Twórca gry o średniowiecznych Czechach zostaje oskarżony o rasizm, ponieważ nie umieścił w grze czarnoskórych ludzi. Na nic zdały się tłumaczenia, że w tamtych czasach nie było ich w ogóle w Europie. W świetle „afery” z czeską grą w roli głównej, zacząłem się zastanawiać czy przypadkiem nasze ulubione medium nie pada ofiarą coraz większej poprawności politycznej.
Nie chodzi oczywiście o to, że gry powinny na siłę szokować odbiorcę, ale zaczynam mieć wrażenie, że ostatnio dochodzi do coraz większej liczby absurdów. Najnowszy jest obecnie szeroko omawiany, a dotyczy gry Kingdom Come: Deliverance – realistycznej produkcji RPG akcji, która umiejscowiona jest w realiach średniowiecznych Czech i Polski. Założeniem twórców było jak najwierniejsze oddanie realiów. Jak to wszystko wyglądało wiemy oczywiście z kronik i podręczników do historii. O opłynięciu kuli ziemskiej się jeszcze wtedy nikomu nie śniło, a jedynymi egzotycznymi przybyszami w Europie byli co najwyżej Arabowie i Tatarzy, a bardzo sporadycznie kupcy z Dalekiego Wschodu, przybywający Jedwabnym Szlakiem.
Amerykanie, którzy jak wiemy słabo znają się na historii Europy, twierdzą jednak, że w tamtych czasach wśród Czechów i Polaków na pewno żyli czarnoskórzy obywatele, a ich brak w Kingdom Come: Deliverance wynika jedynie z rasistowskich zapędów twórcy. Jeden z użytkowników Twittera próbował nawet donieść do tworzącego grę studia na creative directora Daniela Vavrę, który zareagował na te absurdalne pomówienia rozbawieniem oraz logiką i wiedzą historyczną. Amerykanin nie wiedział jednak, że Czech na którego donosi jest szefem studia…
Afera z czeską produkcją nie jest jednak pierwszą tego typu, która dotyczy branży gier. Niemalże identyczna sytuacja spotkała Wiedźmin 3: Dziki Gon produkcji polskiego CD Projekt RED. Niektórzy zaczęli na siłę zarzucać twórcom gry rasizm z powodu braku czarnoskórych postaci, nie starając się nawet zapoznać z materiałem źródłowym, czyli książkami Andrzeja Sapkowskiego, w których takich postaci również nie ma. Z prostego powodu, bowiem świat Wiedźmina wzorowany jest, a jakże, na średniowiecznej Europie. W przypadku Dzikiego Gonu sprawa była o tyle zabawna, że historia Wiedźmina bardzo często porusza wątki dyskryminacji społecznej i rasowej, czego nie robią choćby zachodnie powieści i gry fantasy. Kogo to jednak obchodzi, gdy można rozpalić pochodnie i wyciągnąć widły, celem nadziania na nie twórców gier? Ironii całej historii dodał post napisany w komentarzu pod jednym z artykułów przez Azjatę (których również nie ma w świecie gry) będącego fanem serii i książek Sapkowskiego. Gracz ten napisał, że nie czuje się urażony brakiem przedstawicieli swojej rasy i cieszy się, że produkcja CD Projekt jest wierna pierwowzorowi.
Odnoszę wrażenie, że w walce z szowinizmem i rasizmem zachodni świat się totalnie zapędził, gubiąc po drodze logikę. Dotyczy to zwłaszcza gier wideo, które uchodzą za postępowe medium. Blizzard usunął jedną z póz bohaterki Smugi (Tracer) z fantastycznego Overwatch by nie urazić niektórych graczy. Z kolei twórcy Dead or Alive po raz pierwszy w historii zdecydowali się nie wydawać swojej siatkarskiej produkcji na zachodzie, ponieważ opiera się ona w dużej mierze na podziwianiu bohaterek w skąpym bikini. Bardzo postępowe medium, jakim są gry wideo, zaczyna pogrążać się średniowieczu.
