Matury praktycznie za mną. Zostały tylko egzaminy ustne, ale to już formalność. Jak sobie obiecałem, tak zrobiłem. Wróciłem dzisiaj na siłownię. Cała historia zaczęła się niecały rok temu, kiedy zorientowałem się, że moja waga zaraz może przekręcić się na liczbę trzycyfrową, a i stawy kolanowe dawały o sobie znać. Coś trzeba było ze sobą zrobić, bo bieganie nie wchodziło w grę. Postanowiłem kupić karnet na siłownię. Był to strzał w dziesiątkę!
Na samym początku trochę się obawiałem. Nasłuchałem się stereotypów, miałem swoją wizję ludzi ćwiczących na siłowni i... Wszystko okazało się nieprawdą. Nie spotkałem jeszcze w życiu tyle życzliwych osób, które z własnej, nieprzymuszonej woli pomagają, podpowiadają, pokazują co się robi źle i co można poprawić. Technika jest bardzo ważna. Wykonując źle ćwiczenia można zrobić sobie więcej krzywdy niż upragnionej masy mięśniowej. Wiedzą to stali bywalcy, dlatego dobrze, że zwracają na to uwagę ludziom, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z siłownią. Napewno nikt z nikogo się nie śmieje. Gdyby jednak takie coś miałoby miejsce, to taki jegomość nie byłby mile widziany przez innych bywalców siłowni. Taka to jest subkultura z zasadami. Po prostu.
Przez rok zdrowej, racjonalnej redukcji i siłowni przez dwa miesiące w ubiegłoroczne wakacje straciłem dwadzieścia kilo. Swoją otyłość tłumaczyłem sobie tendencją do tycia. Przecież zawsze lepiej znaleźć wymówkę niż popatrzeć na sprawę racjonalnie. Żreć wszystko jak leci to nie problem, ale spalać to, to nie ma komu. W tym momencie mam siedemdziesiąt trzy i pół kilo wagi. Wskaźnik BMI pokazuje, że wszystko jest już w normie, ale cyferki, cyferkami, a wygląd, wyglądem. Z premedytacją napisałem tak, a nie inaczej o mojej redukcji. Nigdy nie wierzyłem w suplementy i diety. Sprawa jest prosta. Makroskładniki i kalorie muszą się zgadzać. Czy zjem czekoladę, czy wypiję piwo, muszę pamiętać, aby zmieścić się w moim limicie dziennym. Dlatego też, gdy miałem ochotę na coś mniej zdrowego, po prostu to jadłem. Jak widać udało się połączyć przyjemne z pożytecznym.
Teraz mimo wszystko nadszedł czas na rewolucję. Mam dużo wolnego czasu, więc przez kolejne trzy miesiące moich najdłuższych wakacji w życiu chcę odżywiać się zdrowo, ćwiczyć i biegać. W zdrowym ciele, zdrowy duch! Rozpisałem sobie już plan działania. Wiem na co mnie stać. Znam swój organizm, a niedawno wyniki badań wyszły u mnie jak u noworodka!
Swoje wyzwanie zaczynam od siedemdziesięciu trzech i pół kilogramów, dziewięćdziesięciu centymetrów w klatce piersiowej i osiemdziesięciu czterech centymetrów w pasie. Niestety nie mam dokładnych dalych o ilości tłuszczu, masy mięśniowej i wody w organiźmie, ale postaram się to niebawem nadrobić i wybrać się do dietetyka, żeby dokładnie się pomierzyć.
Jaki mam cel? Pozbyć się tłuszczu. Nie chcę zrobić typowej budowy kulturysty, a nabrać trochę mięśni, spalić masę tłuszczową, a przez to schudnąć. Postanowiłem także, że będę z wami dzielił się postępami. Spodziewajcie się więc, że za dwa, trzy tygodnie napiszę co u mnie słychać, jeśli chodzi o tak zwaną formę.