Jako, że na gameplayu obecnie jest nas całkiem sporo, a serwowane przez twórców produkcje w wersjach testowych to doskonała okazja na tekst ze świeżymi wrażeniami, to tym razem DM wyprzedził mnie ze swoim tekstem. Dobrym tekstem. Mimo wszystko jednak nie mogę darować sobie przelania na słowa osobistych wrażeń, które ograniczą się do komentarza podstawowych elementów rozgrywki, niezbędnych dla dobrej, zręcznościowej ścigałki.
Gry wyścigowe mają nade mną tą przewagę, że wiele od nich nie oczekuję. Jedyne czego pragnę to – w zależności od charakteru produkcji – albo rewelacyjnie się bawić, albo poczuć się jak prawdziwy mistrz kierownicy i doświadczać autentycznych doznań. W tym wypadku jak najbardziej należy skupić się na tym pierwszym.
Wychodząc z małymi oczekiwaniami można by odnieść wrażenia, że tekst będzie rozświetlał nową produkcję Ubisoftu pozytywnym światłem. Nie koniecznie. Grając w Drivera: San Francisco, TDU 2 czy chociażby nawet nowego Most Wanted ciężko wybuchać euforią przy The Crew. Zacznijmy jednak od początku, który stanowi wgłębienie się w scenariusz. Jest prosty i rodem z Szybkich i Wściekłych. Otagowałbym jako: #ekipa #zdrada #zemsta #dobra_policja #źli_przestępcy. To absolutnie prozaiczny ciąg wydarzeń. Nie to mnie jednak boli – bo jak pisałem nie oczekuję gry fabularnej w wyścigowej. Irytuje jednak fakt, że wraz z początkiem fabuła sprawia wrażenie istotnej, pragnie skupić naszą uwagę i poprzez szereg dobrej jakości cutscenek rysuje się w naszych głowach mocno związany ze scenariuszem – charakter całej produkcji. Niestety, to wydaje się być tylko dobrze rozpoczętym tłem do szeregu porozrzucanych wyścigów, wyzwań i wszelakich aktywności na mapie, nie do końca z nim związanych. Chodzi o pewnego rodzaju misz-masz nie umywający się do genialnego połączenia wolnej rozgrywki i jazdy z jednoczesnym rozwijaniem wątku rodem z najnowszego Drivera.
Sam szereg wyzwań i misji mi pasuje, ale chciałoby się więcej różnorodności. Rodzajów wyzwań jest na tą chwilę dosłownie kilka, a występują na mapie w całkiem dużym zagęszczeniu, co skłania do pewnych refleksji. Same misje główne z kolei imponują pomysłami i są naprawdę efektowne – tylko jak wspomniałem – często można zgubić tutaj sens. Są różnorakie i emocjonujące, ale co 3-ecia z nich jakby faktycznie trzyma się kupy.
Mówiąc o wyścigach nie sposób pominąć tematu pojazdów, czyli na mój gust największej wady The Crew. Aut jest naprawdę mało, a wybierając je w granicach przyzwoitości i faktycznej przydatności na torze – ograniczamy się do ilości oscylującej w granicy ilości palców u jednej dłoni. I mimo, że mamy tutaj podział na specyfikę trasy – streetowe i rajdowe auto jest tym samym, tylko zmodyfikowanym autem. Całą betę więc na dobrą sprawę jeździ się jednym autem, bo jego zmiana nie bardzo ma sens, gdyż inne charakteryzują się wręcz identycznym, badziewiastym i płytkim brzmieniem silnika oraz nie są wcale szybsze – nawet jeżeli parametry na to wskazują. Prowadzenie poszczególnych aut w wielu przypadkach jest zauważalnie inne, a i sam model jest całkiem podobny do tego z Driver: San Francisco. Podobny – znaczy gorszy, bo mimo, że auta fajnie wchodzą zakręty i sprawniej można nimi wywijać, tak samo ich sterowanie jest dziwne i wymaga przyzwyczajenia. To po części tak, jak sterowanie w Ragdoll Fighters – gdzie sterujemy głową, a reszta ciała bezwładnie za nią lata. Tutaj sytuacja jest naprawdę bliskoznaczna.
