Animal Planet w prehistorii
Assassin's Creed V: Ninja Decay, czyli asasyn moich marzeń
Assassin’s Creed: Syndicate – ze skrajności w skrajność
Ubisoftu metoda na piratów, a brawa dla 11 bit studios
Assassin's Creed IV: Black Flag byłby lepszą grą, gdyby nie był Assassin's Creedem
Nie warto kupować gier tuż po premierze
Wielokrotnie, przy okazji moich wpisów o serii Assassin's Creed, podkreślałem, iż flagowa seria Ubisoftu ma w sobie taki potencjał, że w swojej historii zawrzeć może właściwie wszystko - od prehistorii, przez średniowiecze, po kosmitów. Rzecz jasna Ubi będzie męczyć serię tak długo, jak tylko się da. Przyjdzie jednak taki moment, kiedy graczom Assassin's Creed się znudzi. Co wtedy? Wówczas przyjdzie czas na ostatni bastion Ubisoftu - feudalną Japonię w nowej części z "ninja" w tytule.
W każdej długiej serii gier następuje mniejsza lub większa zmiana konwencji. Czasami mamy do czynienia ze znacznym postępem i mocną zmianą stylu rozgrywki oraz contentu, tak jak zrobiło to studio Infinity Ward przy okazji Call of Duty 4: Modern Warfare, czy chociażby Battlefield 3. Zdarza się jednak, że twórcy nie mają pomysłu na mocny krok w przód(którego seria Call of Duty aktualnie potrzebuje). Wtedy dochodzi do sytuacji kryzysowych. Rynek gier jest na tyle obszerny, że każdy wykorzysta „słabość” konkurenta.
Bywa również tak, że jedynym możliwym lub racjonalnym wyjściem jest zmiana miejsca akcji, czyli konkretnie – świata przedstawionego. Takiej decyzji dokonał Ken Levine ze studiem Irrational Games przy projektowaniu Bioshock Infinite, ale również Ubisoft - w trzeciej części serii Assassin’s Creed.
Watch_Dogs jest pierwszym z ujawnionych tytułów next-genowych. Ubisoftowi udała się nie lada sztuka, bowiem o jej istnieniu dowiedzieliśmy się dokładnie wtedy, kiedy zaplanowało sobie to właśnie Ubi - bez przecieków, bez kiepskiej jakości nagrań i informacji w CV byłych pracowników. Co więcej, szczęka opadła jeszcze niżej, gdy zobaczyliśmy pierwszy kawałek gameplayu - spacerującego po Chicago Aidena Pearce'a. Watch_Dogs to gra, na którą warto czekać. Dlaczego? Uzasadnię to w dalszej części felietonu.
Pamiętacie niedawne zamieszanie związane z ujawnionymi wymaganiami sprzętowymi Watch_Dogs? Producenci szybko ogłosili, że nie są to oficjalne wymagania oraz że wymagania prawdziwe będą niższe od tych, które wyciekły. Cóż, nie są.
Assassin's Creed jest serią, która bardzo niebezpiecznie zbliża się w kierunku powszechnego hejtu gamingowej społeczności, a wszystko przez pojawiające się każdego roku kolejne części tej świetnej serii. Przyznam, że i ja poczułem znużenie, po raz trzeci wcielając się w Ezio Auditore da Firenze. Ubisoft wiedział, że cierpliwość graczy wreszcie się skończy i niemal rok temu byliśmy świadkami delikatnej zmiany formuły i całkowitej zmiany otoczenia. Czy wyszło to grze na dobre? Zapraszam do recenzji.
Lubię gry z serii Prince of Persia, naprawdę lubię i staram się do nich wracać co jakiś czas. Szkoda, że po trylogii Piasków Czasu nie zostało już zbyt wiele i Ubisoft przestawił się na masową produkcję Assassin’s Creed, do którego doszły ostatnio Watch Dogsy oraz Far Cry…
Co jest jednak w bieganiu po ścianach Bliskiego Wschodu, że chce się do niego wracać? Nie sądzę bym umiał to określić w jasny sposób, ale seria zapoczątkowana przez Jordana Mechnera po prostu dobrze działa.
Dobry żart to taki, którego się nie spodziewasz. Primaaprilisowe ogłoszenie szalonej wersji Far Cry 3 zostało przyjęte ciepło i z tzw. wyszczerzem, ale niewielu się spodziewało, że Ubisoft naprawdę tworzy Blood Dragona i że już miesiąc później będzie można wcielić się w Reksa "Power" Colta, którego zadaniem będzie uratować ludzkość przed niecnymi planami pułkownika Sloana. Deweloperzy jednak mieli na tyle dużo kasy/na tyle duże jaja, że postanowili zaryzykować i zacząć sprzedawać najbardziej absurdalne DLC (a tak naprawdę pełnoprawny samodzielny dodatek, jak za starych dobrych czasów) tego roku.
Bardzo lubię serię Assassin’s Creed. Nie podzielam opinii tych, którzy uważają, iż z roku na rok zalicza jakościowy spadek. Nie ulega wątpliwości, że pierwotna idea asasyna jako skrytobójcy pieczołowicie przygotowującego się do przystąpienia do zadania, gdzieś w ferworze walki ze zmieniającymi się wymaganiami klienta zaginęła. A być może to ja stałem się nadto tolerancyjny i pozwoliłem na zmienienie się serii quasi-skradanek w przepełnione akcją, widowiskowymi momentami i dynamizmem markę podpasowaną pod współczesnego Kowalskiego. Nie zmienia to jednak faktu, że w ostatecznym rozrachunku wieńcząca nieco dłuższą niż zazwyczaj trylogię „trójka” podobała mi się na tyle, by w dosyć spokojnym nastroju oczekiwać Black Flag. Choćby dlatego, że tak miałkiego bohatera jakim jest Connor już dawno, dawno nie widziałem.
Przyznajcie się, kiedy ostatnio przejście strzelanki stanowiło dla was pewne wyzwanie, staraliście się pokonać dany etap jeszcze raz "na czysto", a każda misja zmuszała was do odrobiny cierpliwości i częstego wykorzystywania dostępnych gadżetów? Jeśli nie graliście w najnowszą (dość rewolucyjną) część Ghost Recona, to możecie mieć problem z przypomnieniem sobie tytułu takiej produkcji. Na szczęście Duchy przychodzą z odsieczą.
Siła nowej generacji konsol będzie polegać przede wszystkim na grach od wydawców third party, zresztą od nich zależeć też będzie przyszłość pecetowego grania… Obecnie w czołówce wydawniczych gigantów znajdują się cztery firmy: 2K Games, Activision-Blizzard, Ubisoft i Electronic Arts, dwie z nich miały własne konferencje na targach E3 – która wypadła lepiej?