Peaky Blinders królem serialowego sezonu jak lew jest król dżungli - Pilar - 27 października 2014

Peaky Blinders królem serialowego sezonu jak lew jest król dżungli

Wiecie co jest zabawne? Zapomniałem o Peaky Blinders. Mimo tego, że staram się śledzić na bieżąco premiery seriali, które miałem przyjemność oglądać, kompletnie wyleciało mi z głowy to dzieło kręcone dla kanału BBC Two, tak przecież zabawiające mnie przy okazji sezonu pierwszego. Drugi rozdział przygód cygańskiego gangu ozdabiającego szwami twarzyczki wielu szemranych przedsiębiorców z powojennej (przy czym mówimy tutaj o konflikcie z lat 1914-1918) Anglii, rysował się przecież jako rewolucyjny. Do regularnej obsady dołączył w nim bowiem nie kto inny, a fantastyczny Tom Hardy, znany z roli Bane’a w finalnej odsłonie trylogii Nolana o Batmanie, toteż to długotrwałe spięcie na łączach mojej pamięci było wyjątkowo rozczarowujące. Teraz jednak na stałe wsiąknąłem w rzeczywistość zarysowaną przez Stevena Knighta i muszę przyznać, że dawno nie miałem do czynienia z takim głodem nowych odcinków, jaki obecnie notuję przy oglądaniu Peaky Blinders.

Nie jestem sadystą, żeby w pierwszych zdaniach zadręczać Was spoilerami o tym, co wydarzyło się w pierwszym sezonie lub co będzie miało miejsce w drugim, warto jednak nakreślić, że w wyniku pewnych okoliczności gang z Birmingham postanawia poszerzyć swoją działalność również o stolicę kraju ówcześnie rządzonego przez Jerzego V. W rezultacie tego Peaky Blinders zawitali więc w Londynie, gdzie czekało na nich pięć razy więcej pięknych kobiet, pięć razy więcej rozmaitych używek, no i w końcu pięć razy więcej okazji, aby sięgnąć po berecik bogato wysadzany przecież przez żyletki, pozbawiające wzroku tych, którzy wejdą Shelby’m w paradę.

Tym, co wyróżnia ten debiutujący w zeszłym roku serial jest umiejscowienie w czasie i przestrzeni oraz niezwykle niepowtarzalny klimat. Można odnieść wrażenie, że w ostatnich latach namnożyło się telewizyjnych produkcji traktujących o początkach współczesnej cywilizacji, kwitnącej gdzieś między dwoma największymi wojnami w historii, ale Peaky Blinders jest pod tym względem unikatowe. Zaprawdę żaden inny konkurent nie robi tego w tak wiarygodny i solidny sposób: brud, ubóstwo, wzajemna dyskryminacja, brak zaufania i zapach końskiego łajna zmieszanego ze swądem kwitnącego przemysłu dosłownie wylewa się z ekranu, można by paradoksalnie rzec, że nawet niezbyt nachalnie. Cała fabuła serialu „siedzi” w tej atmosferze tak grząsko, że nie ma nic dziwnego w tym, że na każdym kroku konkretne elementy tła kulturowego są tak bardzo widoczne.

Widoczny jest również rozmach, jakim zaczęli dysponować tak rodzina Shelbych, jak i sami producenci serialu – wyprawa do Londynu jest okazją, aby pokazać jeszcze więcej scenerii sprzed niemal stu lat i twórcy wytrzymują tę presję tak, jak brać pod dowództwem Thomasa stara się znieść ciężar nawarstwiających się problemów. Bo chyba nie mieliście wątpliwości, że te będą występować. Wśród Shelbych wzrasta zainteresowanie eksportem różnych lukratywnych towarów za granicę, jako opłacalne jawi się również zaangażowanie w wyścigi konne, przy czym te jakże szlachetne działania wcale nie dominują nad koniecznością pozbawienia kogoś kilku zębów raz na jakiś czas czy spalenia pubu w imię utrzymania prestiżu rodziny. Za drogimi garniturami wcale nie idzie w sezonie drugim wzrastająca kultura byłych weteranów pierwszej wojny światowej, wręcz przeciwnie – wiedzą oni, że w tak dzikim mieście jak Londyn muszą się dopasować, a jedynym środkiem w ich oczach jest właśnie wzmożona agresja.

Szczególnie, że rodziny Shelbych powiększa się zamiast kurczyć, toteż głów, które trzeba chronić przed wyskoczeniem z okopu robi się coraz więcej. Dobrze więc, że Blinders dysponują wraz sezonem drugim znacznie większymi zasobami ludzkimi, finansowym i militarnymi. Z dziarskiego gangu przeradzają się oni w pełnoprawną, niezwykle zorganizowaną organizację przestępczą, o której nikt nie chce mówić zbyt głośno na ulicach. Samo wspomnienie o tym, że pochodzi się z tego ugrupowania zazwyczaj wystarczy, aby zniechęcić osoby potencjalnie zainteresowane niezbyt chirurgicznym zabiegiem przemieszczenia przegrody nosowej. 

Możecie mnie wziąć za zbyt wielkiego entuzjastę talentu Toma Hardy’ego, ale mam wrażenie, że od kiedy do serialu wprowadzono postać żydowskiego gangstera - Alfiego Solomonsa, granego właśnie przez Brytyjczyka, wszystko podciągnęło się o notę w górę. W kreacjach postaci zaczyna się dostrzegać coraz więcej warstw, mimo tego, że pod tym względem Peaky Blinders bywało absolutnie przyzwoite, rewelacyjna jest współczesna muzyka, idealnie zmieszana z zakurzonymi realiami post-wiktoriańskiej Anglii, antagoniści zrażają do siebie dokładnie tak, jak powinni. W dodatku, każda chwila obecności na ekranie Hardy’ego jest gwarancją, że nikt inny nie będzie gwiazdą tego ujęcia, bo to postać brodatego Żyda koncentruje na sobie całą uwagę kamer, nawet mimo tego, że Cillian Murphy wydaje się być wprost urodzony do roli Thomasa Shelby’ego.

Za niezwykle pozytywne zjawisko uznaję angażowanie coraz większych gwiazd, niekoniecznie tych znanych z pierwszego planu, ale już na pewno z samych kinowych hitów, do odgrywania pierwszych skrzypiec w coraz to ciekawszych, telewizyjnych produkcjach. Gdyby nie taki proces, nigdy nie dowiedziałbym się, jak świetnym aktorem jest Murphy, bo do tej pory mogłem go widywać raczej gdzieś w tle (choć w Batmanie również był świetny), przysłonionego przez większe osobistości. Seriale stały się drabiną dla tych nieco już upadłych aktorów i to dzięki nim często mogą wrócić na szczyt. Oby to samo stało się z Irlandczykiem, o ile jednak oznacza to, że dalej będziemy mogli oglądać go w Peaky Blinders (dlaczego, dlaczego drugi sezon kończy się już za niecałe dwa tygodnie?!).    

Pilar
27 października 2014 - 17:26