W miarę krótko o The Walking Dead: 400 Days - Rasgul - 15 lipca 2013

W miarę krótko o The Walking Dead: 400 Days

Telltale Games to firma bliska mojemu sercu, ponieważ jedną z nielicznych, potrafiących zrobić porządną przygodówkę, znajdującą szerokie grono odbiorców. Gatunek kochanych niegdyś point and clicków jest już praktycznie na wymarciu, jednak tej firmie nadal udaje się czymś zaskoczyć graczy. Może ich produkcje nie powalają technologią graficzną czy mechaniką rozgrywki, ale to właśnie fabuła oraz projekty postaci nadrabiają te braki. Udało się to niesamowicie wyeksponować przy okazji pierwszego sezonu The Walking Dead. Tytuł ten został okrzyknięty grą roku 2012 przez wiele serwisów z całego świata (przez gameplay.pl i mnie włącznie) i to pomimo sporej ilości wad, jakie można było wypatrzeć przy pierwszych minutach obcowania. Końcówka tamtejszego piątego epizodu zostawiła sporą lukę na kontynuację, którą autorzy niezwłocznie potwierdzili i nie ma się zresztą co tu dziwić. Jest sukces, jest kasa i masa pragnących kolejnych przygód fanów. Trzeba by tu jakoś zaspokoić ich apetyt i tu z pomocą przychodzi dość tani, fabularny dodatek DLC, który… czuć, że został wykonany troszkę po macoszemu.

Dodatek nosi tytuł 400 Days, co miało oznaczać, iż akcja będzie się toczyć w trakcie pierwszych 400 dni od rozpoczęcia epidemii zombie. Pomysł idealny i zawierający naprawdę ogromny potencjał, w szczególności, że oddano nam do dyspozycji 5 nowych bohaterów. W trakcie rozgrywki poznajemy ich oddzielnie, podczas krótkich historii, które działy się przed tym jak się poznali i razem założyli obóz. Jednakże nowa plejada gwiazd jest jak dla mnie cieniem tej, z jaką spędziliśmy parę godzin przy okazji przygód Lee Everetta. Każdy z nowych protagonistów jest nijaki i nie ma żadnego powodu, by zachęcić gracza do zapoznania się z nim bliżej. Myślę, że wynika to z faktu, iż ich historie są – jak już wcześniej wspomniałem – okropnie krótkie. Nie mamy czasu nawet dużo pomyśleć o jednej postaci, bo gra każe nam już oglądać poczynania innej. W końcu ten dodatek można ukończyć w dobre półtora godziny lub nieco więcej. Już pojedynczy epizod z pierwszego sezonu trwał dłużej!

To, co mnie jednak najbardziej boli to strasznie zmarnowany potencjał tego DLC. Pomyślcie tylko jak dobrze można by było rozmieścić akcję, w trakcie 400 dni od powstania zombiaków. Udowadnia to przede wszystkim historia świeżo poznanego Vince’a, tocząca się w trakcie 5 dnia, w której świetnie ukazany został element zaskoczenia truposzy. Nikt wtedy nie wiedział o tych bestiach, przez co pierwsze starcie bohatera z nimi, było strasznym doświadczeniem. I tego typu wydarzenia – według mnie – należałoby wyeksponować. Oglądanie pierwszych starć z nieboszczykami, śledzenie trudnych początków ocalałych, szukanie surowców, odnajdywanie sposobu na efektywną walkę z nieumarłymi i bycie świadkiem zakładania pierwszych obozów ludzi, którym jakimś cudem udało się przetrwać - to powinno być motywem przewodnim dodatku. Początki i trudne chwile byłyby bardzo klimatyczne oraz zapewniałyby oryginalne, a zarazem kopiące w pysk wrażenia. Ale po co robić coś takiego, skoro można na szybko klepnąć dużo ekszyn i trochę już mniej goła baba?

Nowa plejada średnio wykonanych bohaterów. Od lewej: Vince, Wyatt, Shel, Russell, Bonnie

W rozgrywce praktycznie nic się nie zmieniło, a nawet ją lekko popsuto, względem poprzednich 5 epizodów. Nie musimy tym razem kolekcjonować przedmiotów, bo w sumie byłoby to nieopłacalne na tak krótką metę. Tutaj głównie rozmawiamy i walczymy o przetrwanie w okropnie liniowy sposób. Właśnie, liniowość! W 400 Days okropnie czuć tą tanią liniowość, która zresztą strasznie bije po oczach. Głównym powodem tego są wybory, jakich dokonujemy w trakcie rozgrywki. W przygodach Lee mogliśmy dokonać decyzji, które w pewnym stopniu odzwierciedlały nasz charakter, chociaż dalej wszystko i tak szło po wytyczonym przez twórców torze. Tutaj jesteśmy popychani do zrobienia konkretnej rzeczy i nasze zdanie na jej temat kompletnie się nie liczy. Najbardziej szkoda, że praktycznie większość naszych czynów ma mały skutek w przyszłości i obawiam się, że to DLC będzie miało równie wielkie oddziaływanie na drugi sezon The Walking Dead. Ba! Nawet nawiązań z pierwszego sezonu jest niezwykle mało!

To, co jednak wyszło dodatkowi na dobre, to budowanie napięcia oraz sama akcja, ale to nie jest nic nowego w The Walking Dead. Mamy momenty, w których czujemy się bezpiecznie i zapominamy o całej pladze zombie, tylko po to, żeby za parę minut się z nią zderzyć w batalii o śmierć i życie. W 400 Days mamy jednak więcej starć z żywymi ludźmi i w sumie dobrze, bo budzą one silniejsze emocje, aniżeli podczas walk z powolnymi truposzami. Jest adrenalina, jest dramaturgia i obudzenie w sobie chęci do przetrwania. Za to w końcu pokochaliśmy TWD od Telltale.

"Gnój wyjadł resztę moich płatków śniadaniowych!"

Pozwólcie, że krótko podsumuję cały ten wywód, poprzez zadanie kluczowego pytania. Czy warto kupić 400 Days? Jeśli naprawdę jesteście wielkimi fanami The Walking Dead – tak, pozostała reszta niech lepiej weźmie te pięć dolarów i zacznie polować na jakiegoś dobrego indyka na jakimś Steam Sale. Strasznie krótki epizod z niesamowicie zmarnowanym potencjałem i słabo napisanymi postaciami. Po prostu nic ciekawego…


Zapraszam do odwiedzania oraz lajkowania mojego fanpage na facebooku, jeżeli chcecie być na bieżąco z tym, co dzieje się u Rasgula, albo po prostu macie czas na czytanie różnych przemyśleń czy innych głupot.

Rasgul
15 lipca 2013 - 14:05