Wrażenia z bety Survarium – darmowego postapokaliptycznego FPSa
Killzone: Mercenary - Wrażenia z testów wersji beta
Gamedec, czyli Kicstarter, RPG i Cyberpunk
Krótka piłka- Beta Desperados III
Testy beta The Division 2 - pięć powodów, by wrócić (lub nie) w szeregi agentów SHD
O mojej skomplikowanej relacji z Onrush
Inwestowanie w gry to super sprawa!
Nie jestem osobą, która śledzi często kampanie na takich stronach, jak „Kickstarter”, czy „Wspieram.to”.
Jednak, gdy już mam ku temu sposobność to dorzucam się do projektów komiksów, gier planszowych, projektów społecznych oraz gier komputerowych.
Dziki Zachód to coś co idealnie pasuje do gier wideo. Oczywiście wie o tym każdy, kto zagrał w czerwone gry od RockStar. Jednak zanim spece od GTA zainteresowali się tym tematem na PC istniała już ciekawa seria pozwalająca wcielać się w rewolwerowców. Teraz za sprawą Desperados III będziemy mogli powrócić do przygód klanu Cooperów.
The Division 2 jest trochę niepotrzebnym sequelem. Długie wsparcie pierwszej części pozwoliło jej w końcu osiągnąć odpowiednio bogatą zawartość i naprawić wiele bolączek. Weekend spędzony z wersją beta The Divsion 2 pokazał jednak, że w pewnej części raczej wrócimy do tamtego etapu ciągłego dostrajania i poprawiania gry. W zamian za to dostaniemy w końcu bardzo wyczekiwaną porcję misji fabularnych w kolejnych, świetnie przygotowanych lokacjach. Tylko czy to wystarczy?
To miała być cudowna historia o czystej miłości. Pierwszy opublikowany zwiastun szarpnął w moim sercu za strunę, która już nigdy miała nie być poruszona. Stado pojazdów przeróżnej maści, od zwinnych motocykli, przez skoczne buggy, po obudowane żelastwem terenówki. Otwarte plenery gdzieś na pograniczy cywilizacji oraz dziczy, z licznymi przewyższeniami i spadkami, stwarzające okazję do wzbijania się w przestworza maszynami, które bynajmniej nie zostały stworzone do latania. Totalna orgia destrukcji, gdy wszystkie te pojazdy zaciekle walczą ze sobą o każdy metr drogi. Energetyczny kawałek zespołu The Heavy bijący z głośników. You made me a believer – śpiewałem razem z wokalistą, wierząc, że Onrush przywróci chwałę arcade racerom. W końcu nosił wszelkie znamiona duchowego spadkobiercy serii Motorstorm! Kolejne publikowane materiały zdradzały, że być może gra nie będzie tym, czego się spodziewałem, ale wolałem zignorować te sygnały. Oh I know I know I should have seen the sign. W końcu, gdy położyłem ręce na grywalnej becie*, coś bardzo boleśnie ścisnęło mnie w klatce piersiowej i nie pozostało mi nic innego, jak zacytować słowa refrenu. What happened to the love?
Był podły, zimowy wieczór, kiedy Capcom niespodziewanie zapukał do moich drzwi. „Hej, drogi graczu, czy słyszałeś może o serii Monster Hunter?” – zagaił japoński producent. Owszem, słyszałem. Słyszałem też, że jest bardzo hermetyczna, a także nieprzystępna dla ludzi o włosach innych, niż czarne i oczach innych, niż skośne. Biorąc to wszystko pod uwagę, kiwnąłem głową, grzecznie podziękowałem i zacząłem ciągnąć za klamkę. Capcom jednak ze swadą zatrzymał drzwi butem i podjął kolejną próbę. „To nie tak, jak myślisz, teraz robimy Monster Huntera z myślą o zachodnim odbiorcy! I na dodatek zmierza on na duże konsole, a nie jakieś przenośne popierdółki. Patrz, dobry panie, tutaj jest darmowa beta. Żadnych haczyków, ściągnij i zagraj!”. Zmierzyłem wzrokiem oferowany podarek z etykietką Monster Hunter: World. Spojrzałem głęboko w maślane oczy developera, westchnąłem i rzekłem, bardziej do siebie, niż do niego: a w sumie, czemu by nie?
Podczas gdy pewien snajper-duch wciąż czeka na swój zaginiony w akcji tryb wieloosobowy, inny spóźnialski uruchomił właśnie testowy serwer z walkami PvP - jeszcze podczas studenckich wakacji. Miłośnicy kooperacyjnej współpracy drużyny komandosów w Tom Clancy’s Ghost Recon: Wildlands nareszcie dostali rozgrywkę, w której wrogowie nie stoją jak słupy czekając na odstrzał. Pierwsze wrażenie przypomina trochę ostatnią fazę bitwy w PlayerUnknown’s Battleground, tyle że w uwielbianym przeze mnie klimacie, ale na dłuższą metę sporo elementów aż prosi się o usunięcie lub przeróbki.
Kiedyś, w czasach gdy dodatki do Call of Duty oferowały wciągające mini kampanie fabularne, twórcy prześcigali się w zatrudnianiu doradców militarnych, by z tematu drugiej wojny światowej zrobić grę komputerową. Dziś mam wrażenie, że jest dokładnie na odwrót. Speców od wciągającej i luźnej rozgrywki pyta się, jak najmniej można nagiąć dotychczasowe zasady, by gra przypominała drugą wojnę światową. Albo pierwszą. Efekt końcowy jest bowiem bardzo zbliżony do Battlefielda 1.
Wprawdzie obie gry różnią się pod wieloma względami, jednak w swoich podstawowych założeniach są dość podobne. Otwarta mapa, swoboda w podejściu do misji, militarne akcje przy użyciu współczesnego sprzętu i mniejsze lub większe oparcie się na sandboksowych standardach, obecnych choćby w grze Far Cry 4. Jaki obraz tych długo wyczekiwanych tytułów wyłania się po weekendowych beta testach?
Beta Ghost Recon: Wildlands to jeden z tych momentów tego miesiąca, na który czekałem z wielkim zaciekawieniem, ponieważ nowa odsłona duchów porwała mnie od momentu ujawnienia pierwszych informacji na ich temat. Martwił mnie jednak fakt, że jest to gra, której producentem i jednocześnie wydawcą jest Ubisoft. (Ja i pewnie wielu innych graczy znajdziemy spokojnie z jedną produkcję, która mogła nas zawieść w pewnym stopniu, stąd moje uprzedzenie do tej firmy.) Niemniej jednak powiem, że po beta testach „Steep” byłem lekko zawiedziony i bałem się, że tego zawodu doznam ponownie w przypadku „For Honor”. Tak się jednak nie stało i pojawił się tutaj optymizm, że Wildlands będzie dobre…
MOGĄ zabrać nam nasze pełne wersje i poszatkować je na DLC! MOGĄ wydawać źle zoptymalizowane porty na PC, ale NIGDY nie zabiorą nam naszej wolno… TAKIEJ FRAJDY z siekania mieczem!