Nie warto kupować gier tuż po premierze
Starship Troopers: Terran Command - Urban Onslaught
Assassin's Creed: Odyssey - Los Atlantydy Epizod Pierwszy
Recenzja Bring the Crunch - bardzo dobrego DLC do South Park: The Fractured But Whole
Niekończąca się opowieść - oto kolejny dodatek do FFXV, Episode Ignis
Quo vadis branżo?
Pamiętacie jeszcze Season Pass wrzucany do większości pudełek z Infinite? Tak, tak, ten papierek z kodem w pudełku, też się zastanawiam, po co mi go dali. Biorąc pod uwagę to, jak długo przyszło czekać uczciwemu nabywcy gry (nieużywanej, dodajmy, żeby połechtać ego wydawców) na jakiekolwiek informacje o DLC, można by przypuścić, że kod wrzucono po prostu jako wyjątkowo podły sposób na wyciągnięcie większej ilości kasy od konsumenta...
Telltale Games to firma bliska mojemu sercu, ponieważ jedną z nielicznych, potrafiących zrobić porządną przygodówkę, znajdującą szerokie grono odbiorców. Gatunek kochanych niegdyś point and clicków jest już praktycznie na wymarciu, jednak tej firmie nadal udaje się czymś zaskoczyć graczy. Może ich produkcje nie powalają technologią graficzną czy mechaniką rozgrywki, ale to właśnie fabuła oraz projekty postaci nadrabiają te braki. Udało się to niesamowicie wyeksponować przy okazji pierwszego sezonu The Walking Dead. Tytuł ten został okrzyknięty grą roku 2012 przez wiele serwisów z całego świata (przez gameplay.pl i mnie włącznie) i to pomimo sporej ilości wad, jakie można było wypatrzeć przy pierwszych minutach obcowania. Końcówka tamtejszego piątego epizodu zostawiła sporą lukę na kontynuację, którą autorzy niezwłocznie potwierdzili i nie ma się zresztą co tu dziwić. Jest sukces, jest kasa i masa pragnących kolejnych przygód fanów. Trzeba by tu jakoś zaspokoić ich apetyt i tu z pomocą przychodzi dość tani, fabularny dodatek DLC, który… czuć, że został wykonany troszkę po macoszemu.
Bioshock Infinite z pewnością stanowi produkcję, o której będzie się mówić latami. Co prawda gra nie ustrzegła się wad, ale w dużym stopniu nikną one wobec ogromu fabularnych i estetyczno-artystycznych doznań. Seria Bioshock zdecydowanie zasługuje na dalsze funkcjonowanie, a zależy to przede wszystkim od wyników finansowych. Czy gracze docenili ostatni produkt Irrational Games? Kiedy doczekamy się deklarowanych trzech DLC, czemu musimy tyle czekać?
Szanowny czytelniku, po wieloletnich podróżach po wodach Archipelagu Nowomedialnego postanowiłem nakreślić skrótowo obraz przedstawicieli jednego z najczęściej spotykanych tutaj zawodów. Na podstawie obserwacji, rozmów z innymi żeglarzami, a i nie stroniąc od wykorzystywania dysput zasłyszanych na co większych forach, zarysowałem niniejszy obraz nowomedialnego pirata.
(Tekst z kluczem tak jawnym, że co chwilę można się o niego potknąć, ale gdyby ktoś naprawdę jakimś cudem go przeoczył, słowa kluczowe – zwane również tagami – mogą być pomocne.)
Granie to przyjemność, której trudno sobie odmówić, jednak ostatnimi czasy gry bardziej wkurzają, niż odprężają. Nie tylko poprzez uproszczenia czy kalkowanie poprzednich odsłon serii, ale przede wszystkim przez utrudnianie graczom życia.
Gearbox to nierówna firma. Z jednej strony wykonują bardzo dobrą robotę. We wrześniu dostaliśmy od nich świetną produkcję, która była jeszcze lepsza niż pierwsza część ich topowej marki. Borderlands 2 to tony miodu i kawał świetnie napisanej gry. Z drugiej strony w pierwszym kwartale 2013 roku dostaliśmy do rąk polepionego gniota, który zawiódł niemal wszystkich – Aliens: Colonial Marines. Ponoć gra jest już konsekwetnie patchowana i nie jest tak tragiczna, jak wersja premierowa, niemniej jednak dalej jest to średniak. Tymczasem Borderlands 2, gra prawie doskonała, po sześciu i pół miesiącach ma doczekać się bardzo ważnej aktualizacji. Zespół Randy’ego Pitchforda trzyma rękę na pulsie i stara się o jak największe zadowolenie społeczności skupionej wobec ich tytułu. Społeczności mocno aktywnej, bo gra jest mocno zorientowana na coop i ma wysokie tzw. „replay value”, co przekłada się na wciąż dużą ilość rozgrywanych sesji. Dokładnie od dzisiaj, 2 kwietnia, możęmy ściągnąć ważny update do „Borderów”. Co w nim znajdziemy?
Nie do końca rozumiem fenomen mikropłatności (bo jak przyznają przedstawiciele firm – to naprawdę się sprzedaje), nie lubię ich, nie kupuję, nie chce o nich słyszeć... Z przekory nie wydaję pieniędzy nawet na DLC* - wszystko po to, by nie wspierać bandytów źle zarządzających projektami. Jak się jednak okazuje, ja mogę się buntować w najlepsze, kilka innych osób też, a rynek i tak jest w niewyleczalnym stanie rozdrobnienia za sprawą tych, którzy uwielbiają dopłacać za coś co im się należy.
Na otarcie łez sobie o tym popiszę...
Po zakamarkach Internetu krąży pewna grafika ilustrująca, czym różnią się FPS-y sprzed lat od tych współczesnych: odskulowe mają rozbudowane lokacje z plątaniną korytarzy i licznymi sekretnymi pomieszczeniami, zaś eksplorację niezwykle rzadko przerywa cutscenka. Obecnie proporcje te wyglądają całkowicie odwrotnie: większość tytułów prowadzi gracza za rączkę od jednego przerywnika do drugiego. Rozmaite mapki, wskaźniki i markery nie pozwolą mu zabłądzić, zaś „otwartość” map kończy się, gdy na ekranie pojawia się wsparty odliczaniem komunikat o powrocie na pole bitwy. Znając jedynie dzisiejsze trendy można się poczuć jak prawdziwy Bear Grylls gamingu, usiłując przeżyć na Stroggos, ojczystej planecie rasy inteligentnych tosterów.
O DLC powiedziano i napisano już w zasadzie tyle, że grzechem byłoby jeszcze roztrząsać ich temat. Opinia większości graczy brzmi jednoznacznie: to skok na kasę, celujący w zarobienie na tym samym produkcie kilka razy. Tymczasem należy trzeźwo, rozsądnie spojrzeć na to zjawisko: płatne rozszerzenia istniały już wcześniej, choć nie na taką skalę ani też nie przybierały współczesnej, nagminnej formy pierdółek za garść dolarów. Fabularne rozszerzenie ostatniego Deus Ex’a nawiązuje do czasów, kiedy dodatek był czymś więcej, niż dziś wyszydzaną zbroją dla konia i paczką kilku map, a przynamniej mocno się stara.