Czasem nie potrzeba milionów dolarów, aby stworzyć coś pięknego i niezapomnianego. Wśród kreatywnych twórców zawsze znajdzie się ktoś, kto nakręci, wyreżyseruje i zmontuje film za marne grosze, niczym student gotujący niesamowite potrawy z najtańszych składników na koniec miesiąca. Kiedyś już o tym wspominałem (o krótkich filmach oraz animacjach – nie jedzeniu), niedawno jednak trafiłem na kolejną niesamowitą animację, która ma już swoje lata, lecz z pewnością zasługuje na kolejne wyróżnienie. Animację o działającej na wyobraźnię nazwie The Maker.
Zaczęło się niepozornie – Paul Halley skomponował dynamiczny utwór na kwartet smyczkowy, Winter, i mimo że kompozycja została przyjęta bardzo ciepło przez słuchaczy, to jednak ich ilość nie była zadowalająca. Z pomocą przyszli znajomi animatorzy. Studio Zealous Creative skontaktowało się z Amandą Louise Spayd odpowiedzialną za tworzenie jedynych w swoim rodzaju kukieł i poprosili ją o wykonanie lalek do ich projektu. Po miesiącach przygotowań scenariusza, scenografii, świateł i ujęć, The Maker zaczął nabierać realnych kształtów.
Stwórca opowiada o dziwnym stworzeniu, które ma ograniczoną ilość czasu na stworzenie czegoś… I w sumie tyle. Może nie brzmi to szczególnie zachęcająco (dużo tego tworzenia, wiem), ale to wszystko zmierza do pewnego określonego celu i nawet jeżeli widz domyśli się, o co chodzi, i tak coś go delikatnie ściśnie za serce. Jest tutaj trochę wycinania, modelowania, szycia, wypychania, przesypującego się piachu w klepsydrze, a to wszystko w akompaniamencie Zimy.
No właśnie – utwór muzyczny, od którego wszystko wzięło swój początek, ma w sobie tę magię, że nie da się obok niego przejść obojętnie. Ma w sobie sporo z muzyki filmowej i w sprawny sposób łączy to z klasycznym zacięciem, a gdy dodamy do tego przejmujący obraz w postaci Stwórcy, otrzymamy wyjątkową całość. Biorąc pod uwagę, że Winter już trochę lat ma, aż ciężko uwierzyć, jak dużo dobrej muzyki może nas omijać, a my nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy. Owszem, dla niektórych te siedem i pół minuty może być odrobinę monotonne, jak dla mnie jednak poziom zróżnicowania oraz długość jest odpowiednia.
Paul Halley skomponował muzyki zdecydowanie więcej, jednak to Winter odniosło największy sukces. Kiedy weźmiemy płytę The Halley Quartet i spojrzymy na nią nie przez pryzmat Stwórcy, a jak na standardową płytę z muzyką, z pewnością się nie zawiedziemy. Odsłuchując poszczególne utwory czułem się nieraz jak na koncercie muzyki klasycznej – lecz nie na takim standardowym (który dla słuchacza muzyki filmowej nieraz bywa nudny, nie oszukujmy się), a bardziej dynamicznym, emocjonującym i ciekawym. Mimo że nie mamy tutaj do czynienia z pełną orkiestrą, z „epickością” wylewającą się z głośników, to muzykę Halleya zakwalifikowałbym bardziej do muzyki filmowej i działającej na wyobraźnię. Podobne odczucia miałem odsłuchując Cztery Pory Roku w wykonaniu Maxa Richtera (o których parę zdań napiszę pewnie za parę dni) – niby jest to muzyka klasyczna, ale jednak coś ją od niej odróżnia na tyle, że powinna być w stanie zainteresować innego odbiorcę.
Poza Winter warto sprawdzić utwory takie jak Autumn czy The Hand of Fate, które wywołują podobne, choć może nie tak intensywne, odczucia. Paul Halley niedawno nagrał również drugą część albumu – The Halley Quartet II – lecz jej jeszcze nie miałem okazji przesłuchać. Po debiucie kompozytor ma w każdym razie pewien kredyt zaufania. Warto też wspomnieć, że Paul Halley wysyła nuty do swoich kompozycji bez większego problemu – wystarczy skontaktować się z nim poprzez adres mailowy lub jego stronę internetową. Bardzo miły gest z jego strony.
Same kukiełki oraz wnętrze warsztatu to istne dzieło sztuki. Oglądając Behind The Scenes możemy zobaczyć, jak ta cała przygoda się zaczęła, możemy również przejść przez kolejne etapy rzeźbienia i szlifowania drewna, malowania poszczególnych elementów, zobaczyć parę interesujących artworków i wreszcie przejść do zdjęć z planu. Charakterystyczne literki f na masce (która, swoją drogą, nie zawsze wygląda tak samo – warto na to zwrócić uwagę!) oraz skrzypce wiszące przy szafce są oczkiem puszczonym w stronę ludzi znających historię animacji, a kukiełkowy alfabet okazuje się wcale nie taki losowy, jak to się wydawało na początku. Ilość pracy włożona w pięciominutowy filmik wydaje się zbyt duża, lecz kiedy oglądamy efekt końcowy, nabieramy pewności, że to wszystko było potrzebne. W końcu dzięki temu The Maker jest tak dopracowany.
Nie jestem pierwszą osobą, która stara się w jakiś sposób wyróżnić The Maker na tle innych animacji – projekt został wybrany jako najlepszy film animowany w Sydney w 2012 roku, zdobył nagrodę główną w Seulu i był nominowany jako Best Short Animation do Australian Academy Award. Lista wszystkich nagród jest imponująca i, moim zdaniem, całkowicie zasłużona. The Maker pokazuje nam, że wszystko przemija – a mimo to warto poświęcić swoje życie na stworzenie czegoś pięknego i czegoś, z czego będziemy dumni i da nam powody do szczęścia.
O The Maker parę słów napisała Klaudyna trzy lata temu - uważam jednak, że temat jest wart odświeżenia i dokładniejszej analizy.