Od zawsze uwielbiałem chodzić do kina. Niesamowity klimat towarzyszący długo wyczekiwanym premierom filmowym, ogromny ekran i fenomenalne udźwiękowienie, smak popcornu nieadekwatny do jego ceny i piętnaście minut i nowych, i widzianych setki razy zwiastunów. Czego można chcieć więcej?
Nie miałem okazji spojrzeć na wiele kultowych dzieł, polecanych przez znajomych w trakcie rozmowy oraz nieznajomych na forach internetowych. Widziałem wiele świetnych i interesujących filmów zaskakujących fabułą, wykonaniem, czy też grą aktorską, lecz dalej uważam się za filmowego laika. Multum oryginalnych pomysłów przewinęło się przed moimi oczami, nieraz byłem też wzruszony, zdezorientowany, wściekły, oszukany, rozbawiony i wciągnięty przez świat przedstawiony obrazu kinowego i mimo wszystko widziałem naprawdę mało. Wreszcie, oglądałem również sklejki nic nieznaczących scen (bo filmami tego nie nazwę), które zawiodły na całej linii i nie wywołały u mnie nic poza frustracją i uczuciem zmarnowanych pieniędzy.
Wiele z tych lepszych seansów, które miałem okazję przeżyć, wcale nie było związane z filmami pełnometrażowymi lub z pierwszoligową obsadą i milionowym budżetem, a było w stanie wywołać naprawdę pozytywne odczucia. Chciałbym przedstawić kilka takich "filmików", które oglądałem na początku mojej przygody z ambitniejszymi produkcjami.
Thomas Jane powraca jako jeden ze swoich ulubionych bohaterów komiksowych. Punisher, bohater tego dziesięciominutowego przedsięwzięcia, nie chce wtrącać się w nie swoje sprawy. Idzie zrobić pranie, jak każdy normalny człowiek nie posiadający w domu pralki. Znalazł się jednak w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie, przez co po prostu musiał działać. W podejmowaniu decyzji z pewnością pomógł mu Ron Perlman (Hellboy). A czy wy wiecie, jaka jest różnica pomiędzy karą a sprawiedliwością?
Wartość człowieka określa się po wartości jego wrogów. Grunzer nie jest zadowolny ze swojej pracy – cały czas haruje w cieniu znienawidzonego przez siebie współpracownika, który mimo swojej nieudolności jest faworyzowany przez szefa. Kiedy jego wściekłość sięga apogeum, dostaje list od Society of United Action, mający zmienić jego życie na zawsze. Dwudziestominutowa produkcja opiera się głównie na oryginalnym pomyśle, dialogach i grze aktorskiej, a świetna muzyka stworzona przez Zacka Hemseya dopełnia obrazu zdesperowanego swoją przeciętnością człowieka.
Animacja stworzona w całości (poza dźwiękiem) przez Shane’a Ackera w 2005 roku wywarła ogromne wrażenie nie tylko na mnie, ale również na jurorach Academy Award (w pełni zasłużona nominacja). Wojownicza laleczka w post-apokaliptycznym świecie, próbująca połączyć dwie części tajemniczego artefaktu, aby uratować swoich pobratymcówspotkała się z tak ciepłym przyjęciem, że jakiś czas później została zamieniona w pełnometrażową produkcję, z podłożonymi głosami i pomocą Tima Burtona. Czy ktoś mógłby sobie wymarzyć lepszą rekomendację?
Zabawna animacja opowiadająca historię kosmicznego kuriera z nietypową paczką do dostarczenia. Leniwy Johnny nigdy nie interesuje się swoimi klientami, przez co nieraz pakuje się w kłopoty. Różnorodność planet wcale nie ułatwia mu zadania, a kiedy bierze się do roboty na poważnie, zazwyczaj jest już za późno.
Ten sam kanał, na którym pierwszy raz obejrzałem #DIRTYLAUNDRY. Tym razem szorcik traktuje o Venomie i grupce filmowców zdecydowanych na nakręcenie dokumentu o Eddym Brocku, tytułowym bohaterze, i jego pracy jako "mówca prawdy". Szybko jednak okazuje się, że ich film zmierza donikąd, a sam dziennikarz nie jest zwykłym człowiekiem. Pod skórą psychopaty zdolnego zrobić naprawdę wiele dla dobrej historii kryje się znacznie straszniejsza bestia...
Filmik w całości zrobiony przez jednego człowieka, oparty w głównej mierze na jego grze aktorskiej oraz dialogach. Dziesięć minut gadania samemu do siebie, robienia min do kamery i odtwarzania wcześniej nagranych kwestii złożyło się w, moim zdaniem, udaną i interesującą "krótkometrażówkę", dla niektórych odrobinę nużącą, jednak nadal wartą obejrzenia. Tytułowy Danny, znudzony nieciekawą codziennością, szuka pociechy u innej kobiety. Nie miał jednak bladego pojęcia, jakie jego romans pociągnie za sobą konsekwencje.
Znaleziony kiedyś na forum trzyminutowy horror potrafi wywołać ciarki mimo swojej prostej formy i historii. Nie chciałem powtarzać kolejnego reżysera, lecz stwierdziłem, że obydwie produkcje zasługują na wyróżnienie. Lights Out bazuje na pierwotnym strachu przed nieznanym oraz umiejętnie dozuje napięcie.
Wiele historii wcale nie wymaga milionów dolarów do porządnej realizacji. Nieraz reżyser lub scenarzysta ma pomysł na jeden szczególny wątek skoncentrowany na konkretnej postaci, poprowadzony od początku do końca w dziesięć-dwadzieścia minut i jeśli jest on naprawdę interesujący, to obroni się sam. Nie potrzebuje świetnych efektów specjalnych i nie musi wabić popularnymi nazwiskami. Często jest również robiony z wyczuwalną pasją, której brakuje pewnej ilości hollywódzkich filmów – ludzie poświęcają prywatny, wolny czas aby stworzyć coś, co planowali od dawna. Niedawno zrozumiałem, że czasem warto przejrzeć kilka serwisów pod kątem niezależnych produkcji oraz w poszukiwaniu świetlistych perełek i zdecydowanie zachęcam do odwrócenia się, raz na czas jakiś, od superprodukcji na rzecz mniejszych przedsięwzięć.