The Crew to gra w pełni multiplayerowa. Nastawiona na przyjemną, niezobowiązującą rozgrywkę ale i na współpracę i potyczki wieloosobowe. Z tego właśnie powodu niezrozumiały jest tak ubogi system modyfikacji aut, a przede wszystkich ich personalizacji. To właśnie tutaj, jak w żadnej innej produkcji chciałoby się odpicować brykę tak bardzo, by przyjeżdżający obok nas gracz się zatrzymał i wpadł w zachwyt. W żadnych starszych Need for Speedach nie potrzebowałem tego tak, jak tutaj – a całość została doszczętnie okrojona. Nie ma mowy o malowaniu felg i poszczególnych elementów pojazdu. O wizualizacji, która ograniczona byłaby jedynie naszą wyobraźnią możemy zapomnieć i często skazani jesteśmy na jeżdżenie czarnym, najzwyklejszym w świecie autem. Szkoda, bo dotychczas uważałem to za priorytet w nowej ścigałce Ubi. Spojlery, błotniki, felgi, szyby, lusterka, maski, tego powinno być tyle, byśmy nie mogli się zdecydować na coś konkretnego, a w rzeczywistości jest mniej, niż chipsów po otworzeniu paczki w gimnazjium.
Elementy modyfikujące nasze osiągi dostajemy automatycznie wraz z wygranymi wyzwaniami i zadaniami. Wcale mi się to nie podoba, bo z miejsca możemy wszystko, co najlepsze na siebie zakładać i nie ma tego funu z siedzenia w garażu i dobierania jak najlepszych i wydajnych elementów. Oczywiście garaż jest, ale w zasadzie poza tą ubogą wizualizacją auta – kompletnie zbędny. Waluta przekonałaby mnie jednak bardziej, a lepsze części które dostajemy wraz z lepszym medalem mogłyby być po prostu tańsze do kupienia, nie podstawione pod nos za darmo.
Zaimponowały mi z kolei dwie rzeczy, które uważam w grach wyścigowych za szalenie istotne. Chodzi o świat i stronę wizualną. Tutejsze Stany Zjednoczone są potężne, niesamowite i sprawiające mnóstwo radości. Nawet, gdy wszelkie misje się skończą, a wyzwania znużą, niezobowiązująca jazda pozwalająca zwiedzić nowe lokacje, jest niesamowicie przyjemna i satysfakcjonująca. Świetne, różnorodne krajobrazy i przede wszystkim duża otwartość otoczenia. Nie spotkałem się z niewidzialnymi ścianami a i wszystko dookoła wydaje się otwarte. Czy to hektary łąk, gospodarstwa domowe na odludziu, wszędzie można przejechać i nie ma żadnych ograniczeń. Ukłony, bo przejechałem być może 10% całości mapy i spędziłem na to zatrważająco dużo czasu. Ciężko mi sobie wyobrazić doświadczenie całości obszaru. Wszystko jest potęgowane przez bardzo dobrą stronę wizualną. Imponujący kontrast, świetne wyważenie kolorów. Fakt faktem, że wschód i zachód słońca trwa tu wieczność – z kolei południe i noc dosłownie kilka chwil. Są to jednak zmienne, które mam nadzieje – zostaną odpowiednio uregulowane.
Strona audio jest dosyć bezpłciowa. Kompletnie nie czuje ani lecących w tle utworów, ani ryku silnika, ani tym bardziej dźwięków otoczenia. Sam silnik oddaje dźwięki, które nie brzmią ani podobnie do tych z prawdziwych aut, ani sztucznie ale za to oszałamiająco efektownie. Cała strona dźwiękowa nie jest słaba, ale nie jest też dobra i faktycznie ciężko zwrócić na nią uwagę z jakiegoś szczególnego względu.
Potrzeba sporo szlifów i zaimplementowania więcej treści, bo podstawa pod dobrą, długą i przyjemną rozgrywkę jest naprawdę solidna.