Film Nice Guys. Równi goście zaczyna się (dosłownie) od cycków i samochodowego wypadku. Czyli od razu seks i przemoc, ale wszystko od pierwszych chwil jest zabawne w taki nieoczywisty, absurdalny sposób. Jeśli ten krótki opis oraz obejrzane wcześniej zwiastuny zdołały podkręcić Wasze zainteresowanie, to śmiało pędźcie do kina. Prorokuję, że seans będzie udany.
Shane Black to hollywoodzki weteran. Ma za pasem scenariusze do pierwszej Zabójczej broni i Ostatniego skauta (serdecznie polecam - zblazowany Bruce Willis niezmiennie bawi), a na reżyserskim fotelu zadebiutował jako twórca równie czarnej, co sensacyjnej komedii Kiss, Kiss, Bang, Bang, by później z Robertem Downeyem Jr.-em zrobić jeszcze Iron Mana 3. Innymi słowy gość ma doświadczenie w budowaniu przekonujących ekranowych duetów, potrafi wyczarować też bardzo fajne dialogi i niezłe historie. Równi goście są kolejnym przykładem na to, że doskonałe rozeznanie w gatunkowej niszy łatwo przekłada się na dobrą kinową rozrywkę.
Holland March to najgorszy detektyw świata (tak tytułuje go jego osobista córka), który utrzymuje się z rozwiązywania łatwych spraw dotyczących zaginionych osób, a jego klientami są głównie łatwowierne staruszki. Jackson Healy zaś to chodzący, nieco zapuszczony mięsień, który za odpowiednią stawkę wynegocjuje ze wskazanym delikwentem ochoczą rezygnację z nękania jakiejś słabej istotki. Innymi słowy bije ludzi za pieniądze. Piętrowa intryga filmu Nice Guys zawiązuje się w momencie, gdy pan March dostaje od pewnej statecznej damy zlecenie na odnalezienie siostrzenicy, gwiazdki porno, która jest jest już martwa. Więc trop kieruje się w stronę niejakiej Amelii, dziewczyny o podobnej urodzie, która też jest powiązana ze światkiem trzech liter iks. Los chciał, że ta sama Amelia nieco wcześniej zapłaciła panu Healemu za użycie pięści w temacie "niech nikt za mną nie łazi". Pan March dostaje od pana Healy'ego w nos, leje się krew, a historia rusza z kopyta.
Fabuła filmu jest dużo głębsza i mająca więcej sensu, niż się początkowo wydaje. Jest fajnym świadectwem tego, jak wyglądało Los Angeles pod koniec lat 70-tych i w ciekawy sposób wpisuje się w to, co później stało się z przemysłowymi gigantami USA. No i pięknie, ale przecież sensacyjnych komedii nie ogląda się dla intrygi. Chodzi o tempo, dobrze zagrane postacie i relacje między nimi i żarty. To wszystko w Równych gościach sprawdza się wyśmienicie. Ryan Gosling miał już okazję udowodnić, że dobrze czuje komediowego ducha, a Russell Crowe jest przyjemnym zaskoczeniem. Wszystkie kwestie wygłasza z kamienną twarzą, co tylko dokłada się do humoru. Chemia na ekranie jest oczywista, panowie dobrze się bawili podczas kręcenia filmu i to przekłada się na dobrą zabawę wśród widzów.
Wszystko, co widać na ekranie, jest efektem toczenia rozpędzonego koła chaosu. Sprawa, którą próbują rozwiązać March i Healy od początku ich przerasta i często mają pecha, ale jednocześnie niemożliwe i absurdalne nagromadzenie zbiegów okoliczności powoduje, że wychodzą cało z każdej opresji i całkiem sprawnie zmierzają do finału. Oczywiście po drodze są bijatyki, strzelaniny, pijaństwo, wypadki samochodowe i sporo cycków. Scenariusz bardzo umiejętnie wplata w ten dorosły świat postać córki Hollanda Marcha, która jest z jednej strony bardzo niewinna i bardzo nieletnia, a z drugiej dużo sprawniejsza od obydwu detektywów i skutecznie pełni rolę chodzącego sumienia. Zarówno ona, jak i cała reszta pobocznych postaci, z aktorskiego zadania wywiązują się na piątkę z plusem.
Jeśli podobał się Wam Kiss, Kiss, Bang, Bang, cenicie kobiecą urodę, słowne pojedynki między bohaterami są czymś, co wywołuje uśmiech, a groteskowa przemoc nie tyle Was nie odrzuca, co jest dodatkową zaletą - Nice Guys są filmem skierowanym do Was. Do Ciebie, do Ciebie i do Ciebie też. Zbliża się weekend i jeśli jeszcze do kina nie poszliście, to warto zrobić to właśnie teraz. Szczególnie, że jest szansa na kontynuację.