Call of Duty zerwało z drugą wojną światową, czasy współczesne też już przeszły do historii - od jakiegoś czasu fabuła wybiega w przyszłość. Roboty, egzoszkielety, broń kosmiczna - wszystko w asyście niesamowitych zwrotów akcji i niekończących się eksplozji i katastrof. Wymogi władz z Activision? Wyjście na przeciw oczekiwaniom graczy? A może jednak ślepe podążanie ścieżką, trendami wyznaczanymi przez twórców kasowych hitów z Hollywood? Wydaje się, że twórcy gier robią tak od wielu lat. Czy przez to "wyginęły" niektóre gatunki gier? Jaka moda panowała kiedyś i jak to wygląda dzisiaj?
Cofnijmy się do lat 80-tych. Jakie wtedy królowały filmy? Między innymi - głównie te o sztukach walki. Pomijając przeboje z Brucem Lee i megahity ze wschodu, jak "Klasztor Shaolin", popularne były też amerykańskie produkcje. "Karate Kid", "Najlepsi z najlepszych" doczekały się wielu sequeli. Filmy "Nico" czy "Krwawy sport" wyniosły na szczyt Stevena Seagala i Jean Claude'a Van Damma. W swoich filmach akcji, świetnymi umiejętnościami walki popisywał się Chuck Norris czy brat Julii Roberts - Eric. Równie znane były takie nazwiska jak Bolo Yeung, czy Phillip Rhee. A co się działo w świecie gier?
Od pierwszych hitów jak: Yie Ar Kung Fu, Kung Fu Masters po International Karate + czy Double Dragon - bijatyki pojawiały się jak grzyby po deszczu. Ogromna liczba przedstawiała wszelkie turnieje, zawody karate czy kung-fu. Inne - Beat'em Up - opowiadały jakąś fabułę, w której trzeba było wywalczyć sobie dalszą drogę w prawo, a gracze katowali swoje joysticki różnymi kombinacjami ciosów. Królowały dopracowane serie: Street Fighter, Mortal Kombat, Virtua Fighter, Tekken, ale popularny był prawie każdy dobrze wykonany tytuł. Mogliśmy walczyć jako prehistoryczne zwierzęta w Primal Rage, słodkie pluszaki w Brutal Paws of Fury, czy futurystyczne roboty w Rise of the Robots. Bijatyki działy się w światach fantasy, science fiction i wśród klimatycznych, dalekowschodnich krajobrazów. Dziś te gry pojawiają się nadal sporadycznie, ale nie wywołują już zbyt wielkiego poruszenia - zupełnie jak filmy o tej tematyce. Remake "Karate Kid" z 2010 roku okazał się dużo słabszy niż swój pierwowzór.
W 1986 roku na ekrany wszedł Top Gun - i publiczność oszalała na punkcie lotnictwa! Skórzane kurtki sprzedawały się jak świeże bułki, firma Ray Ban zarobiła krocie na okularach Aviator, a US Air Force ledwo nadążała z rejestracją chętnych do sił lotniczych. Swoje punkty przyjmowania kandydatów instalowano bezpośrednio w kinach, by kandydaci mogli zasilić szeregi armii od razu przed lub po seansie. Po Top Gun szybko pojawiły się kolejne filmy z pilotami i scenami lotniczymi w roli głównej. Kilka części "Żelaznego orła", "Czarny Anioł", "Fire Birds", "BAT 21", "Ślicznotka z Memphis".
Koniec lat 80-tych i początek 90-tych to również złote czasy symulatorów lotniczych. Firma Microprose regularnie wypuszczała simy kolejnych eFów, i pomimo korzystania z funkcji "kopiuj - wklej" między swoimi tytułami - nikt nie narzekał, jak dziś w przypadku CoD'a. Sporo pozycji dostaliśmy też od takich producentów jak Dynamix, DID, Novalogic, EA Janes's - swoją grę miał prawie każdy samolot z sił powietrznych US Air Force. Gdy zabrakło eFów, mogliśmy latać A-10 czy Harrierem. Po sukcesie filmu "Ślicznotka z Memphis" ukazał się symulator bombowca B-17, po nim wiele innych osadzonych w czasach drugiej wojny światowej: Aces over Europe, Aces over Pacific, Combat Flight Simulator. Od końca lat 90-tych symulatory coraz bardziej zmieniały się w zręcznościowe pozycje, polegające głównie na szybkim strzelaniu. Nie zobaczyliśmy też żadnego znaczącego filmu lotniczego - "Stealth" (Niewidzialny) z 2005 roku okazał się kompletną klapą.
