Będę tu mówił o różnych tytułach. W część grałem dużo, w część pobieżnie, a w jeszcze inne wcale. Nie zmienia to faktu, że cały czas nie jestem w stanie pojąć ich popularności, czy wręcz fenomenu. Bo gra albo jest bardzo dobra, ale nie zasługuje na przypisywany jej kult, albo niczym szczególnym nie zachęciła mnie do zainwestowania swojego czasu na dobrnięcie do jej napisów końcowych, choć w pewnych kręgach jest legendą. Są też przypadki, gdy ogólnodostępne materiały kompletnie nie zapowiadają świetnej gry, a jedynym co skłaniałoby mnie do sprawdzenia jej są zachwyty społeczności.
I wciąż nie jestem w stanie stwierdzić, co takiego wyjątkowego jest w tych tytułach. Częściowo liczę, że ktoś z czytających oświeci mnie w tym względzie i może wśród tych niedocenianych przeze mnie dzieł znajdę swoją grę życia…
Half-Life
Kurcze, powiedzcie mi o czym jest ta gra? Jesteśmy naukowcem, który pracuje dla złej korporacji, nad eksperymentem, który wymyka się spod kontroli. To chyba dobrze rozumiem? Ale dalej - skutkuje to pojawieniem się dziwnych potworków, a nasz bohater z przypadku wdziewa pancerz, który z miejsca robi z niego herosa radzącego sobie z pozaziemskim (pozawymiarowym?) zagrożeniem i oddziałami wyszkolonych komandosów.
I tyle?
Rozumiem taki koncept na grę. Przełknę schematyczny pomysł (eksperyment wymknął się spod kontroli) i mało wiarygodnego bohatera, który w chwilę nauczył się mordować żołnierzy oddziałów śmierci samym łomem. No chyba, że czegoś nie wiem (może wychował się w bazie wojskowej), więc jak napisałem we wstępie - poprawcie mnie. Ale nie mam pojęcia, jak wokół takiej gry urósł taki… kult? Gra jest powszechnie uważana za jedną z najlepszych produkcji wszech czasów i choćby z tego względu zakładam, że coś mi umyka w tym fenomenie. Grałem kiedyś w demo i strzelało się w nim całkiem nieźle. Widziałem też jej remake, ochrzczony Black Mesa, oraz początkowe etapy z kontynuacji. I za nic nie mogę odnaleźć źródeł tego fenomenu.
Osobiście zakładam, że jedynka była na swój sposób rewolucyjna w czasie w którym się ukazała, więc może po prostu moja growa kariera zaczęła się o te trzy, czy cztery lata za późno.
Borderlands
Ach, jaka ta gra jest cienka...
Nabyłem jedynkę pod namową kumpla, który chciał pograć w coopie. Grając ziewałem dość mocno, cały czas szukając jakiejś umiejętności, lub oręża, który tchnąłby odrobinę grywalności w te pustkowia. Jestem w stanie dostrzec niebagatelne zalety tej produkcji, jak mnogość oręża, czy potencjał kooperacyjny, jednak Border poległ w najważniejszym dla mnie aspekcie - ta gra leży gameplayowo. Rozumiem, że to taki “Diablo FPS” i na skuteczność oręża wpływają statystyki, jednak porównywane często do dzieła Gearboxu Destiny jest kilka gameplayowych pięter wyżej.
Ostatni twór Bungie jest dla mnie ideałem na temat tego, jak taka gra zręcznościowo/tabelkowa powinna wyglądać pod względem samego grania. Wyznacznikiem sprawdzającego się gameplayu jest dla mnie obecność starć PvP w danej grze, bo jeśli twórcy zaimplementowali je do swojej produkcji, to strzelanie po prostu się sprawdza i daje radę. W Destiny taki multi był, w żadnym Borderze go nie uświadczyłem. A sprawdzałem “jedynkę” i “dwójkę” (tą drugą na szczęście w ramach PlayStation Plus - nie musiałem na nią wydawać kasy) i sytuacja z mało atrakcyjnym gameplayem się powtórzyła.
