Staram się nie oglądać seriali. Nie dlatego, że nie lubię – po prostu wiem, że nie będę w stanie oglądać jednego odcinka dziennie lub w tygodniu. Zacznę wsiąkać i spędzać przed ekranem komputera lub telewizora całe dnie, a przecież są też pewne rzeczy, do których się zobowiązałem. Kiedy jednak okazało się, że w październiku mam naprawdę dużo wolnego czasu, postanowiłem wrócić do Karnawału – serialu, który leciał na HBO w dawnych czasach, a który został niefortunnie anulowany po dwóch sezonach. Czy było warto?
Karnawał był emitowany na HBO około roku 2003, a więc dwanaście lat temu – jedyne, co pamiętam z tamtego okresu to to, że oglądali go moi rodzice. Nie wiem, czy im się podobał; serial ten jest bowiem ciężki do przyswojenia i bardzo, ale to bardzo specyficzny. Mamy tutaj cyrk, masę dziwadeł oraz bliżej niewyjaśnionych rzeczy, z drugiej strony za to księdza próbującego zbudować od podstaw parafię dla niechcianych imigrantów, a w tle cały czas towarzyszy nam niewyjaśniona, odwieczna walka dobra ze złem. Bardzo ambitny pomysł i trudny w realizacji, o czym wielokrotnie zresztą się przekonujemy.
Pierwszy sezon Karnawału może się trochę dłużyć – czuć, że sami producenci do końca nie wiedzieli, co chcą z nim zrobić. Historia wymyślona przez Daniela Knaufa pierwotnie została rozpisana na sześć części, więc nie odczuwamy żadnego pośpiechu, jedynie powoli budowane napięcie. Udziela nam się wszechobecny niepokój, a oglądając poszczególne sceny odnosimy wrażenie, że znajdujemy się w złym miejscu i w złym czasie, że naruszamy czyjąś prywatność i stajemy się świadkiem rzeczy nieprzeznaczonych dla naszych oczu. To uczucie jest potęgowane przez urywane i nieklejące się dialogi oraz atmosferę niepokoju, podsycaną wszechobecnym brudem i kurzem. Do tego wszystkiego dochodzą wydarzenia, których nikt nie chce nam wyjaśnić – ale to wszystko składa się na niezwykle klimatyczne i tajemnicze show.
Sezon kończy się bez jakiegoś niesamowitego punktu zwrotnego, choć prawdę powiedziawszy nie odczułem, żeby był mi potrzebny. Serial sam w sobie jest bardzo enigmatyczny i bezczelnie pozwala snuć domysły w zasadzie o wszystkim - i wręcz nie mogłem się doczekać, kiedy będę znów miał trochę czasu i będę mógł wrócić do oglądania. Cofnijmy się jednak te paręnaście lat wstecz.
Po dwóch lub trzech miesiącach po zakończeniu pierwszego sezonu Knauf dostał zielone światło – kręcimy drugi sezon, ale drugi będzie ostatnim. Carnivale okazało się za ciężkie i choć oglądalność miało bardzo dobrą, to jednak nie mogło konkurować z Rodziną Soprano. Scenariusz rozpisany na sześć sezonów trzeba było odrzucić i wybrać z niego parę potrzebniejszych rzeczy, które pozwolą zakończyć historię bez ogromnego niedosytu. Łatwo się domyślić, ze nie do końca to się udało.
Knauf dostał do pomocy innego scenarzystę, bardziej doświadczonego, który zauważalnie zwiększył tempo Carnivale. Serialowi wyszło to tylko na dobre - scenarzyści znaleźli wspólny język i film, mimo szybszego prowadzenia akcji, nic nie zatracił ze swojej tajemniczości i specyficznej atmosfery. Każdy kolejny odcinek tylko podsycał naszą ciekawość, dając nam co raz mniej odpowiedzi i zadając co raz więcej pytań w tempie większym, niż w sezonie pierwszym.
Dużo rzeczy pozostaje niewyjaśnionych, jednak nie jest to aż tak bolesne, jak mogłoby się wydawać. Wystarczy wziąć pod uwagę magię całego show i pamiętać, że prawdziwy magik nigdy nie zdradza swoich tajemnic. Niedopowiedzenia można przeboleć, w jakimś stopniu załagodzić czytając fanowskie teorie czy po prostu puszczając wyobraźnię luzem. Ogromny niedosyt za to pozostawia zakończenie, ponieważ serial w zasadzie się nie kończy.
Powiedzieć, że zakończenie jest otwarte na interpretację to jak powiedzieć, że w No Man’s Sky mogłoby być trochę więcej zawartości. Carnivale po prostu pozostaje bez zakończenia, gdyż ostatni odcinek drugiego sezonu mówi nam wprost – to się jeszcze nie skończyło. Włodarze HBO najwidoczniej byli innego zdania i bez skrupułów skrócili tego demona o głowę, pozwalając mu pójść w zapomnienie razem z całym niewykorzystanym potencjałem, niesamowicie napisaną historią, niezwykle interesującym światem przedstawionym i jeszcze bardziej interesującym światem „poza ekranem”, z wywołującą ciarki muzyką i perfekcyjnie dobranymi aktorami. Tak po prostu Carnivale zostało zakończone chwilę po tym, jak się na dobre rozpoczęło.
Scenarzysta opowiedział jeszcze po krótce, co miało dziać się dalej – i miało być naprawdę interesująco. Każde dwa sezony miały stanowić jeden rozdział historii i miały dziać się w różnych latach. Walka dobra ze złem miała zostać przedstawiona na przestrzeni dekad, co dawało w zasadzie nieograniczone możliwości. Wszechobecne wizje miały w końcu do czegoś doprowadzić. To wszystko niestety tylko „miało” się wydarzyć, gdyż po tych dwunastu latach temat Carnivale umarł bezpowrotnie. Raczej nie ma szans na napisanie książki, nie ma szans na wskrzeszenie serialu – choć z dzisiejszymi możliwościami na pewno robiłby kolosalne wrażenie. Kiedyś podobno był za drogi (każdy nowy odcinek to nowe miasto, nowa lokalizacja), lecz dzisiaj, w dobie Gry o Tron, myślę, że nie kosztowałby aż tak wiele. Tego jednak prawdopodobnie się już nie dowiemy.
Jeżeli masz wolnych dwadzieścia godzin i przełkniesz niedokończoną historię, to koniecznie obejrzyj Carnivale. Wynagrodzi Ci to z nawiązką.