Spoorloos / The Vanishing / Zniknięcie - znakomity thriller po holendersku - fsm - 10 maja 2014

Spoorloos / The Vanishing / Zniknięcie - znakomity thriller po holendersku

Największe hity filmowe roku 1988? Rain Man, Szklana pułapka, Sok z żuka, Bliźniaki... A teraz przyznać się, ilu z Was słyszało o filmie Spoorloos (czyli po naszemu Zniknięcie)? Zapewne niewielu. Ja też należałem do tej grupy, bo europejskie kino sprzed kilku dekad nie należy do najpopularniejszego zbioru filmów, o których myśli przeciętny filmożerca. Ale dzięki wirtualnym kontaktom np. na forum GOLa można wyłapać kilka ciekawych rekomendacji, obejrzeć, ocenić, a potem polecać dalej. I tak też będzie w tym wypadku, bo Zniknięcie to oryginalny, zacny dreszczowiec, który warto (po)znać.

Sielanka. A potem już jakby mniej (pożyczone z alsolikelife.com)

Patrząc na tytuł można łatwo wywnioskować, o czym opowie film. Ktoś zniknie i raczej nie będzie to wydarzenie pozytywne. I tak też się dzieje. Rex i Saskia są młodą, zakochaną parą podczas samochodowej wycieczki we Francji. Gdy zatrzymują się by zatankować i kupić obowiązkowe podczas podróży przekąski, Saskia znika. Rex się, rzuca, woła, szuka, ale bez skutku. Ktoś uprowadził Saskię, a zrozpaczony narzeczony postanawia odnaleźć ją za wszelką cenę. Dosyć klasyczne zawiązanie akcji, nieprawdaż? I w tym momencie pojawia się pierwsza ciekawa rzecz, która spokojnie mogłaby być kopiowana w innych filmach, ale z jakiegoś powodu nie spotyka się tego zbyt często. Widzom dosyć szybko serwowany jest drugi wątek. Poznają Raymonda, męża i ojca, pozornie bardzo normalnego człowieka. Raymond jednak dręczony jest fantazją o porwaniu kobiety. Łatwo i szybko rozumiemy, że Saskia została uprowadzona właśnie przez tego sympatycznego pana. Od tego momentu Zniknięcie dzieli czas ekranowy między dwóch bohaterów, co prowadzi historię w bardzo niepokojące rejony.

Gładkolicy pan porywacz (pożyczone z alsolikelife.com)

Więcej oczywiście nie zdradzę (powyższe zresztą jest jakąś ćwiartką przemyślanej i zaskakującej całości), ale napomknę, że dzięki ciekawemu użyciu retrospekcji/przeskoków czasowych i pewnej bardzo istotnej decyzji podjętej przez obu panów, Znkinięcie wędruje w stronę, której zdecydowanie się nie spodziewałem na samym początku. Chwała za to reżyserowi George'owi Sluzierowi i współscenarzyście Timowi Krabbe (który wraz z panem dowodzącym przerobił na scenariusz swoją własną powieść zatytułowaną Złote jajko). Wszak zaskoczenie jest główną siłą wszelkiego rodzaju opowieści z tajemnicą i pod tym względem Zniknięcie nie zawodzi (szczególnie, gdy wydaje się, że przecież wszystko już zostało powiedziane). Dodatkową siłą produkcji są absolutnie nieznane (przynajmniej dla mnie) twarze aktorów, dzięki czemu historię można łyknąć bez popity i uwierzyć we wszystko. Straszne, mówię wam.

Love story po holendersku (pożyczone z alsolikelife.com)

Oczywiście musicie wziąć pod uwagę fakt, że Zniknięcie ma już ponad ćwierć wieku na karku i to widać - sposób filmowania, leniwy montaż i spokojne tempo prowadzenia akcji może niektórych zmęczyć, albo wręcz odrzucić. Zaklinam! Nie dajcie się. Wytrwajcie, bo warto. O jakości filmu (poza masą nagród, międzynarodowego uznania oraz stuprocentowej "świeżości" na rottentomatoes.com) niech świadczy fakt, że pięć lat po europejskim debiucie amerykanie pokusili się o remake (co na początku lat 90-tych nie było przecież tak popularne, jak teraz) z Jeffem Bridgesem i Kieferem Sutherlandem, który jednak został niemalże jednogłośnie uznany za blady cień oryginału z beznadziejnie zmienionym zakończeniem.

A zatem - holenderskie Zniknięcie serdecznie polecam wszystkim miłośnikom niebanalnych dreszczowców, zaś amerykański remake na wszelki wypadek odradzam (sam nie widziałem, ale absolutnie nie mam na to ochoty).

fsm
10 maja 2014 - 19:57