Lubię gry z serii Prince of Persia, naprawdę lubię i staram się do nich wracać co jakiś czas. Szkoda, że po trylogii Piasków Czasu nie zostało już zbyt wiele i Ubisoft przestawił się na masową produkcję Assassin’s Creed, do którego doszły ostatnio Watch Dogsy oraz Far Cry…
Co jest jednak w bieganiu po ścianach Bliskiego Wschodu, że chce się do niego wracać? Nie sądzę bym umiał to określić w jasny sposób, ale seria zapoczątkowana przez Jordana Mechnera po prostu dobrze działa.
Szukając gier, które wymagają czegoś od gracza i jednocześnie oferują płynną akcję, nie znajdzie się zbyt dużej konkurencji dla cyklu Prince of Persia, nie jeśli szuka się czegoś co cały czas dobrze wygląda. Efekciarstwo PoPa polega na czymś zupełnie innym niż u wyreżyserowanych do ostatniej sekundy korytarzy w stylu Uncharted czy Call of Duty. Tu mamy postać, która ma naprawdę dużo ruchów i miesza je przez całą grę, stawiając drobne (a czasem nawet duże) wyzwanie naszemu refleksowi, wyczuciu odległości i pomysłowości podczas walk na miecze.
Choć żadna z tych czynności nie przegrzewa mózgu i palców to wybija się np. ponad poziom serii Assassin’s Creed, w której zaimplementowano „auto-parkour” i sprowadzono walkę do czekania na zrobienie kontrataku. Oczywiście seria o poszukiwaniu magicznego jabłka zyskuje w innych elementach (otwarty świat, realia, sub-questy), jednak nie pozwala się popisać zręcznością i pomysłowością na równi z cyklem PoP. Książę ma także wiele cech niespotykanych nigdzie indziej w takim połączeniu; jego zagadki środowiskowe są równocześnie jasno wyjaśnione i wymagające wyobraźni, a akrobacje przypominają zabawę z platformówką… tylko żadna platformówka nie wymagała aż takiej gamy ruchów, często ograniczając się do podwójnego skoku, szybowania i ataku z bliska i z góry. Nie jest w tym nic złego jeśli projekty poziomów zrobiono z pomysłem, jednak od dawna chciałbym ujrzeć coś więcej w tej materii.
Myśląc o bohaterach Prince of Persia, myślę o Linku z The Legend of Zelda – o tym, że w każdej części jest nim ktoś inny. W serii PoP czuję to samo, nawet jeśli Sands of Time, Warrior Within i Two Thrones były trylogią, dla mnie każda z nich przedstawia praktycznie inną postać, która walczy o swe życie zupełnie innymi metodami. Nawet Forgotten Sands, które chciało wrócić do „tradycyjnego” wizerunku oferowało nieco zmieniony klimat, przypominający disnejowską opowieść z elementami magii. Mam słabość do takiego podejścia, do zmian postaci wiodącejw o brębie jednej serii (lub mocno zmieniającej się postaci wiodącej, jak w przejściu z Jak & Daxter do Jak II). Dlatego też kolejni książęta zostają na długo w pamięci, choć największa w tym zasługa narracji gameplayowej, budującej ich legendę nie skryptem scenariusza, a samym obserwowaniem rozgrywki.
I choć wiem, że Książę Persji nie jest najlepszy to… dla mnie w pewien sposób jest. Skakanie z mieczem, bieganie po ścianach, turlanie się, omijanie pułapek i walka z przeznaczeniem to przecież cały czas przepis na świetną grę.
Jeżeli chcesz dotrzeć do większej ilości podobnych tekstów, zostać moim amigo, lub wygłosić epicki hejt - zrób to widocznie:
#na Facebookowej stronie Cascaderstwo (w kategorii zdrowie/uroda!).
#na rozrywkowym Twitterze pełnym czerstwych żartów i starych linków.
Dzięki!