Kiedyś pisałem, że nie zamierzam recenzować komiksów, bo nie czuję się w tym temacie mocno obeznany, a i do samego tworzenia takiego dzieła daleko mi z racji na całkowity brak umiejętności szkicowania (co można chyba nawet przekuć w zaletę). Dzisiaj zamierzam całkowicie przełamać stare postanowienie, wypłynąć na głębokie wody etc.
W sumie to przekonał mnie do tego komiks, który będzie obiektem dzisiejszej krótkiej recenzji. Wyszedł on już dawno temu, lecz mnie minął gdzieś w natłoku różnych premier oraz innych mniej ciekawych, a życiowych rzeczy. Kiedy tylko ujrzałem okładkę Domu ze szkła, wiedziałem, że będzie dobrze. Nie pomyliłem się. Jest wiedźminowo, mrocznie, niebezpiecznie oraz intrygująco. Akcja szybka niczym miecz Geralta, zmierzający w stronę utopca i historia, której jeszcze nie znacie.
Ale od początku. Przyjrzyjmy się samemu wykonaniu produktu. Okładka twarda z klimatyczną, nieco chaotyczną grafiką, na której znajdziemy napis: Wiedźmin, wycięty rodem z serii gier. Z jednej strony taki zabieg marketingowy nie dziwi, z drugiej, chętnie zobaczyłbym coś bardziej wpasowanego w stylistykę samej okładki, jak i całego dzieła w ogóle. Każda strona komiksu to znakomitej jakości, gruby papier ze śliską fakturą. Wiem, że może niewielu z Was to interesuje, ale prawdziwy geek/nerd/kolekcjoner od razu patrzy na takie detale. To takie lekkie zboczenie, które trzeba wybaczyć, jednakże twórcy zeszytów doskonale o tym wiedzieli.
Serie tą tworzą głównie Paul Tobin (scenariusz) oraz Joe Querio (rysunki). I obaj panowie odwalili kawał dobrej roboty, ale na pochwałę zasługują nie tylko oni, gdyż nadanie koloru poszczególnym rysunkom wprowadza metafizyczną duszę dzieła i wprawia nas w głęboki nastrój, bazujący na niepokoju oraz tajemniczości. Styl pana Querio od razu przypadł mi do gustu. Stawia on na ponure przedstawienie postaci, używając jak najmniejszą ilość szczegółów. Im więcej detali na twarzy, tym więcej emocji tych pozytywnych, bądź negatywnych, wylewa się z kartki papieru. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu może podobać się takie, a nie inne ukazanie świata Geralta, jednakże według mnie jest ono zdecydowanie bardziej rzeczywiste, pasujące do realiów oraz samej genezy wiedźmina.
Komiks czyta się płynnie. Tłumaczenie polskie jest naprawdę dobre i nie można do niczego się przyczepić. Jedyną rzeczą, która mi przeszkadza to odgłosy walki, uderzeń, wiatru, ognia. Przeczytamy więc „Splooosh” jako plusk wody, czy „shunk” jako uderzenie mieczem. Nachodzi mnie jednak reflekcja, że w polskiej wersji brzmiały by one trywialnie i psuły cały klimat. Dlatego nie lubię tego nieodłącznego elementu każdego komiksu. Czytając w języku polskim dialogi, napisy nie pasują, a polskie wersje wyglądają dziwacznie, śmiesznie. WYRZUCIĆ CAŁKOWICIE! Niezbyt udaną rzeczą jest też wykrzykiwanie nazw znaków przez Geralta podczas ich używania. Dość niepotrzebne, psujące wizerunek bohatera. Tym bardziej, iż czasem wiedźmin wypowiada nazwę znaku, czasem nie. Twórcy mogliby się zdecydować.
Dobra. Przejdźmy, więc do meritum, czyli historii opowiadanej przez Paula Tobina. Geralt przemierza szlak. Twórcy nie określają w jakim czasie ma miejsce przedstawiona historia, więc nieważne, ile książek/opowiadań/komiksów przeczytaliście, czy w ile gier zagraliście, to przygoda sama wpasuje się w Wasz indywidualny tok poznawania świata stworzonego przez Sapkowskiego. Dom ze szkła rozpoczyna się w momencie, kiedy to nasz bohater trafia na myśliwego Jakuba, który to z kolei opowiada mu niezwykłą historię swojego życia. Okazuje się, że żona człowieka została zamieniona w bruxę podczas jednej z podróży przez Czarny Las. Na potwierdzenie swoich słów, Jakub ukazuje żonę, wampirzycę, które obserwuje ich z oddalonego pagórka. Wiedźmin zaczyna się interesować tematem i w końcu po wyruszeniu w dalszą drogę wraz z nowym kompanem, celowo przechodzą przez Czarny Las. Ten z kolei okazuje się opanowany leszego. Sercem pradawnego lasu okazuje się tytułowy Dom ze szkła, który kryje wiele tajemnic, a Geralt stanie przed dochodzeniem, które rozwiąże jedną z nich.
W tym miejscu chciałbym nadmienić, że historia została napisana niczym podręcznikowy dramat, czy opowiadanie. Mamy, więc zawiązanie akcji, rozwinięcie, punkt kulminacyjny, perypetie i w końcu rozwiązanie. Autor sprytnie wykorzystał ten model do utworzenia ciekawej przygody z wieloma niewiadomymi, które następnie potrafi rozwiązać i wyjaśnić w kilku wymienionych zdaniach pomiędzy bohaterami.
Podczas historii nie poznajemy wielu nowych postaci, bo na to nawet nie ma czasu. Mamy ich zaledwie kilka, jednakże są one bardzo mocno ucharakteryzowane. Od razu widać, że twórcy pieczołowicie zaplanowali dialogi i przy połączeniu ich ze świetną grafiką, uzyskali doskonały efekt. Nawet nasz Geralt nie traci swojego charakteru (czego się nieco bałem), chociaż brakuje mi jego: „Yhym.”, a w niektórych miejscach jest nieco bardziej rozgadany niż powinien, ale ogólna nota jest wyjątkowo wysoka. Nawet jego „żart” związany z dwoma orenami był subtelny, a jednocześnie oczywisty w swojej prostocie. Przedstawiał on taki humor, jakiego mogliśmy się spodziewać, jednakże robił to w sposób świeży, nieskrępowany, zwięzły. Aż chciało się czytać!
Największą bolączką zeszytów jest chyba ich długość. Tak wiem. Komiksy nie bywają bardzo długie, chociaż zanim powstaną mija wiele miesięcy (głównie przez rysunki), ale przez tą opowieść przebrniecie w ciągu krótkiej przerwy na kawę w niedzielne popołudnie. Niby mamy ponad 140 stron, a jednak lecą one szybciej niż czas spędzony na wakacjach. Aktualnie jestem po trzecim przeczytaniu całości i chociaż kolejne dwa razy nie bawiłem się tak świetnie, jak za pierwszym razem, to i tak warto zaglądać do Domu ze szkła, co jakiś czas. Zrobię to pewnie jeszcze kilka razy, zanim komiks trafi na półkę. Niebezpowrotnie oczywiście, ale na dłuższy czas.
Cały komiks to koszt około 50 zł, więc jest to dość wysoka cena, jednakże według mnie, opłaca się. Otrzymujemy świetny produkt nie tylko pod względem zawartej treści, ale także i nienagannego wykonania, które doceni każdy geek.
Komiks pierwszy – Jest! Oby było ich jak najwięcej!