Bardzo popularne kiedyś filmy akcji klasy B, tzw. "one man army", gdzie samotny bohater, z magazynkiem bez dna, demolował pół azjatyckiego państwa, również znalazły swoje odbicie w grach na automaty arcade i komputery osobiste. Na ekranach królowały: "Rambo", "Commando", "Zaginiony w akcji", "Cobra", "POW - The escape" (Ucieczka jeńców), a na komputerach zagrywano się w Commando, Dogs of War, Cabal, Operation Wolf. Ta koncepcja w sumie została w grach do dziś, ewoluowała jedynie do gatunku FPS i zaniechania tematyki wojny wietnamskiej.
Podręcznikowym przykładem wpływu kina na gry jest temat drugiej wojny światowej w grach FPS. Po sukcesie filmu "Szeregowiec Ryan" i serialu "Kompania Braci", Steven Spielber poszedł za ciosem i stworzył markę Medal of Honor. Odtworzenie w grze MoH:Allied Assault - legendarnej, filmowej sceny lądowania na plaży Omaha, spowodowało istny wylew gier dziejących się w okresie 1940-1945. Fala tych produkcji skończyła się gdzieś w latach 2007-08, kiedy seria Call of Duty rozpoczęła tematykę współczesną, Medal of Honor Airborne przeszedł praktycznie niezauważony przez graczy, a BiA: Hell's Highway nie doczekało się swojej kontynuacji.
Co zastąpiło tematykę II wojny światowej w grach? Wydaje się, że zombie! Od 2004 roku mieliśmy wręcz inwazję filmów o tej tematyce. Co chwile pojawiały się nowe, o bliźniaczo podobnych tytułach: "Dawn of the Dead", "Land of the Dead", "Night of the Living Dead", "Diary of the Dead", "Survival of the Dead".. ufff... Do tych pozycji dołączyli też Brytyjczycy ze swoim prześmiewczym "Shaun of the Dead". Wisienkę na "zombie torcie" położyła telewizja z serialem "Walking dead". Branża gier ponownie podchwyciła temat i dostaliśmy Dead Rising, Left for Dead, Dead Space, Dead Island, ZombieU i wiele, wiele innych, a rekordy popularności bije Day-Z. Temat stał się tak popularny, że zombie zagościły również w zupełnie nie związanych z nimi grach, jak Call of Duty czy Red Dead Redemption. "Casualowcy" zagrywają się w Plant vs. Zombies, a na tabletach bijemy rekordy w Zombie Gunship. Dzięki rewelacyjnej grze od Telltale Games, oraz niesłabnącej popularności serialu - temat żywych trupów wciąż jest na topie. Ciekawostką zostaje sprawa Day-Z. Mod, który powstał na kanwie tematyki zombie, teraz ma już z nimi nie wiele wspólnego, koncentruje się bardziej na relacjach gracz vs. gracz.
A jak to się ma wszystko do strzelanin i nowego Call of Duty? Narzekamy od jakiegoś czasu na nieprawdopodobną fabułę, przesyt ilością ekslpozji, zbyt szybkie tempo, coraz bardziej futurystyczną scenerię. Podobne klimaty serwuje nam Battlefield 4, Crysis 3 czy nawet Titanfall. Być może znowu wszystko dzieje się przez aktualne trendy w Hollywood. Filmy typowane na popcornowe blockbustery prezentują nam dokładnie to samo. Wystarczy wspomnieć kolejne odcinki serii "Transformers", "G.I. Joe", "Battleship: Bitwa o Ziemię", "Iron Man", czy "Kapitan Ameryka". Wszystkie te tytuły to dokładnie taki sam sposób narracji, te same efekty specjalne, wybuchy, futurystyczne gadżety - i dokładnie to samo znajdujemy w cutscenkach hitów pokroju Call of Duty, gdzie na dobre rozpoczęło się to chyba w Modern Warfare 3. Jeszcze więcej destrukcji amerykańskich miast i upodabnianie żołnierzy do superbohaterów, z nadzwyczajnymi mocami w najnowszej odsłonie Advanced Warfare nie powinno raczej nas dziwić czy zaskakiwać. To tylko konsekwentne trzymanie się wyznaczonych standardów dla takiego a nie innego odbiorcy.
Można znaleźć też inne, bardziej naciągane przykłady, jak np. złote lata kosmicznych symulatorów na fali popularności "Powrotu Jedi" i seriali w stylu "Star Trek: Następne pokolenia" albo kompletnie się z tą tezą nie zgodzić - ale skoro Hollywood wyznacza trendy w modzie, gadżetach, które kupujemy - to oczywisty jest chyba fakt, że równie silnie wpływa na świat gier, i nie chodzi tu o tytuły robione na licencji popularnych filmów. Choć biorąc pod uwagę całą branżę gier, takie porównania dotyczą niewielkiej ich liczby, to wydaje się, że te dwa światy: kina i gier są ze sobą nierozerwalnie związane i aby przewidzieć fabułę kolejnego tytułu AAA od EA czy innego giganta - wystarczy śledzić listę zapowiedzi filmowych premier.