„Eurowizja to badziewie”. „Wali mnie Eurowizja, bo tam są same słabe piosenki”. „Eurowizja promuje słabizny i jest konkursem politycznym”. Dokładnie tak wszyscy Polacy myśleli o tym konkursie. Do tego roku. Gdy okazało się, że mamy tam piosenkę, która jest głośna, robi dużo zamieszania wokół siebie i, mówiąc wprost, po raz pierwszy od naszego debiutu eurowizyjnego 20 lat temu daje nam szansę na dobrą lokatę, wszyscy nagle oszaleli. Każdy chciał zwycięstwa, które miało być lekiem na nasze małostkowe kompleksy wobec Zachodu. Jak się potem okazało wszyscy mieliśmy na początku rację. Eurowizja to nie jest konkurs z nadmiarem świetnych kompozycji. Eurowizja promuje, niestety, rzeczy słabe. I nade wszystko Eurowizja jest konkursem politycznym.
W niedzielę tekst o Eurowizji opublikował Lynx. Też miałem to zrobić w niedzielę. Ba! Pierwotny tekst miałem napisany już zaraz po finale konkursu, mógł więc w spokoju ukazać się w nocy z soboty na niedzielę. Stwierdziłem jednak, że „poczekam i popatrzę”, podejdę do tego z większym spokojem, zobaczę jaka będzie reakcja ludzi na to. Cóż… cieszę się, że tak zrobiłem – wybuch paniki na prawicy, szeroko komentowana wygrana reprezentanta (reprezentantki? Do tego przejdę potem) Austrii, koniec świata dla jednych, początek raju tolerancji dla innych – przez te dwa dni wpisów o Eurowizji 2014, która de facto już przeszła do historii, powstało sporo. I teraz, gdy trochę ochłonąłem i mogę na to spojrzeć z szerszej perspektywy, mogę nareszcie zasiąść i niniejszy tekst napisać.
Na początek trochę nudnych faktów i historii. Konkurs Piosenki Eurowizji (czyli „prawdziwa” nazwa tego wydarzenia) jest imprezą organizowaną rok w rok od 1956 roku. Została założona z inicjatywy pięciu państw (tzw. Wielka Piątka czy też Big 5): Niemiec, WB, Włoch, Francji oraz Hiszpanii. Obecnie w konkursie tym bierze udział każdy kraj z Europy, a także kilka leżących poza jej granicami (Maroko, Izrael czy Azerbejdżan). Chociaż patrząc na ostatnie wyniki można myśleć, że Eurowizja nigdy nie urodziła nic porządnego, to jednak i takie rzeczy tam się zdarzały. Zwyciężyczynią konkursu została np. Celine Dion, a w 1974 roku laur zwycięstwa przypadł legendzie muzyki, czyli grupie ABBA (za piosenkę „Waterloo”). Nasz kraj swoje eurowizyjne amibcje pokazał już w latach 70., gdy PRL zgłosiła chęć do wystawienia do konkursu Anny Jantar. Pani Anna miała zaśpiewać kawałek „Mój, tylko mój”. Nie zostaliśmy jednak do Eurowizji dopuszczeni, co nie było wówczas specjalną niespodzianką – z krajów, które znalazły się po nieodpowiedniej stronie (albo odpowiedniej – zależy kogo spytamy) Żelaznej Kurtyny na Eurowizji występowała Jugosławia (która zresztą była w pewnym stopniu niezależna od ZSRR). Na nasz debiut trzeba było czekać kolejnych 20 lat, gdy w 1994 roku Edyta Górniak wystąpiła z kawałkiem „To nie ja”. Był to debiut-marzenie. Polska została sklasyfikowana na 2. miejscu i już nigdy nie udało jej się poprawić tego wyniku. Kolejne lata przynosiły kolejne rozczarowania – albo w finałach padaliśmy, kończąc na bardzo odległych miejscach, albo nawet do nich nie wchodziliśmy. Rok 2014 miał być inny. Przełomowy. W końcu Polska to państwo z aspiracjami, sporo zmieniło się w ostatnich latach – czemu by więc nie zmienić niekorzystnej historii występów w finałach Eurowizji? By tego dokonać postawiono na dwie sprawdzone w muzyce rzeczy – łatwy, skoczny utwór, który bez problemu wwiercał się w pamięć oraz cycki. A jak się to wszystko skończyło? Chyba każdy wie.
