Nie mam pojęcia skąd biorą się głupie mity. Taki jeden mówi o tym, że ludzkie oko nie dostrzega różnicy w ruchomym obrazie powyżej trzydziestu klatek na sekundę. Jest to oczywiście totalna bzdura, a że tak jest można sprawdzić tutaj - http://30vs60.com/. Niemniej jednak bardziej bawi mnie to w jak prosty sposób można manipulować milionami potencjalnych klientów.
Na naszej konsoli obraz będzie ostry jak żyletka! 60 klatek na sekundę, 1080p, a nawet 4K i inne cuda na kiju!
Brzmi świetnie, nie? Papier wszystko przyjmie. Tak samo jak większość dziennikarzy na konferencji, gdzie pokazywana jest po raz pierwszy konsola. Kilka miesięcy później zaczyna się jazgot i zgrzytanie zębami, bo marketing nie dogadał się z inżynierami, którzy grzebali przy sprzęcie.
Olaboga! Watch_Dogs w 30 klatkach na sekundę na PlayStation 4 i Xbox One i rozdzielczości mniejszej od 1920 na 1080! Jak żyć?!
Pozwolę sobie obalić kolejny mit. Konsola to centrum multimedialne, a nie sprzęt, który pozwoli generować fotorealistyczną grafikę z największą płynnością. Nawet komputery mają z tym problem, a co dopiero te urządzenia zamknięte w bardziej lub mniej stylowej, małej obudowie. Konsola to nie PC. Nie da się dołożyć pamięci, wymienić procesora czy karty graficznej. Jedna specyfikacja sprzętowa pozwala programistom bardzo sprawnie optymalizować swój kod, dlatego choćby The Last of Us wygląda obłędnie na niemal dziesięcioletnim PlayStation 3, które sprzętowo jest już bardzo leciwe.
Każdy kto gra na konsoli, przeważnie siedzi kilka metrów od telewizora. O tym doskonale wiedzą twórcy gier, dlatego rozdzielczość to tak naprawdę sprawa drugorzędna. Czy to będzie 720p, 900p, czy 1080p prawdopodobnie nikt z takiej odległości nie zauważy wielkiej różnicy. O wiele bardziej przeszkadzają fatalnej jakości tekstury czy spadki płynności gry. Klatki na sekundę już widać, co zresztą udowodniłem we wstępie. Jeśli ktoś bardzo marzy o tym, żeby mieć ich jak najwięcej powinien kupić dobrej klasy komputer. Powtórzę jeszcze raz. Konsola, to w dzisiejszych czasach centrum multimedialne, z którego można wydobyć bardzo wiele dzięki swojej określonej budowie. Xbox One i PlayStation 4 są świeżakami na rynku. Jeszcze trochę czasu upłynie zanim twórcy będą mogli pokazać maksymalne możliwości sprzętu. Wystarczy przecież popatrzeć kilka lat wstecz. Pierwszy rok siódmej generacji konsol nie obfitował w tytuły ładne. Spokojnie, na to przyjdzie czas. Dziś i tak tytuły startowe wyglądały bardzo dobrze. W ogóle dziś żyjemy w tak zaawansowanie technologicznym czasie, że niewiele topowych gier wygląda brzydko. To dobrze. Zyskują na tym wszyscy. To naturalne. Zresztą. Podobne wnioski wygłosił ostatnio Marcin Iwiński w rozmowie z serwisem Eurogamer.
Najśmieszniejsza jest jednak zawsze sytuacja, kiedy czyta się komentarze pod wiadomościami donoszącymi o tym, że dana gra będzie chodzić lepiej na jednym sprzęcie, a na innym gorzej. Komedii co nie miara. Przekrzykują się wszyscy, jakby co najmniej za obronę danej marki ktoś rozdawał złote kalesony. Już widzę te rozgrzane i oburzone twarze ludzi, którym Xboxowiec nie będzie pluł w twarz i dzieci im nawracał. Najśmieszniejsze w tym wszystkim to, że od zarania dziejów tak się dzieje. Pamiętam te dyskusje na osiedlu, kiedy spotykało się dwóch kumpli, a jeden z nich miał kartę graficzną od nVidii, a drugi od ATI. Czasem ktoś kończył taką konwersację będąc uboższym w uzębieniu. Ot, tacy zaangażowani jesteśmy w obronie… Właśnie? Czego? Chyba tylko najmojszej racji. Wyobrażał sobie ktoś kiedyś podobne sceny na boisku, bo kolega przyniósł piłkę z Nike, a nie z Adidasa? Kuriozum do kwadratu, a tak się przecież dzieje. Wystarczy zajrzeć w komentarze na różnych serwisach growych.
Mam dobrą radę dla wszystkich. Nie trzymajmy się kurczowo cyferek. Nie ważne przecież na czym gramy. Ważne jest to, żebyśmy czerpali z tej zabawy przyjemność i tyle. Co więcej. Od kilku tygodni coraz bardziej przekonuję się, że na dużych serwisach informacyjnych nie warto nawet zerkać do komentarzy, bo tam przeważnie znajduję dno i dwa metry mułu. Niestety.