Kolejny aspekt to opisywanie realiów historycznych. Ze względu na antynazistowską fiksację i zakazy promowania ideologii III Rzeszy w kilku krajach, gry wojenne są często okrajane z symboliki i tracą na wierności historycznej. Boli mnie to gry pogrywam w World of Tanks, zwłaszcza że radzieckie symbole zostały w grze, a system komunistyczny był przecież równie zbrodniczy i ma koncie miliony zabranych istnień. Nie zdziwiłbym się, gdyby obecna niechęć twórców pierwszoosobowych strzelanin do klimatów II Wojny Światowej nie wynikała także z faktu, że wydając grę w różnych rejonach musieliby usuwać z niej swastyki. Lepiej zrobić coś „bezpiecznego” z fikcyjnym konfliktem zbrojnym. Co ciekawe, z najnowszych odsłon Call of Duty wyraźnie zniknął też motyw Bliskiego Wschodu, zapewne również w ramach asekuracji przed oskarżeniami o rasizm. Dlatego tym bardziej szanuję twórców nowego Wolfensteina, za to że nie bali się kontrowersji i zaserwowali nam godną kontynuację pierwowzoru z początku lat 90. Jeszcze bardziej znamienną, bowiem toczącą się w realiach, w których hitlerowskie Niemcy wygrały wojnę.
Znamienne jest to wszystko także dlatego, że takie dziwne ograniczenia dotyczą praktycznie tylko branży gier. Podczas emisji fantastycznego serialu Człowiek z Wysokiego Zamku, opartego na motywach powieści Philipa K Dicka, Amazon zdecydował się promować go oklejeniem nowojorskiego metra w połączenie barw amerykańskiej flagi z nazistowską „wroną”. Jest to oczywiście nawiązanie do fabuły serialu, którego akcja umiejscowiona jest w świecie, w którym Stany Zjednoczone zostały podbite i podzielone pomiędzy III Rzeszę i cesarstwo Japonii. Niektórym przeszkadzały reklamy serialu i zrobiło się wokół tego trochę szumu w internecie, ale nie było przy tym takiej agresji, jaka kierowana jest często do twórców gier przez wojowników poprawności politycznej. Najzabawniejsze jest to, że w Stanach Zjednoczonych działa legalnie partia nazistowska, która obnosi się z hitlerowską symboliką. W kraju tym nie została ona bowiem nigdy zakazana. Co najlepsze, partia ta pochodzi jeszcze sprzed wojny, gdy prowadziła ożywione stosunki ze swoim niemieckim odpowiednikiem.
Filmy mogą więc być obrazoburcze lub po prostu poruszać wszystkie aspekty otaczającego nas świata. Gry nie. Nie oznacza to, że chciałbym pograć w symulator obozu koncentracyjnego, ale mam wrażenie, że elektroniczna rozrywka traci przez to wszystko na dojrzałości. Dopuszczalne są ociekające przemocą produkcje, w których wyżynamy tysiące przeciwników, ale kawałek odsłoniętej kobiecej piersi powoduje, że dana produkcja trafia na cenzurowane. Nikt nie zrobił Rockstarowi poważniejszej afery za sceny tortur w GTA V, ale już bikini w siatkówce z Dead or Alive komuś może przeszkadzać. Niemcy nakręcili film o ostatnich dniach Hitlera, czyli kultowy Upadek, akcentując w dużej mierze ludzką stronę tej kontrowersyjnej postaci. Czy w grach ktoś odważyłby się na coś takiego? Na pewno nie w produkcjach z kategorii AAA. Trudne tematy naprawdę mogą być prezentowane z głową, w taki sposób by odbiorca mógł samodzielnie wysnuć wnioski i wynieść z opowiadanej historii jakąś korzyść moralną. Robią to od dawna filmy i książki.
Na koniec dodam, że znakiem czasów są bardzo dobre oceny pod nową produkcją polskiego studia Destructive Creations, czyli autorów kontrowersyjnego Hatred. Chociaż poprzednia gra gliwickiego zespołu krytykowana była za bezsensowną przemoc, nowa strzelanka IS Defence, w której wcielamy się w żołnierza NATO walczącego z Państwem Islamskim, wprowadza wszystkich w zakłopotanie. Gracze wystawiają jej bowiem wysokie oceny na Steam, chwaląc nie tylko gameplay ale też odważne podjęcie tematu walki z zagrożeniem terrorystycznym, które jest trochę bagatelizowane w europejskich mediach. Niektórzy mają więc tego wszystkiego po prostu dosyć. Dochodzi przy tym jednak do takich absurdów, że gra o walce ze zbrodniczym, terrorystycznym Państwem Islamskim jest krytykowana przez niektórych za polityczną niepoprawność. Jeszcze trochę, a zacznę myśleć, że strzelanek z IIWŚ nie ma dlatego, że wnuki żołnierzy SS i Wehrmachtu mogłyby poczuć się urażone…