Siadając do oglądania finału Eurowizji nie spodziewałem się uczty muzycznej. Po prostu. Kilka razy już coś takiego oglądałem, z ostatnich 10 lat mogę wymieć dosłownie jedną piosenkę, którą usłyszałem dzięki Eurowizji i która mi się spodobała (Fairytale Alexandra Rybaka). Byłem natomiast nastawiony na coś innego – na show z prawdziwego zdarzenia, świetną realizację telewizyjną oraz przyjemnie spędzony czas, niekoniecznie jednak dzięki samej muzyce. Dostałem dokładnie to co chciałem. Muzycznie program ten był dnem. Powtórzę – dnem. Mój kolega na następny dzień zapytał mnie ile piosenek zapadło mi, tak naprawdę, w pamięć z Eurowizji A.D. 2014. Trzy. Tylko trzy. Show był natomiast zrealizowany perfekcyjnie – widać było potężne pieniądze, wysoką jakość użytej technologii oraz dobrą duńską robotę. Dzięki temu oglądało się to fajnie, miło i bez zgrzytania zębami. Przynajmniej do czasu ogłoszenia wyników. Wtedy coś we mnie pękło. Wiedziałem, że kawałek Cleo i Donatana nie jest mistrzostwem świata jeśli chodzi o warstwę muzyczną czy dźwiękową. Ale był fajny. Wpadał w ucho, raczył też zmysł wzroku potężnymi słowiańskimi cyckami. Tymczasem wygrał(a) Conchita Wurst – z kawałkiem, który może nie był zły, ale dobry tez nie był. Nie ulega bowiem wątpliwości, że Conchita zwyciężyła z powodów społeczno-politycznych. Gdy prześledzimy sobie na oficjalnej stronie Eurowizji jak głosowali ludzie z danych krajów, a jak skład jury (podział wartości głosów był 50 na 50), to widać pewną zależność, która finalnie nas pogrążyła. Jury dawało nam raz za razem ostatnie miejsce, a głosujący ludzie plasowali nas w czołówce eurowizyjnych uczestników. Mówi się, że ludzie z jury ponoć wzięli utwór My Słowianie na poważnie i że ich to zniesmaczyło. I ja to rozumiem. Jakbym te cycki, te teksty o genach i ruszaniu dupami brał na serio, to też byłbym zniesmaczony. Ale ja (tak samo jak większość ludzi) cieszyłem się tym kawałkiem, ładnymi paniami i długimi nogami Cleo (żeby nie było – jej nogi podziwiała też moja dziewczyna), śmiesznym tekstem o „wódeczkach lepszych niż whisky i giny” i świetną melodią. Jury niestety przed finałami nie wyjęli kijów z dup, wynik więc jest taki, jaki jest.
Co to dla nas wszystkich oznacza? Konkurs Eurowizji, jak już wspomniałem, jest konkursem politycznym. Można więc z niego odczytać wiele rzeczy. W politykę i nauki społeczne nie będę się teraz wgłębiał, bo życie mi miłe – spojrzę więc na aspekty muzyczne. Muzyka popularna, którą „stare media” lansują z uporem maniaka to badziew. I ludziom ten badziew się niestety podoba. Najlepszym przykładem jest kawałek od Węgrów, który skończył bardzo wysoko, a był niezwykle, niezwykle słaby (albo mówiąc wprost – był gówniany). Na 2. miejscu uplasowali się Holendrzy z akustycznym graniem, ale de facto zaginęli oni, zalani przez szajs i miernoty. Po drugie – nauka z tego roku płynie taka: nie oglądajmy Eurowizji 2015. Nie bierzmy w niej, jako kraj, również udziału. Szkoda naszych nerwów, szkoda czasu, szkoda pieniędzy. EUROIWZJA TO KONKURS POLITYCZNY – i nie widzę powodu, by to się miało w przyszłości zmienić. A póki co – odsłuchajmy sobie jeszcze raz ten fajny polski kawałek: