Granie to przyjemność, której trudno sobie odmówić, jednak ostatnimi czasy gry bardziej wkurzają, niż odprężają. Nie tylko poprzez uproszczenia czy kalkowanie poprzednich odsłon serii, ale przede wszystkim przez utrudnianie graczom życia.
Gry to biznes, który musi się kręcić, przynosić zyski i pozwalać na rozwój. Rozwój rozumiany w sensie kolejnych zysków wydawcy, co nie zawsze przekłada się na jakość gry. Przed trzydziestu laty granie było uważane za rozrywkę dla dzieci. Przed dwudziestu laty granie było na marginesie popkultury i powoli się do niej przedzierało. Przed dziesięciu laty gry uznawano, że przyczyniły się do wychowania pokolenia psychopatycznych morderców. Dziś gry traktowane są niemal na równi z innymi rozrywkami, dlatego też, aby łatwiej trafić do szerszego grona odbiorców, konieczne są pewne uproszczenia, jak i zabezpieczenia, jednak obecnie poszły one chyba za daleko.
Idiotyczna pomoc
Mam wrażenie, że po prostu robią ze mnie idiotę. Pomijając standardowe, wciśnij X, żeby obejrzeć kolejny filmik, upraszczanie sterowania, jak chociażby przypisywanie wszystkich akcji do jednego klawisza czy wyskakujące zawsze pomocne informacje, co mam nacisnąć, żeby coś zrobić, doprowadzają do szału. Skoro gram w określoną grę już kilka godzin, a na początku przeszedłem tutorial, to naprawdę wiem jak otworzyć te przeklęte drzwi czy podnieść leżącą broń. Litości! Dobrze, że w niektórych tytułach można tę nieocenioną pomoc wyłączyć.
Dodatki i inne DLC
Kiedyś kupując grę, wiedziałem, że otrzymuję kompletny i gotowy produkt. Wkładając dowolny nośnik do napędu, zazwyczaj wiedziałem, z czym będę mieć do czynienia. Teraz mam czasami niezły problem, jaką edycję gry kupić. Czy bardziej przyda mi się przedpremierowa snajperka czy też większy plecak na dodatkowe wyposażenie. Z drugiej strony wolę otrzymać nowy samochód, czy też możliwość dodatkowego nitro. Niestety nie mogę dostać wszystkiego, bo są to dodatki wycięte z całej gry i wrzucone do różnych edycji. Oczywiście są w instalce, jednak, żeby je odblokować, trzeba zapłacić za dodatkowy kod. Wiadomo, że za jakiś czas wszyscy będą mogli odblokować te dodatki za pomocą karty kredytowej, tylko po co na siłę segregować graczy i sprzedawać dodatkowo to, co jest integralną częścią gry? Poza tym te nowe mapy do multi zostały jeszcze zapowiedziane przed oficjalnym ogłoszeniem samej gry, a ukażą się jako DLC miesiąc po premierze... Gdzie zbroja dla mojego konia?
Patch na start
Pomijając dodatki, edycje i zawartości dodatkowe zakładam, że zakupiona gra jest działająca. Zakładam, że jest produktem kompletnym. Wrzucam nową płytkę do konsoli, a ona zaczyna ściągać update do gry w dniu premiery. W dniu premiery. Do nowej gry, która właśnie się ukazała. Czy to znaczy, że kupiłem wybrakowany produkt? Rozumiem, że betatesterzy czegoś nie wykryli, programiści nie zakodowali, a terminy goniły. Mogę zgodzić się na naprawdę mały update, kosmetykę, ale ściąganie wielkich gigabajtów to już lekka przesada. Patch po wydaniu gry, kiedy rzeczywiście okazało się, że coś nawala, nie przeszkadza, ale pokazywanie w dniu premiery, że nowy produkt nie działa to wstyd.
Blokady przeciwużytkownikowe
Piractwo jest plagą, która odbiera zysk producentom gier. Niestety wydaje się, że odbiera im także zdolność logicznego myślenia. Gra, jak sama nazwa wskazuje, służy do grania, a nie do usiłowania połączenia się z serwerem czy użerania się z obsługą techniczną. Dobrze, jeśli określony tytuł wymaga jedynie aktywacji online. Gorzej, jeśli jest to gra tylko dla jednego gracza, a wymaga ciągłego podłączenia do sieci. Skoro jest to tytuł dla jednego gracza, to naprawdę tego nie rozumiem. Dla mnie nie wygląda to na walkę z piratami, a walkę z graczami w konkurencji, który wydawca jest bardziej upierdliwy. Nie ma poza tym zabezpieczenia w grach i sprzęcie, które nie zostało złamane, lub ominięte. Czasami dochodziło do tego, że gracz legalnie zakupioną grę musiał crackować, bo nie mógł w nią zagrać z powodu nie braku dostępu do sieci, a ewidentnego błędu wydawcy. O wersjach cyfrowych gier, cyfrowych usługach growych i systemach antyużywkowych nawet nie wspominam. Możemy odsprzedać płytę audio czy z filmem, możemy odsprzedać książkę, ubrania czy samochód, ale broń boże grę! Przepraszam, usługę dostępu do gry...
Gry ze sztancy
Kolejne odsłony dobrze sprzedających się tytułów to czysty zysk dla wydawcy i oczywista radość dla gracza. Każdy lubi to co zna, a jeśli co roku dostaje kolejną odsłonę swojej ulubionej gry, będącą w sumie tym samym, gdzie grafika jest odrobinę lepsza, bohaterowie ci sami, historia trochę inna, ale da się przełknąć. A do tego w multi komplet mapek z poprzedniej części jako DLC, to przecież jest dokładnie to, czego pragnie każdy gracz, prawda? Po co nowi bohaterowie, po co nowe marki i nowe wyzwania. Przecież i tak sprzeda się tego za mało, żeby zrobić kontynuację. Lepiej odcinać kupony przy kolejnych częściach, powtarzać to, co już było i od czasu do czasu dorzucać jakieś innowacje, ale tylko jedną co roku, a jak się przyjmie, to ją wywalimy i damy inną.
Lubię grać, ale ciągle słyszy się, że taki jest rynek, że tak gry ewoluowały, że takie są czasy, a jeśli się nie podoba, to zawsze można zagłosować portfelem. Oczywiście, można nie kupić jednej, drugiej czy trzeciej gry, ale w co w takim razie grać? Nie pozostawać obojętnym i nie dawać wydawcom znać, że to jest rozrywka, za którą my płacimy, bo ją lubimy. Nie lubimy, kiedy odgórnie traktuje się nas jak głupków i złodziei. Warto o tym pamiętać, kiedy po włożeniu płyty do napędu okaże się, że serwery nie działają, a po dwóch dniach czekania na usunięcie błędu przyjdzie nam jeszcze ściągnąć patch na start, potem kolejny, bo nie było czasu na ich połączenie, przecież to tylko siedemnaście giga, więcej niż sama gra. I nie zapomnij, że płytę możesz już wyrzucić, bo gra została już przypisana do twojego konta na stałe, ale żeby grać, musisz dokupić jeszcze dwa DLC, bo bez nich grać w sumie się nie da...
Śledź mnie na Twitterze!