Tu też widzę pewne czynniki łagodzące - Borderlands to typ gry, w którym liczy się element zbieractwa i radocha z coopa, jednak wciąż jest to FPS. Strzelanina pierwszosobowa jest tu rdzeniem, który MUSI być wykonany na dobrym poziomie.
Red Dead Redemption
RDR to bardzo dobra gra. Przeszedłem ją z przyjemnością, obecnie jestem znów gdzieś w drugiej połowie gry i szukam chwili między nowościami, by ją ponownie domknąć (tym razem bez wspomagania celowania). Ta gra ma wszystko to, czym zawsze błyszczą produkcje Rockstara: atrakcyjny świat, świetne postacie i dialogi, różnorodne wyzwania i ten tysiąc innych elementów, które akurat nie przychodzą mi do głowy.
Wciąż jednak nie jestem w stanie zrozumieć, dlaczego gracze tak powszechnie klękają przed tą grą i ogłaszają ją “najlepszą grą siódmej generacji konsol.” Ona jest naprawdę fajna - to takie kolejne GTA, tym razem w nieco oryginalniejszych realiach - jednak, jak dla mnie, nie wytrzymuje ona porównania z tym co Rockstar zrobił później (GTAV). Model strzelania jest dość kiepski, cover system to dziwny pomysł w grze dziejącej się przede wszystkim na otwartych przestrzeniach, a wymiany ognia podczas pościgów bez autoaima to koszmar.
Mając w pamięci świetne rozszerzenia do GTAIV liczyłem na coś fajnego i tu, zwłaszcza, że na Undead Nightmare również spływały zachwyty. A tu dodatek okazał się jakimś dziwnym eksperymentem twórców, którzy poza walką z zombie nie wrzucili do niego prawie nic - zadania mają zupełnie inną strukturę i są na dobrą sprawę tylko kolejnymi cutscenkami, bo nie natrafiamy na questy jak kiedyś (obroń/dogoń/przetransportuj) tylko dostajemy kolejne miejsce na mapie, gdzie musimy się udać.
Jak wspomniałem, jestem w stanie zrozumieć, że RDR jest wymieniany wśród najlepszych gier. Ale tego, że niezwykle często wskakuje na miejsce pierwsze różnych rankingów, to już nie załapię.
Wiedźmin
Uwaga! Atak na świętość!
Niedobrze mi się robi widząc wszędzie Wiedźmina. Gdy już przebolałem falę zachwytów w 2011 roku towarzyszącą “dwójce”, niemal natychmiast zaatakowała mnie ponownie przy okazji konwersji na Xboxa 360. Gdy wychodziła “trójka” cieszyłem się, że wszystkie edycje debiutują jednocześnie, ale bardzo szybko zaczęło się to przeciągać. Bo KAŻDA strona musi mieć newsa o KAŻDYM patchu. Bo wychodzą dodatki, które na dobrą sprawę mogłyby się nazywać Wiedźmin 4 i Wiedźmin 5. Bo rośnie powoli szaleństwo odnośnie filmu Tomasza Baginskiego, więc buźkę Geralta widzę praktycznie codziennie. Pewnie ta facjata by was bardziej zachęciła do czytania, gdyby zdobiła ten wpis, ale z premedytacją dałem tam coś innego.
Wiedźmina 2 sprawdziłem dopiero, jak na cdp.pl pojawiła się promocja i gra kosztowała mnie całe 10 zł. Udało mi się ją przejść, ale bywały momenty, gdy byłem bliski wyrzuceniu kompa za okno. Chciałem jej dać kolejną szansę, gdy dostałem wersję konsolową w ramach Games with Gold, ale po dwóch rundach na arenie usunąłem ja z dysku.
Ta gra ma tragiczny system walki, niezbalansowanych przeciwników, koszmarne walki z bossami, że o warstwie technicznej nie będę się już wypowiadał. Na dobrą sprawę podobał mi się tylko świat przedstawiony, no i trochę filmowe prowadzenie akcji (co i tak lepiej robi pierwszy lepszy Mass Effect).
