Shadow Moses zaliczona. Raiden i rok 1964 też. I w końcu doszedłem do momentu, w którym dane mi będzie ujrzeć zwieńczenie trylogii… kontynuację “dwójki” w formie “czwórki”... Inaczej: czwarta część serii, która idealnie zwieńcza cały dotychczasowy dorobek MGSa. I na reszcie mam do czynienia z czymś co można uznać za pełnoprawną grę. Gdy kończyłem Son of Liberty niemal zakląłem pod nosem, że Snake Eater nie pociągnie dalej znanych wątków, a zacznie coś w stylu drugiego toru dla serii. Guns of the Patriots wraca do Solid Snake’a i bardzo dobrze sprawuje się w kategorii “ostatni MGS”.
Szok na początku - Boże, w to nareszcie da się grać. Sterowanie gałkami jest zrealizowane po ludzku, operowanie bronią jest płynne, praca kamery weszła w końcu we współczesność. Większa kontrola i lepsze informowanie gracza o otoczeniu sprawiają, że przyjemnie przechodzi się poziomy, w których musimy się przekradać przez pola regularnych bitew. Dzieje się tak głównie w pierwszych dwóch aktach, gdzie akcja toczy się na Bliskim Wschodzie i Ameryce Południowej. To też kolejna zaleta “czwórki”, oraz element wyróżniający ją na tle poprzedników. Każdy z pięciu rozdziałów toczy się w innej strefie geograficznej, więc nie ma mowy o monotonii jak u poprzedników. Trzeci akt zmusza nas do nietypowego podejścia, bo niczym w takich Assassin’s Creedach musimy udawać zwykłego przechodnia na ulicach miasta, by śledzić podejrzanego. Ten epizod jest z resztą zrealizowany koszmarnie i uznaję go za najgorszą część gry. Zdecydowanie za długi, zbyt nudny, zbyt skomplikowany i przekombinowany. Nie jestem pewien, ale odniosłem wrażenie, że jakieś dwa razy doprowadziłem do śmierci mojego celu, a i tak po zgubieniu pościgu jego klon znów podążał ścieżką poprzednika. Zamieszania jakie to wprowadziło nie jestem w stanie opisać.
Najważniejsze jednak, w przypadku tej odsłony, wydają mi się dwie rzeczy: jest to idealne zwieńczenie dotychczasowej serii, a Kojima przegiął całkowicie z cutscenkami. Jestem prawie pewien, że seria przerywników filmowych między bossem w trzecim akcie, a rozpoczęciem grywalnej sekwencji w czwartym, trwa ponad trzy kwadranse. Później jest podobnie, a seans po ostatniej walce to też spora przesada. Przyczyny takiego stanu rzeczy dostrzegam w pierwszym z wymienionych wyżej czynników - MGS4 świetnie sprawdza się jako “ostatnia gra serii”. W pierwszym akcie powracają postacie z “jedynki”, w dwójce powitamy Raidena i Vampa z “dwójki”, a analogicznie w trzecim zderzymy się z całą masą nawiązań do Snake Eater i jedną znaną (choć podstarzałą) twarzą. Miejsce akcji czwartego rozdziału to jeden wielki fanserwis. Miałem wręcz wrażenie, że gry Solid Snake’a nie potrafią uciec od kultu części pierwszej - dwójka była jedną, wielką symulacją incydentu z Shadow Moses Island, a czwórka tonie w nawiązaniach, czemu służy nawet opcja użycia przycisku akcji w pewnym momentach cutscenek, co skutkuje przebłyskami wspomnień z poprzednich odsłon. Fajny pomysł, niestety przez długość przerywników filmowych pad często mi się wyłączał i byłem zaskakiwany sugestiami by przywołać te “flashbacki”.
Są w tej serii takie dziwne gameplayowe twistyy, których nie uświadczymy nigdzie indziej. Pod koniec czwartego aktu dostajemy do kontroli Metal Geara i walczymy z innym mechem. Sterowanie robotem dostajemy w tym jednym momencie! Tak samo jest z ostatnim starciem, gdzie nagle uraczono nas zaawansowanymi opcjami walki wręcz. To się po prostu nie zdarza nigdzie indziej (trochę kłamię, bo CoDy dawały nam np. etapy lotu śmigłowcem, czy jazdy autem, które też były wykorzystane raz. Nie umniejsza to jednak nic MGSowi).
Gra ukazała się jedynie na PS3 i da się to odczuć w trakcie rozgrywki. Zwłaszcza w momencie, gdy Otacon prosi nas o zmianę płyty, co jest kolejnym nawiązaniem do “jedynki”. Po chwili jednak nasz kompan uzmysławia sobie: “Zaraz, przecież jesteśmy na PS3. Dzięki dyskowi Blu-ray nie trzeba zmieniać płyt.” Pamiętam, że zdarzali się branżowi spece, którzy analizowali Guns of Patriots pod względem technologicznym i głosili, że całość pociągnąłby Xbox 360. Jako ostateczny argument na poparcie tej tezy uznaję premierę “piątek” (obu) na wszystkim na czym jest sens obecnie grać.
O czym to jeszcze wypada wspomnieć przy okazji tej serii? No przecież o bossach, którzy w “czwórce” są najlepszymi zakapiorami od czasu oryginału z 1998 roku. Są też satysfakcjonująco różni od poprzedników - nie mamy czuć do nich sympatii, ani niechęci. Ich ma być nam po prostu żal. W pełni kobieca jednostka jest nastawiona na połączenie ciała z maszyną, więc po walce (każda jest fajnie zrealizowana) patrzymy naszym adwersarkom prosto w twarz. Musimy dobić je samodzielnie, a na koniec wysłuchać niezwykle poruszających historii na ich temat. Tu Kojima po średnich drabach w “trójce” wyraźnie się poprawił.
Zarówno we wspomnianym trzecim akcie, jak na końcowym seansie poznajemy mnóstwo faktów o wątku zimnowojennyym serii. Jest tego tak dużo, że MGS4 musiał nadać pewien kierunek odsłonom serii, które nadeszły po nim. Wkrótce przekonam się jak było z Peace Walkerem, a we wrześniu z Phantom Pain.
Procent zaliczenia serii: 66,66%
Pozostały czas: 10 dni
„Nadrabianie serii na czas” to seria tekstów odnoszących się do kolejnych, głównych odsłon serii Metal Gear Solid, których zaliczenie rozpocząłem na początku sierpnia. Założeniem jest zdążyć na wrześniową premierę The Phantom Pain. Każdy wpis będzie się koncentrował na jednej grze. W planach są kolejno: MGS, MGS2:SoL, MGS3:SE, MGS4:GoP, MGS:PW, a może Revengence i Ground Zeroes, choć tych dwóch nie obejmują przyjęte ramy czasowe. Granie na czas to tylko hasełko ładnie wyglądające w tytułach. Nie oznacza to zaliczania gier po łebkach, a jedynie konsekwentne przechodzenie kolejnych części, bez skoków w bok.