Steampunk w grach wideo - o Arcanum, Thiefie, Niebiosach Arkadii. O magii i parze.
Czasami trudno jest zwyczajnie usiąść i grać
Film BioShock wciąż żywy
W co gracie w weekend? #268: GTAV - gra, która się nie starzeje
W co gracie w weekend? #252
Recenzja Bioshock: The Collection – trylogia, którą każdy powinien poznać
Zapraszam na Znalezisko z sieci, czyli to wszystko, czego wypatrują w sieci wygłodniali konsumenci growej rozrywki - faile, bugi, wpadki, nooby, hardkorowi gracze i wiele, wiele innych, nie mniej ciekawych, zjawisk... Jeśli chcesz na chwilę oderwać się od marketingowo-biznesowego rynku gier wideo to Znalezisko z sieci jest właśnie dla Ciebie!
Sytuacja wydaje się być bez precedensu, bowiem Valve, znany wszystkim właściciel Steama, zmuszony jest do oddania całej kwoty, jaką pewien użytkownik zapłacił za Bioshock: Infinite. A wszystko przez religię...
Istnieją nieprzebrane tłumy fanów braci Houser z Rockstara, którzy zamawiają w ciemno każde GTA. Swoich oddanych miłośników dorobił się także Hideo Kojima, zaś na kolejne tytuły z sympatycznym hydraulikiem czeka rzesza posiadaczy sprzętu Nintendo. Osobiście nie należę do żadnej z tej grup, ale odczuwam duchową komunię z nimi – też mam zaufanego twórcę, który jeszcze mnie nie zawiódł. Nazywa się Ken Levine i tego roku dosłownie przychylił niebios mi oraz milionom innych graczy w BioShocku: Inifnite.
„Wspaniała gra! Majstersztyk!”, krzyczą jedni. „Najbardziej przehajpowany tytuł w historii. Ludzie dają same dychy i nie wiedzą za co”, dopowiadają drudzy. Po której stronie leży więc większa część prawdy o Bioshock: Infinite? Produkcja wspaniała, bardzo dobra, dobra, czy może wręcz przecięta, stanowiąca idealny przykład przerostu formy nad treścią? Po szczerej rozmowie sam na sam z najnowszą odsłoną serii o nietypowych miastach już wiem, w którym miejscu złożę swój podpis.
Tekst zawiera spoilery
O Bioshocku napisano już prawie wszystko. Podobnie jak o jego nowej odsłonie, więc ciężko będzie dodać coś nowego. Podczas gry w nowe dzieło Irrational Games nachodziło mnie wiele myśli. Bardzo często mój tok rozumowania został przerwany niewyrażalnym wręcz pięknem. Strużką kałuży płynącą rynsztokiem, czerwoną ceglaną ścianą, dziewiętnastowiecznymi kamienicami delikatnie unoszącymi się w powietrzu, strzelistymi kominami wyrastającymi z wielkich fabryk, sztuczną plażą, łopoczącymi, gigantycznymi sztandarami rewolucji zawieszonymi na zdobytych budynkach, wnętrza pomieszczeń zalane plamkami słonecznego światła, które sypały się na podłogi złotą gonitwą. Tlący się ogień w zdewastowanych wnętrzach sklepów przemieniał z wolna barwę światła z czerwieni po magnetę i ciemny fiolet.
Jakiś czas temu na łamach Friendly Fire opisywałem „z życia wzięty” przypadek, w którym gry wideo dość brutalnie wykluczone zostały z grona, powiedzmy, form artystycznej ekspresji godnych analizy. O tym, że ten konkretny scenariusz nie zawsze musi się w naszym pięknym życiu powtarzać, napisał Rojo, potwierdził Munchhausen, prawiło również wielu moich znajomych. Spokój jednak nie przychodził, bo wciąż brakowało mi naocznego dowodu – nie mówiąc już o bezpośredniej możliwości udowodnienia, że gra komputerowa może jednak stanąć ramię w ramię z książką, filmem, wierszem czy chociażby obrazem. Moje prośby i litanie wysyłane w niebiosa w końcu musiały zostać wysłuchane, bo całkiem niedawno taka sposobność sama do mnie przywędrowała. „Bohaterem ostatniej akcji” został nikt inny, a artystycznie genialny Bioshock.
