Frank Miller to jeden z niewielu twórców komiksów, który tak bardzo udziela się w branży filmowej. Na podstawie jego dzieł powstało wiele znakomitych kinowych hitów, wystarczy wspomnieć tutaj legendarnych "300" czy fantastyczne "Sin City - Miasto grzechu". Wśród filmowej twórczości Millera jest jednak pewna produkcja, która nie została zbyt ciepło przyjęta przez wielu widzów oraz krytyków. Mowa tutaj o tytule z 2008 roku "Spirit - Duch Miasta".
To, że Miller postanowił samodzielnie stanąć za kamerą, a nie jak to było w przypadku "Miasta grzechu", gdzie objął stanowisko drugiego reżysera, za bardzo mnie nie zdziwiło. Rysownik już od wielu lat szlifował swoje filmowe umiejętności pracując z Rodriguezem i Snyderem. Pytanie tylko, czy Miller na taką samodzielność był gotowy. Po obejrzeniu "Spirit - Duch Miasta" mam sporo wątpliwości, ale nie wieszałbym ogromnej ilości psów na tym filmie.
Prawdę powiedziawszy, przed seansem nie byłem zaznajomiony z twórczością Willa Eisnera i nie znałem postaci Spirita, komiksowego superbohatera. Tytułowy bohater to tak naprawdę Denny Colt, były policjant, który na własną rękę pilnuje porządku w Central City. Walka ze złoczyńcami atakującymi niewinnych mieszkańców to dla niego codzienność, ale Duch Miasta na głowie ma większy problem. Jego największe nemezis, bezwzględny i szalony Octopus, wraz ze swoją przepiękną asystentką, jest na tropie nieśmiertelności. W sprawę uwikłana jest również dawna miłość bohatera, złodziejka diamentów Sand Saref. Staje ona na drodze antagonisty, przez co jej życie jest zagrożone.
Sama historia do najinteligentniejszych i najoryginalniejszych nie należy, ale to jak ją odbierzemy zależy od naszego nastawienia do filmu. Jeśli traktujemy wszystko na poważnie, to na pewno ogromnie się zawiedziemy, jeśli jednak podejdziemy do tej produkcji jak do parodii filmów o superbohaterach, to może nam się trafić całkiem przyjemny seans. Właśnie z tym drugim nastawieniem podszedłem do "Spirita", przez co trochę zdziwiły mnie niektóre krytyczne oceny filmu. Miller przedstawia nam tutaj dokładne odwzorowanie świata komiksów na wielkim ekranie, przepełniony pastiszem i ironią. Już w pierwszych minutach możemy obserwować walkę głównego bohatera ze swoim największym wrogiem, która wydaje się być wyciągnięta z kreskówek. Latające wanny, metalowe pręty wyginające się na głowie czy ciosy toaletą... to wszystko tu jest.
Klimat noir aż wylewa się z ekranu, a to dzięki świetnej estetyce filmu. Nie można tutaj jednak mówić o rewolucji, bowiem twórca mocno wzorował się na "Sin City" oraz na "300". Czarno-białe kadry wielokrotnie mieszają się ze scenami aktorskimi, tak jakby Millerowi ciężko było się zdecydować na jeden styl. Wiele ujęć wydaje się być wręcz wyciągniętymi z komiksu, ale to również żadna nowość. Mimo wszystko efekt końcowy wypadł naprawdę ujmująco. Nie mogę również pominąć świetnie przedstawionego Central City lat '40, które wypadło po prostu pięknie.
W roli głównej wystąpił Gabriel Macht (aktualnie gwiazda "W garniturach"). Przyznam jednak, że wypadł tylko przeciętnie, zwłaszcza w dramatyczniejszych scenach. W Octopusa wcielił się Samuel L. Jackson, do którego nie ma o co się przyczepić. Dobry jak zwykle. Na uwagę zasługują jeszcze dwie przepiękne panie. Scarlett Johansson wcieliła się w asystentkę antagonisty i muszę przyznać, że gdy tylko się pojawiała skupiała na sobie całą uwagę. W roli Sand Saref wystąpiła natomiast Eva Mendes, do której również nie mam zastrzeżeń.
"Spirit - Duch Miasta" okazuje się być filmem mocno niedocenionym. Pod płaszczykiem głupawej historii i ogromnej ilości pastiszu kryje się całkiem ciekawa parodia kina o superbohaterach. Wydaje się, że największym grzechem tej produkcji, to zbyt duża kalka hitów, przy których pracował Frank Miller. Koniec końcu, osobiście bardzo dobrze się na seansie bawiłem, a chyba o to chodzi.
Zapraszam do śledzenia mojego profilu na Facebooku.