Po ośmiu godzinach w pracy na popołudniowej zmianie człowiek musi trochę odpocząć, dać sobie chwilę relaksu. W wielu przypadkach taką „chwilą” może być wyjście do kina i nie ukrywam, że jako częsty gość w tego typu miejscach, tak i tym razem zdecydowałem się na jeden z wszechobecnych multipleksów. Z jednej strony była to świetna decyzja – z drugiej jednak nie mogę powiedzieć z czystym sumieniem, że się rozluźniłem. Tak naprawdę to byłem bardziej przejęty i zestresowany w trakcie seansu niż przez cały ten dzień – na szczęście w pozytywnym (na ile to możliwe) znaczeniu tych słów.
„Dar” opowiada historię pewnej pary, która ze względu na bliżej niesprecyzowane problemy postanawia przeprowadzić się w rodzinne strony mężczyzny. Znajdują piękny dom, wspaniałą pracę, nowych znajomych, i życie powoli zaczyna toczyć się dalej. Okazuje się jednak, że Simon przeprowadzając się powrócił nie tylko do rodzinnego miasta, ale też do nieciekawej przeszłości, o której wolałby już nigdy nikomu nie wspominać.
Film trzyma w napięciu od początku do końca. Już po pierwszych paru minutach odnosi się wrażenie, że coś jest nie tak, i nasila się ono przez cały seans. W „Darze” wszyscy mają jakieś sekrety, a reżyser wcale nie ma zamiaru ułatwiać nam zadania. Nie wiemy, do czego to wszystko zmierza i nie wiemy, komu tak naprawdę kibicować. Podział na dobro i zło zaciera się jak tylko jest to możliwe.
Na próżno szukać tutaj jakichkolwiek scen akcji – wszystko opiera się głównie na wymianach zdań pomiędzy poszczególnymi postaciami. Mimo to film nawet na chwilę nie dopuszcza nudy do widzów, cały czas trzymając ich w swoich szponach. Obraz zdecydowanie należy do trójki aktorów: Jason Bateman (Simon) jest bardzo sympatyczny i przyjacielski, choć widać, że czuje się trochę nieswojo w towarzystwie swojego "przyjaciela" z dzieciństwa Joela Edgertona (Gordo). Ten za to został przedstawiony tak, że w zasadzie od pierwszej sceny z jego udziałem nie chcemy mieć z nim więcej do czynienia - jest nieprzyjemny, tajemniczy, po prostu dziwny. Formę dopełnia Rebecca Hall (Robyn), kochająca swojego męża i starająca się za wszelką cenę doprowadzić do większego zrozumienia pomiędzy dawnymi znajomymi, co nie wychodzi jej na zdrowie.
Muzyka również dotrzymuje kroku i choć nie zapada jakoś wyjątkowo w pamięć, to dalej jest to wysoki poziom. Jeszcze zagęszcza atmosferę niepewności i enigmatyczności i buduje napięcie nawet wtedy, kiedy i tak nie możemy już wysiedzieć w miejscu. Opiera się głównie na małej, lecz wystarczającej ilości smyczków oraz zazwyczaj powolnym i spokojnym pianinie. Danny Bensi i Saunder Jurriaans odwalili kawał dobrej roboty – szkoda tylko, że ścieżka dźwiękowa najprawdopodobniej przejdzie bez większego echa.
Warto też wspomnieć, że Joel Edgerton – filmowy Gordo – jest odpowiedzialny za scenariusz oraz reżyserię „Daru”. Mimo że jest to jego debiutancki projekt, stanął on na wysokości zadania i stworzył nieprzewidywalną i pełną tajemnic historię. Zaczyna się standardowo - młode małżeństwo przeprowadza się do nowego miasta, w którym spotykają człowieka z wyglądu przypominającego psychopatę i mordercę, który nie chce dać im spokoju – po czym filmowy pociąg opuszcza tory i zaczyna przecierać nowe szlaki. Może trochę wyolbrzymiam – fakt faktem, że „Dar” zrobił na mnie niemałe wrażenie i do samego końca siedziałem jak na szpilkach, nie będąc pewnym zakończenia. Film polecam wszystkim, którzy czują, że muszą sobie zrobić przerwę od filmów akcji. Ostatnio czułem się podobnie na „Labiryncie”.