20 lat temu, wyobrażałem sobie gry jako wielkie produkcje, pełne filmików oraz wypasionej grafiki. Przepełnione po brzegi akcją i lokacjami nie z tej ziemi. Tak też się stało. Nie spodziewałem się jednak, że po tylu latach, zamiast gonić za tym całym nextgenowym szaleństwem, wolę zapłacić kilka dolców i kupić grę, która powinna zostać wydana za czasów komuny. Oniken zabrała mnie w przeszłość i przypomniał, dlaczego kocham stare pikselowe gry. Zapraszam na Kolorowe Piksele.
Pierwszy Oniken ukazał się na komputery osobiste w czerwcu 2012 roku. Miesiąc temu odpicowana gra pojawiła się na Steamie. Skusiłem się głównie z czystej ciekawości, by sprawdzić, czy trailery nie kłamią oraz czy gameplay przypomina naprawdę ten sprzed 20 lat. Moje zaskoczenie było ogromne, bo gra przerosła moje oldschoolowe oczekiwanie. Producent JoyMasher zabrał to, co najlepsze z 8-bitowych hitów i stworzył grę, która spowoduje u starych graczy banana na twarzy. W nowej wersji, usunięto skutecznie błędy i bolączki pierwowzoru. Kilku przeciwników oraz bossów przeszło wizualny lifting i tuning. Firma dodała do gry achievementy, które można odblokowywać i chwalić się przed znajomymi oraz całą społecznością Steam. Jest ich aż 32 i trzeba się trochę wysilić, by wszystkie odkryć, a sekrety na każdym poziomie, same się nie znajdą. Wielkim udogodnieniem jest możliwość grania na padzie, podłączonym bezpośrednio do komputera. Podnosi to przyjemność z grania o kilka leveli. Dodatkowo dla hardcorowych graczy powstał poziom hardmode, gdzie mamy tylko jedno życie i znacznie więcej przeciwników do zabicia.
Oniken to produkcja powracająca do korzeni. Wzorująca się na takich grach jak Contra, G.I. Joe, Metroid, Straider czy Ninja Gaiden. Twórcy stworzyli naprawdę fajną i grywalną mieszankę. Nasz kozacki bohater wraz z niezniszczalnym mieczem pojawia się znikąd, by uratować dzień. Proste przerysowane pikselowe cutscenki, mają tylko jedno zadanie - pokazać, że z nami nie ma żartów. Gra nie należy do prostych i z misji na misje, jest coraz trudniej, a my zabijamy coraz to więcej większych przeciwników. Choć fabuła może się wydawać na początku liniowa i przewidywalna, ma ona swoje zwroty akcji. Zaku to twardziel jakich mało. Za pomocą swojego długiego miecza ciacha przeciwników na kawałki. Jeśli uda nam się zdobyć upgrade do naszego miecza, jego atak zostają wydłużonone prawie dwukrotnie. Dodatkowo Zaku może zbierać granaty, które w niektórych przypadkach są bardziej skuteczne niż miecz. Czasami lepiej trzymać przeciwnika na odległość.
Gra składa się z sześciu głównych misji, która przedstawi nam główną fabułę gry. Po obejrzeniu napisów końcowych, gra odkrywa przed nami nowe dodatkowe rzeczy. Jedną z nich jest siódma dodatkowa misja. Pokierujemy w niej losami Jenny Connor, która niczym z gry Alien 3, ma za zadanie uratować zakładników oraz za pomocą wielkiej giwery (i zestawu podręcznych rakiet) zniszczyć wszystko. Jeśli nadal nie będziemy mieć dość gry, to możemy spróbować przejść wszystkie walki, za jednym razem w Bossroomie. No i wcześniej wspomniany hardmode, gdzie nie ma zmiłuj. Po ukończeniu danego levelu, wyświetla nam się podsumowanie w postaci konkretnego wyniku, który możesz porównać ze swoimi znajomymi.
Grafika jest bardzo kolorowa i pikselowa. Autorzy poszli na całość i umieścili jako background motywy ze starych gier takich jak Contra czy Metroid. Oko starego gracza, może bez problemu wyłapać takie smaczki na przestrzeni całej gry. Ogromny plus za to. Lokacje są przejrzyste i czasami bardzo wymagające. Ruchome platformy, windy, masa niezbadanych przepaści czy kruchy lód, to tylko kilka rzeczy, które mogą doprowadzić nas do szewskiej pasji. Pospolici przeciwnicy nie są zbyt wymagający, natomiast na resztę musimy znaleźć konkretny sposób. Filmiki w grze stoją - pomimo swojej pikselowej formy - na bardzo wysokim poziomie, z masą szczegółów. Śmietanką na torcie są walki z bossami. Różnorodność oraz stopień trudności wzrasta wraz z kolejna misją, aż sięga zenitu w ostatniej misji. Tutaj nie ma czasu i miejsca na błąd. Przyjdzie nam spędzić długie chwilę, by odgadnąć schematy ataków bossów, i to nie zawsze da nam możliwość zobaczenie kolejnego levelu. Czasami wystarczy tylko trochę szczęścia. W innym wypadku trzeba po prostu iść na żywioł i rzucić się na przeciwnika z szałem w oczach. Choć już od prawie dwóch dekad gram w gry, przyznam szczerze, że w niektórych momentach, twórcy mnie pozytywnie zaskoczyli, a z ust wyrwało mi się - ŁOŁ! Walka z niedźwiedziem polarnym na wodnym skuterze, czy walka z kilkoma najemnikami na jadącym pociągu, to coś, co czyni tę grę zabawną i świetną.
Zawiodłem się wyraźnym brakiem zaakcentowania kontynuacji na końcu gry. Po przejściu Onikena nabrałem wielkiej ochoty zagrać w kolejną część, by zobaczyć, jak bardzo kreatywni są autorzy. Minus za brak kooperacji. Ta gra prosi się o możliwość zabawy z dwie osoby. Poza tym przydałoby się więcej dodatkowej broni, bo same granaty to za mało. Szkoda, że twórcy nie pokombinowali w tym kierunku i nie zaprogramowali granatów zamrażających lub zatrzymujących w miejscu. Najwidoczniej zabrakło im czasu, wszystko przez nową grę, które JoyMasher poświęca obecnie wszystkie siły. Na warsztacie maja coś na wzór Castlevanii. Ja z pewnością zagram w Odallus: The Dark Call, gdyż po Onikenie widzę, że twórcy mają fantastyczne pomysły oraz dobrze wiedzą, co wyciągnąć ze starszych gier, i połączyć, by gra dało jeszcze więcej rozrywki, a przy okazji dobrze się sprzedała.
Podsumowując, Oniken to bardzo oldschoolowa gra, która swoimi pikselowym klimatem oraz bardzo trudną rozgrywką, odstraszy młodych graczy, a przyciąga starych wyjadaczy na kilka dobrych godzin. Pomimo dwóch lat na karku, gra broni się klimatem oraz ceną. Dlatego dam jej dziewięciu Jasonów Voorheesów z piłami zamiast rąk, na dziesięciu poszatkowanych mecha-bossów, którzy nie wiedzieli z kim zadzierają. Czyli rachu ciachu i do pikselowego piachu.