Miło jest wrócić do Harran – recenzja Dying Light: The Following - Antares - 12 marca 2016

Miło jest wrócić do Harran – recenzja Dying Light: The Following

Antares ocenia: Dying Light: The Following
85

Techland zrobił rozszerzenie do Dying Light tak duże, że mogłoby zawstydzić niektóre pełne wersje wysokobudżetowych gier. Twórcy bardzo umiejętnie wykorzystali elementy z podstawowej wersji gry, łącząc je z zupełnie nową mechaniką rozgrywki – jazdą modyfikowanym przez gracza łazikiem. Jeśli podobała się wam zeszłoroczna wycieczka do opanowanego przez zombie miasta Harran, koniecznie sięgnijcie po dodatek The Following. To po prostu więcej tego, co dobre, na dodatek z lekką nutką klimatu rodem z Far Cry.

Mad Max spotyka się z The Walking Dead i Far Cry. Jest super!

Dying Light jest zdecydowanie jedną z moich ulubionych zeszłorocznych pozycji. Chociaż cała Polska zasłużenie zachwycała się Wiedźminem, uważam że Techland również dał nam niemały powód do dumy. Zupełnie nowa marka, w gatunku i temacie, w który był już wałkowany chyba na wszystkie sposoby. Gra, którą niektórzy określali mianem „Dead Island z bieganiem po dachach” okazała się czymś dużo większym, odnosząc zasłużony sukces.

Dying Light, gra należąca do zupełnie nowej marki, sprzedała się świetnie i zyskała grono fanów. Zaliczam się do nich także ja.Oferuje bowiem czystą, nieskrępowaną zabawę – duże tereny do zwiedzania, losowe wydarzenia uatrakcyjniające rozgrywkę, świetny system przemieszczania się, całkiem interesujące misje poboczne. Główny wątek fabularny naprawdę mnie wciągnął i potrafił trzymać w napięciu. Być może dlatego, że nie oczekiwałem od Dying Light przesadnie głębokiej fabuły.

To gra o zombie, z eksploracją, zbieraniem przedmiotów i przyjemną mechaniką parkour. Nie produkcja indie mająca chwycić za serce. Również nie Bioshock będący w moich oczach odpowiednikiem hollywoodzkiego blockbustera z bardziej ambitnym zacięciem – fajerwerki z mindfuckiem na końcu. Produkcja Techlandu kryje w sobie natomiast duże pokłady nieskrępowanej, lekkiej zabawy.

Miejską dżunglę zastąpił wiejski krajobraz

Bardzo mnie więc ucieszyło, że twórcy poszli za ciosem, wydając niedawno imponujące rozszerzenie do gry, z rozległą mapą, łazikiem ułatwiającym eksplorowanie jej i nowymi zadaniami do wykonania. Ciasne uliczki miasta Harran zostały w tym wypadku zastąpione przez malownicze otwarte przestrzenie na wsi, mocno kojarzące mi się z drugim sezonem serialu The Walking Dead oraz trochę z grami z serii Far Cry. Początkowo brakuje tu parkouru, który zszedł na drugi plan, jednak klimat, a także możliwość powrotu do Dying Light, to po prostu rekompensują.

Fabuła dodatku The Following kręci się wokół tajemniczego kultu działającego w terenach wiejskich niedaleko Harran, który posiada rzekomo zdolność wytwarzania odporności na ugryzienia zombie. Na poszukiwania wyrusza oczywiście główny bohater gry, Kyle Crane, który na miejscu dowiaduje się, że musi zyskać sobie przychylność lokalnej społeczności, by móc odnaleźć poszukiwanych przez siebie kapłanów. Tak rozpoczyna się nowa przygoda, której ukończenie zajmie około 10 godzin. Dużo jak na DLC, a nawet więcej, niż w przypadku niektórych pełnych, wysokobudżetowych gier.

Największą nowością jest oczywiście łazik – możemy go rozbudowywać, uprzednio odblokowując określone umiejętności kierowcy. Doświadczenie potrzebne do ich zdobycia oczywiście zbieramy po prostu jeżdżąc samochodem. Początkowo nasz pojazd jest dość niepozorny, jednak później, niczym w recenzowanym przeze mnie Mad Max, możemy go zamienić w narzędzie do eksterminacji hord żywych trupów. Klatka pojazdu pod napięciem? Miotacz ognia? Stawianie min? Proszę bardzo!

Coś się... Coś się popsuło

Na plus należy dodatkowo zaliczyć bardzo przyjemny model jazdy. Nacisk na samochód w połączeniu z dużymi, malowniczymi, rozległymi przestrzeniami, powoduje jednak, że rozgrywka jest nieco inna niż w podstawowej wersji gry. Miłośnicy biegania po dachach – czujcie się ostrzeżeni. W dodatku znalazło się jednak kilka miejscówek, w których musimy wspinać się i wykonywać ewolucje parkour.

Na deser pozostaje system legendy – po rozwinięciu któregoś z drzewek umiejętności na poziom 24, kolejne punkty zostają przenoszone do nowego drzewka pozwalającego na wbicie legendarnych poziomów. Bardzo podobnie jak w Diablo III i tutaj możemy w ten sposób odrobinę ulepszać statystyki naszego bohatera. A przyda się to, ponieważ poziom trudności w Dying Light: The Following jest odczuwalnie wyższy niż w podstawowej wersji gry. Jest to jednak duża zaleta, bowiem stanowi kolejny pretekst, by spędzić z tą wciągającą produkcją więcej czasu.

Techland znowu to zrobił – Dying Light wyewoluowało w stronę Far Cry i zrobiło to bardzo dobrze. Wiecie, że można tu strzelać do zombie z kuszy, niczym Daryl Dixon w The Walking Dead? Ja nie mogłem się po prostu oderwać i znowu mi było trochę smutno, gdy gra się skończyła. Poproszę szybko Dying Light 2!

recenzja powstała w oparciu o wersję na PlayStation 4

Antares
12 marca 2016 - 23:55