Duże złe wilki - ulubiony film Tarantino (recenzja) - fsm - 20 sierpnia 2014

Duże złe wilki - ulubiony film Tarantino (recenzja)

Zbrodnia i przemoc na wesoło z Izraela opakowana we współczesną, przewrotną wersję bajki o Czerwonym Kapturku. Różnica jest taka, że Duże złe wilki to historia, w której jest trzech myśliwych (a jeden z nich jest też wilkiem), jeden dodatkowy myśliwy z doskoku i biedna dziewczynka w czerwieni, która nie wypowiada nawet jednej kwestii. Jeśli kiedykolwiek śmialiście się z potwornych poczynań szemranych bohaterów, jeśli estetyka tarantinowskiego kina jest Wam bliska i jeśli nie macie alergii na język hebrajski, to serdecznie polecam. Duże złe wilki zasługują na uwagę, o tak.

Sytuacja w filmie duetu Keshales i Papushado rysuje się następująco: oto pokazana w zwolnionym tempie dziecięca zabawa w chowanego. Uśmiechnięte buzie, ekscytacja, poszukiwanie najlepszej kryjówki i adekwatna oprawa muzyczna. Chłopiec szuka, pierwsza koleżanka zostaje znaleziona od razu, zaś druga - ta ukrywająca się w szafie - znika zostawiając za sobą tylko czerwony pantofelek. Ten cień, który mignął na ekranie przez dwie sekundy, na pewno miał z tym coś wspólnego. Cięcie. Widzimy mężczyzn brutalnie poczynających sobie z przeciętnie wyglądającym brodaczem o mało imponującej posturze. On jest podejrzanym, oni są gliniarzami i mimo braku dowodów wiedzą, że brodacz jest winny. W ruch idzie książka telefoniczna, nie do końca kompatybilna z twarzą mężczyzny (ale o to przecież chodzi). Przesłuchanie donikąd nie prowadzi, zaś chowający się w zakamarkach budynku anonimowy dzieciak nagrywa całość, wrzuca na YouTube'a, co owocuje zwolnieniem podejrzanego, naganą dla policjantów i dodatkowo dużo poważniejszymi konsekwencjami.

Więcej nie napiszę, wspomnę jeszcze tylko, że ojciec dziewczynki sprawy tak nie zostawi i zamierza samemu wymierzyć sprawiedliwość, wespół z niechętnym sprzymierzeńcem. Tak wyglądają Duże złe wilki od strony fabularnej, ale nawet tak szczegółowy opis jest zaledwie liźnięciem całości (na szczęście dla Was i dla mnie, bo ja też nie lubię spoilerów). Cała frajda płynie z obserwowania aktorskiej gry trzech głównych bohaterów - panowie są twarzowcami, dostali dobre dialogi do zagrania, a dynamika między ich postaciami jest na wagę złota.

Najważniejsza jednak w tym filmie jest zabawa konwencją. Duże złe wilki to poważny film o poważnej sprawie potrafiący z wdziękiem rozbawić w najmniej oczekiwanej chwili. Przykład: podejrzany siedzi skrępowany w fotelu, inny pan robi mu krzywdę, a tuż przed zabraniem się za paznokcie rozlega się dzwonek telefonu. Dzwoni mama. Przecież musi odebrać, bo inaczej będzie źle. Piękne i proste wybicie z klimatu, które w filmie zdarza się bardzo często (i chwała mu za to!). Duże złe wilki są więc zabawne, ale jest to humor bardzo tarantinowski - przemoc i komedia w jednym. Przy okazji w całej tej rozrywkowości reżyserom udało się zawrzeć delikatny, nienachalny polityczny komentarz w sprawie Żydzi kontra Arabowie.

Duże złe wilki to po prostu dobrze nakręcone, świetnie zagrane kino z ładnymi zdjęciami i pasującą, budującą klimat muzyką. Mimo masy pochwał z zagranicy, mam wrażenie, że produkcja nie została u nas jakoś mocno doceniona, a myślę, że na to zasługuje. Nie bez przyczyny Quentin T. wyróżnił go tytułem najlepszego filmu 2013 roku (na wyrost, nie mam wątpliwości, ale bawiłem się przednio). Szalom!


fsm
20 sierpnia 2014 - 21:32