Jestem świeżo po zakończeniu najnowszej, bardzo wyczekiwanej i przez wielu uznanych za rewelacyjną produkcji Irrational Games. Z wychwalaniem zalet i wymienianiem tego, co mnie w grze urzekło i tego co mi się nie podobało, na razie się wstrzymam. Jeszcze raz wszystko przemyślę i na spokojnie napiszę recenzję. Skorzystam jednak z tego, że dopiero co zobaczyłem napisy końcowe, a potem w drodze na uczelnię i z powrotem zastanowiłem się nad tym co właściwie stało się w rzeczywistości nowego Bioshocka. Wcześniej zakończenie wydawało mi się niejasne, ale teraz wszystko rozumiem i wyjaśnię to w tym wpisie, gdyż wielu z Was może mieć podobny mętlik w głowie jak ja. Nie muszę chyba mówić, że ten wpis to jeden wielki spoiler!
Czekałem na BioShock: Infinite długo, ooooj dłuuuugo. Pierwszy raz zobaczyłem tę produkcję podczas Gamescomu 2010, czyli prawie trzy lata temu. Wszedłem cichaczem na jakiś zamknięty pokaz, chociaż wpuszczono mnie na stoisko 2K Games, żebym poszedł zobaczyć Cywilizację V. Pracowałem wtedy w jednej z tych małych stronek, których jest pełno w sieci, a których nikt nie czyta. Na Gamescom pojechałem za własne pieniądze i spałem w samochdzie. Było warto. Zobaczyłem grę, która zapowidała się na następczynię godną arcydzieła, za jakie uważałem pierwszego BioShocka.
Po przygodach w podniebnym mieście muszę przyznać, że bawiłem się dobrze, momentami nawet świetnie. Aż i tylko, bo do gry z 2007 roku nowa produkcja 2K Games moim zdaniem nie ma startu i w żadnym wypadku nie zasługuje na oceny, jakimi obdarowują ją recenzenci. Pierwszy BioShock był przeżyciem i arcydziełem. BioShock: Infinite to „tylko” bardzo dobra gra.
Ile razy mówiło się, że rynek FPSów ma się źle i ciężko w tym momencie nie wspomnieć o militarnych shooterach. Na ile jest to jednak kwestia dyskusyjna, to jednak nie jest najgorzej – podobnie jak w przepełnionej holywoodzkimi filmidłami sferze, także i gracze mogą liczyć od czasu do czasu na coś naprawdę ekstra. Ken Levine jak zawsze utwierdził nas w przekonaniu, że warto było czekać tyle czasu – Bioshock Infinite powstawał bowiem całe sześć lat! Jak wypadło najnowsze dzieło Irrational Games? „Znakomicie” to małe słowo...
BioShock w mojej kolekcji był grą typu: kocham ją, uwielbiam przemierzać to miasto etc., ale w połowie zawsze coś mnie oderwie. Potem znowu od nowa, ale dalej z pasją i zaangażowaniem. Wczoraj w nocy dobrnąłem do końca historii bezimiennej ofiary katastrofy lotniczej. Długo nie mogłem zasnąć, oj – długo. Przede wszystkim dzięki fantastycznemu - powtarzam - fantastycznemu zwrotowi akcji. To na szczęście tylko jeden z wielu czynników powodujących bezsenności - rozmyślanie nad finałem tej niesamowitej przygody to jednak zdecydowanie lepsze zajęcie, aniżeli sen. W efekcie końcowym wyprodukowano tytuł trafiający w czuły punkt mojego ciała – serce. Dlatego BioShocka cenię i szanuję po dziś dzień. Nawet nie zwracając uwagi na ubytki graficzne spowodowane nie tylko czasem (gra wyszła w 2007 roku), ale także przestarzałym silnikiem graficznym (choć BS wspiera DX 10, to Unreal Engine 2,5 jest naprawdę kiepski).