Od dłuższego czasu na rynku istnieje jakiś trend leniwego pod względem premier okresu letniego. My, gracze również kojarzymy wakacje jako okres growego urlopu, ale urlopu właśnie od premier, nie od grania samego w sobie. Pozwólcie, że podzielę się z wami moimi argumentami i przemyśleniami, które mają na celu przybliżyć sens wypuszczania na rynek gier właśnie w najgorętszych miesiącach roku.
Sprowokowała mnie do takich właśnie przemyśleń wiadomość, jaką przekazał Adrian Chmielarz. Powiedział on, że jego produkcja – The Vanishing of Ethan Carter zadebiutuje w najgorszym możliwym momencie – latem w okolicach sierpnia. Czy będzie to ten rok, czy następny – słowa te brzmią w moim odczuciu trochę niedorzecznie.
Uzasadnia je charakterem strony wizualnej i ogólną stylistyką, która wyraźnie wskazuje na jesienną, ponurą porę, ale również tym, że są to wakacje – okres rozjazdów, spędzania czasu pod gołym niebem, często daleko od domu. Myślę, że nie są to oczywiście jego indywidualne, niesamowite argumenty, ale właśnie takim torem myślenia idzie reszta producentów i/lub wydawców.
I o ile drugi argument ma w pewnym sensie swoje uzasadnienie, tak pierwszy jest kompletnie odbity od rzeczywistości. Prawdę trzeba przyznać, że to specyficzna pora roku, w której uczniowie i studenci przynajmniej z założenia mają sporo czasu wolnego, a pracujący chętnie biorą urlop. Jak odpocząć, jak nie z dala od komputera? To logicznie rzecz biorąc prawda, ale jak dużo z nas cały okres wakacyjny podróżuje? W przypadku pierwszej grupy społecznej –tej uczącej się, jest to właśnie okres, gdzie można trochę popracować, by potem materialnie żyło się lepiej i żeby fundusz pozwalał na kupno nowej, ciekawej gry – bo podejrzewam nie jest to wydatek niezauważalny dla portfela młodego człowieka. Poza tym, decydując się na jakikolwiek wyjazd – za granicę, bądź gdzieś na miejscu, nie spędzamy raczej więcej czasu niż 2tygodnie. To tyczy się w większej mierze ludzi pracujących, gdzie dni urlopowe są mocno ograniczone i poszaleć po prostu nie można.
Chodzi mi trochę też o to, że wakacje nie są na mój gust wakacjami, jakie ilustrują nam media. A jeżeli są, to nie w całym okresie ich trwania. I być może odzywa się we mnie lekko nerdowa natura, ale to właśnie w ten okres – mimo, że przed komputerem ślęczę mniej niż zwykle – często ustalam sobie gamingowy repertuar. Nie robię tego dobrowolnie. Robię to, bo nieco zmusza mnie do tego właśnie przestój na rynku. Nie debiutują wtedy gorące produkcje, co sprawia, że często nadrabiam zaległości w postaci ogrywania tytułów na które wcześniej nie było mnie stać, albo nie były priorytetem.
Również specyfika gry, która jednoznacznie nakreśla daną przestrzeń czasową – w tym przypadku porę roku, wbrew pozorom nie ma większego wpływu na odbiór graczy-konsumentów. Mi bardzo zależy na budowaniu klimatu w grze, w co wplątuje również świat realny(jak mogliście przeczytać tutaj), ale w tym wypadku moment debiutu nie ma większego znaczenia. Na te lato czeka na półce kurzące się powoli pudełko z nowym, karaibskim Assassin’s Creedem, a chociażby debiutujące z końcem zeszłego lata Lost Planet 3 nie było ruszone aż do połowy grudnia. I mimo iż są to osobiste postanowienia sądzę, że jeżeli ktoś czeka na tą jedną, konkretną produkcję, i tak ją kupi. Czy zrobi to tydzień po przyjeździe z ciepłych krajów, czy dopiero, gdy warunki pogodowe w obu światach będą się zgadzać – nie istotne. Zrobi to, bo właśnie tak postanowił.
