Koniec z wolną amerykanką na rynku gier? Koniec z wodzeniem za nos setek konsumentów i zarabianiem na niedopracowanych, kiepskich produkcjach? Aktualizacja zasad zwracania zakupionych gier na Steamie zdaje się to sugerować. Szkoda jednak, że przy wprowadzaniu tej bardzo potrzebnej i mądrej zmiany ktoś tradycyjnie nie wziął pod uwagę interesów maluczkich.
Prawo do oddania kupionej wcześniej gry bez podania konkretnego powodu to coś, co gracze powinni mieć do swojej dyspozycji od dawna. Cieszy więc, że w końcu przypomniano sobie o prawach odbiorców i dano im szansę na rezygnację z nietrafionego zakupu. Niestety reguły tej aktualizacji zasad nie są uczciwe z punktu widzenia wszystkich mniejszych twórców gier. Prawo do oddania danego tytułu, jeśli nie minęło czternaście dni od jego zakupu i nie był on używany przez więcej niż dwie godziny tylko teoretycznie brzmi rozsądnie. W praktyce jest zupełnie nieadekwatne do rynkowej rzeczywistości.
Oto bowiem te same reguły dotyczą gigantów, którzy za grube miliony tworzą produkcje AAA na kilkadziesiąt godzin, jak i małe studia i pojedynczych autorów, którzy tworzą „zabawki” na kilkanaście minut. Gdzie sens, gdzie logika? Świat niestety pełen jest osób, które z tego szczwanie skorzystają, by ograć sobie coś za darmo. Dla nich nowe reguły obowiązujące na Steamie to raj na Ziemi, bo mogą teraz bez konsekwencji sprawdzać małe gry indie i zwracać je przed upływem ustalonych dwóch godzin. W wielu przypadkach tyle czasu wystarczy, by porządnie ograć dany tytuł, ukończyć większość poziomów, a w niektórych przypadkach nawet całą grę.
Nie brakuje głosów, że na całym tym procederze dostaną w tyłek tylko autorzy słabych, krótkich i niedopracowanych produkcji. Tak różowo jednak na pewno nie będzie, bo znając życie, konsekwencje finansowe dotkną pewnie większość małych studiów, które stworzyły gry idealne na pięć minut po ciężkim dniu pracy, tytuły artystyczne czy proste zręcznościówki. Takie gry często nie są rozbudowane, ale nie znaczy to przecież, że nie wymagały nakładu pracy. Czy więc w tej sytuacji uczciwe będzie, że ich autorzy będą musieli borykać się z wysokim procentem zwrotów?
Mocno trzymam kciuki, by Valve w miarę szybko wyciągnęło wnioski z obecnej sytuacji, wsłuchało się w głosy twórców i dokonało kilku drobnych korekt w obowiązujących regułach. Nie można na tych samych zasadach traktować wielkich korporacji i małych studiów deweloperskich, bo to szkodzi tylko całemu rynkowi. Skoro chcemy większej różnorodności, odważnych konceptów i gier wychodzących poza schematy to musimy wspierać młodych, niezależnych i dopiero startujących twórców. A oni też chcą coś zarobić za swoją pracę.
Skrócenie czasu na testowanie niektórych gier o połowę lub nawet siedemdziesiąt pięć procent wydaje się salomonowym rozwiązaniem i najlepszym wyjściem z całej tej sytuacji dla wszystkich. Prostą zręcznościówkę, która ma odprężać, naprawdę można polubić lub znienawidzić po piętnastu minutach. Gracze wreszcie będą mogli więc sprawdzić zakupiony produkt i z niego ewentualnie zrezygnować, giganci może poczują się mniej pewnie i przestaną być tak bezczelni, a malutcy też zaczną się przykładać do swojej pracy, jednocześnie jednak nie będąc nieuczciwie wykorzystywani. I tak to chyba powinno wyglądać od początku.