Po takich doświadczeniach, od “trójki” trzymam się z daleka i wciąż nic nie przekonało mnie bym zmienił zdanie, a wszechobecne zachwyty tylko irytują. Jak kiedyś dadzą za darmo/za dyszkę to zobaczymy czy te wszystkie 11/10 były uzasadnione.
[tu miał być obrazek z Wiedźmina, ale dałem sobie spokój]
Batman
Batmany od Rocksteady to niezwykle dobre gry. Genialny system walki, świetne przedstawienie świata komiksowego, grywalność aż po sufit. Przeszedłem wszystkie i jestem niezwykle usatysfakcjonowany tym co dostałem. Wciąż jednak te gry mają wady, których większość graczy/recenzentów zdaje się nie dostrzegać. Do Asylum nic nie mam, ta gra zyskiwała dzięki kameralności. Tymczasem w City dostawaliśmy istne fabularne głupoty, które skutecznie psuły mi przyjemność z gry. Zapowiadany przez pół gry Protokół 10 okazał się banalny. Główny zły stojący z Strangem okazał się być jednym z łotrów, których pokonaliśmy wcześniej w grze, więc nie potrafiłem poczuć do niego żadnego respektu. A na koniec i tak wciska nam się Jokera, który w sekundę wyrósł na ostateczne zagrożenie, no bo jakżeby to inaczej… W sumie fajnie, że twórcy zdecydowali się na odważne kroki i uśmiercili pewną ważną postać, co i tak pociągnęło growego Batmana w stronę kompletnie niekanonicznych historii w Knight.
Dla mnie najnowsza część serii Arkham leży z prostego powodu, jakim jest oparcie zupełnie nowej postaci w uniwersum DC na starej i znanej wszystkim opowieści. Po więcej szczegółów odsyłam tutaj - Rocksteady nie popisało się fabułą Arkham Knight.
Tutaj skończę, bo w sumie Batmanom mam najmniej do zarzucenia. Głównie kwestie fabularne. Nie rozumiem braku jakichkolwiek wyrzutów pod adresem gier Rocksteady, zwłaszcza jeśli chodzi o ich pójście na łatwiznę przy okazji Arkham Knight.
Bayonetta
Uwielbiam gry Platinum Games. Zagrywałem się zarówno w Vanquish i Revengence, ale też w niedawne Transformers: Devastation. Ale w przypadku Bayonetty jestem chyba niezdolny do przyswojenia jej niezwykłości. Na przestrzeni dwóch lat trzy razy podchodziłem do dema na Xbox Live i dopiero ostatnio udało mi się doprowadzić ten “etapik” do końca. Widzę w tej grze mnóstwo pozytywów (wykorzystanie spowolnienia czasu w systemie walki, różnorodny oręż, starcia z bossami, czy ruchome poziomy), ale wciąż nie gra mi się w to tak dobrze jak w inne produkcje tego developera, albo inne japońskie slashery. Może to ta stylistyka świadomej tandety mi uwiera, może odzywa się moja odwieczna niechęć do grani postacią kobiecą (jestem świadomy, że to najgłupszy argument świata), a może jednak mój limit stężenia japońszczyzny na piksel kwadratowy został przekroczony.
Po prostu nie wiem o co chodzi, bardzo chciałbym się przekonać do tej gry, jednak nie mam w sobie odwagi by zaryzykować i załatwić sobie pełną wersję.
Jak wspomniałem - doceniam większość wymienionych wyżej gier. Jestem też w stanie pojąć, że czegoś nie dostrzegam i krytykuję bez potrzeby. To jest prawdziwy cel powstania tego wpisu - niech mnie ktoś uświadomi, gdzie nie dostrzegam geniuszu i gdzie moje postrzeganie jest błędne!
(może poza Wiedźminem, bo on już raczej do mnie nie trafi)