiące instrumenty, co cały czas przypomina nam gdzie toczy się akcja gry. Nieco gorzej mają się odgłosy wystrzałów i wybuchów, ale to raczej wina tego całego „plumkania” i bzyczenia wydawanego przez karabiny energetyczne.

AoT: 40th Day ma jeszcze jeden plus: rewelacyjne walki z olbrzymimi bossami. Helikoptery, pojazdy opancerzone, czołgi – terroryści są dobrze wyposażeni, ale nasi bohaterowie potrafią ze złomować każdy ich pojazd. Potyczki przypominają te znane z kultowej Contry i polegają na unikaniu sekwencji ataków przeciwnika i ostrzeliwaniu słabych punktów takich jak np. zamontowane na czołgu wieżyczki strzelnicze. Walki z bossami zapewniały mi bardzo dużo zabawy i to w sumie dla nich chciało mi się przechodzić ten tytuł. Czuć ten oldschoolowy klimat podczas zagrywania się w strzelanki przeszłości. Plus należy się także autorom za opcję wyborów moralnych. Możemy np. darować komuś życie bądź wykonać kontrakt i zgarnąć premię. Niestety konsekwencjami naszych decyzji są jedynie serie obrazków, jednak ich nieco przewrotna i zaskakująca treść jest zawsze ciekawa.

Dużym problemem tej gry jest to, że jest ona jednym z najkrótszych, nie wydanych jako Minis, tytułów z jakimi miałem do czynienia na PSP i po maksymalnie czterech godzinach rozgrywki oglądamy napisy końcowe. Co gorsza, fabuła w ogóle się nie rozkręca. Głównego antagonistę poznajemy w ostatnich minutach gry i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mam pojęcia jakie motywy towarzyszyły mu gdy poprowadził swoich ludzi do totalnej destrukcji Szanghaju. Dialogi które przyszło mi oglądać w grze są po prostu wyciętymi fragmentami z wersji na konsole stacjonarne, która pod kątem rozbudowania fabularnego również nie poraża.

Po ukończeniu przygody mamy możliwość rozpoczęcia rozgrywki ponownie, niestety tylko i wyłącznie na tym samym poziomie trudności. Dostajemy natomiast dostęp do zablokowanych wcześniej u sklepikarzy broni, oraz możliwość podmienienia wyglądu naszej postaci np. na głównego bohatera Dante’s Inferno czy Isaac’a z Dead Space. To jednak w moich oczach za mało by zwiększyć żywotność tego tytułu.  Gra oferuje także dwuosobową kooperację poprzez Ad-Hoc, jednak polega ona na przechodzeniu tej samej kampanii i jej jedynym plusem jest rozwiązanie problemu AI partnera (choć to zależy od tego z kim gramy) i tym samym większa skuteczność w przechodzeniu niektórych fragmentów.

Niestety Play Station Portable zamiast kolejnego hitu otrzymało grę raczej przeciętną. Army of Two: 40th Day to przyjemna oldschoolowa strzelanka, w której ktoś postanowił zepsuć klimat czymś co jest tylko protezą fabuły oraz nie pasującymi do ogólnej konwencji broniami energetycznymi. Gra prezentuje dobry poziom pod kątem oprawy audio-wizualnej i potrafi wciągnąć dzięki urozmaicającymi rozgrywkę elementami takimi jak np. ciekawe potyczki z bossami. Niestety, totalnie rozczarowuje niedopracowanym AI partnera i bardzo krótkim czasem potrzebnym do jej ukończenia.

Antares
26 kwietnia 2014 - 18:35