Poza tym wyniki sprzedażowe produkcji wkraczających na rynek właśnie w tym specyficznym terminie – choć uzasadnione również innymi czynnikami, niż okres debiutu – wyglądają optymistycznie. Oczywiście ciężko mówić o porównywaniu z okresem później jesieni, ale jednak nie jest tak źle. Zwłaszcza, gdy mówimy o produkcjach niezależnych, bądź z mniejszym nakładem finansowym. W wyniku mniejszego natłoku premier, mają one większe szanse się przebić.
Niemniej zwróćmy uwagę, że na przestrzeni lat w okresie właśnie wakacyjnym zadebiutowało dużo dobrze sprzedających się produkcji. Wracając do roku 2010, mieliśmy debiut Mafii 2, kontynuacji Kane and Lynch, czy chociażby lipcowego, długo wyczekiwanego StarCrafta 2. Rok później lato było co prawda mniej eksploatowane przez dużych twórców, ale to właśnie wtedy pojawił się Dungeon Siege III, czy Tropico 4. Zadebiutował również Techlandowski CoJ the Cartel – który z uwagi na swoją potężnie słabą jakość –można by rzec osiągnął i tak bardzo duży wynik sprzedażowy. Pamiętajmy również, że tego lata miała miejsce premiera Limbo – produkcja niezależna którą zainteresowało się mnóstwo graczy.
Idąc tym torem, kierując się do czasów bliższych naszej pamięci, mamy większe nasycenie dużych produkcji. To właśnie latem 2012 roku na rynek trafił Darksiders 2 od THQ, Risen 2 podbił konsole, Guild Wars 2 pecety, a Sleeping Dogs zawładnął każdą z platform oferując alternatywną wizję GTA. Nieco wcześniej, bo w teoretycznie najgorętszym miesiącu roku – lipcu mieliśmy możliwość wcielenia się w Jamesa Hellera – następcy znanego Alexa Mercera z Prototype, ale i doświadczyliśmy pierwszego do prawdy dobrego i treściwego dodatku do Skyrima – Dawnguard.
Co z zeszłym rokiem? Pomijając gorące czerwcowe premiery – które jednak w okres wakacyjno-letni się nie łapią, PC’towcy katowali klawiatury i pady przy specjalnym wydaniu Mortal Kombat, które stało się najlepszą bijatyką na komputery stacjonarne właśnie. Potem był Saint’s Row IV, Splinter Cell: Blacklist, PayDay 2 – który na Steamie sprzedał się rewelacyjnie, jak i uwielbiana przeze mnie produkcja studia Starbreeze – Brothers: A Tale of Two Sons.
Wszystkie te tytuły zaliczyły naprawdę dobry wynik i właśnie letnia premiera wcale w tym nie przeszkodziła. Przeciwnie. Ponadto można by nawet zaryzykować stwierdzenie, że obserwujemy wzrost zainteresowania producentów właśnie okresem wakacyjnym, acz akurat ten rok zdaje się nie podważać tej tezy. Najciekawsze tytuły wkroczą na rynek z początkiem czerwca i potem znacznego porywu nie uświadczymy.
Wydaje się więc, że faktycznym argumentem przeciwko wypuszczaniu produkcji w środku lata nie jest kiepski rynek zbytu, lecz wola producentów i wydawców. To też ludzie, jak każdy inny – wykonują swoją pracę, a robienie sobie sajgonu w postaci natłoku formalności, wytężonej pracy po godzinach nie jest właśnie wtedy tym, co pragnęliby najbardziej. Okres chociażby teoretycznej sielanki jest wykorzystywany z reguły na większy relax, luźniejsze obowiązki, a decyzja o premierze wiąże się z absolutnie przeciwnymi czynnościami. Stąd też, śmiem twierdzić – jest jak jest.
I być może wasze zdanie może być inne, bo to szereg indywidualnych przemyśleń, ale ja lubię, gdy interesująca mnie gra debiutuje latem, gdy mam więcej wolnego czasu na obcowanie z nią. Jeżeli myślicie podobnie, znaczy to, że właśnie letnia premiera ma sens i tym samym potwierdza przytoczoną tezę.