''Teoria wszystkiego'' - recenzja - Jędrzej Bukowski - 22 maja 2014

''Teoria wszystkiego'' - recenzja

Od piątku w kinach "Teoria wszystkiego" - nowy film Terry'ego Gilliama, wizjonerskiego twórcy z szalonymi i ekstrawaganckimi pomysłami. Co tym razem wymyślił były członek grupy Monthy Pythona?


 

Po pierwsze - klimat!

©GutekFilm

 

Kto jak kto, ale Gilliam potrafi stworzyć niebanalną i przerysowaną wizję świata w swoich filmach. Nie inaczej jest w "Teorii wszystkiego", gdzie wpadamy w sam środek retrofutyrystycznego miasta najeżonego reklamami wyskakującymi z każdej strony. A to wszystko oblane jest świadomą tandetą kojarzącą się z latami '90. Estetyka, kolory i kostiumy zastosowane w filmie na myśl przywodzą krzykliwy cyberpunk z poprzedniego wieku ("Johnny Mnemonic"). Znakomita scenografia i charakterystyczne lokacje powodują, że atmosfera tego filmu jest nie do podrobienia!

 

 

Po drugie - scenariusz!

©GutekFilm


Oprawa to jedna strona filmu (w kolejne kadry można wpatrywać się godzinami!), jednak najważniejsza jest w tym przypadku historia. Qohen Leth to pracownik korporacji, który generuje w dość niecodzienny sposób pewne dane. Ma jednak problem z własną osobowością i prozaicznym życiem w dystopijnej rzeczywistości. W tle zaś czeka na ważny telefon, który ma zmienić jego całe postrzeganie życia.

 

Brzmi zawile, i jak to u Gilliama bywa, robi się jeszcze bardziej pokrętnie. Kolejne sceny niekoniecznie mają typową strukturę przyczynowo-skutkową. Więcej tutaj niedopowiedzień i sennej, nieco surrealistycznej atmosfery, której kolejne części układanki zaczynają się łączyć w całość. Ale czy na pewno? Kolejni bohaterowie rzucają więcej zagadek niż rozwiązań, a wszystko sprowadza się do metafizycznych doznań, których interpretacja nie jest jednoznaczna.

 

Po trzecie - obsada!

©GutekFilm


I mógłby z tego wszystkiego wyjść totalny filmowy bełkot, gdyby nie znakomita gra atkorska. A ileż gwiazd tutaj mamy! Na pierwszy plan wysuwa się niesamowity Christopher Waltz, który przechodzi samego siebie. Jego maniera mówienia o sobie "my" oraz wszechobecny ascetyzm i nieporadność życiowa odegrane są perfekcyjnie. A jakby tego było mało, w epizodycznych, ale bardzo ważnych rolach pojawiają się takie sławy jak chociażby Tilda Swinton czy też Matt Damon. Na osobną uwagę zasługuje również przepiękna i zmysłowa Mélanie Thierry, tajemnicza femme fatale. Takiej kobiecie dałby uwieść się każdy mężczyzna.

 

***


"Teoria względności" to bardzo kameralne kino z przepięknymi zdjęciami, popisami aktorskimi i atmosferą nie do podrobienia. Zgrywa? Świadomy kicz? Negatywny komentarz wobec wszechogarniającej nas komercjalizacji? A może klucz do zagadki istnienia? Gilliam rzuca wiele tropów, a odpowiedź pozostaje niejednoznaczna. Zabawa jest jednak przednia.





Obserwuj mnie na FacebookuTwiterze


Jędrzej Bukowski
22 maja 2014 - 20:07