Kontynuacja w rytmie dubstepu - recenzja filmu Deadpool 2
Recenzja Logana – W KOŃCU dobry film o Wolverinie
Krew, pot i łzy - recenzja filmu Logan: Wolverine
Komiksowa paczka nr 1 - Uncanny X-Men i Thor God of Thunder
Wielka Kolekcja Komiksów Marvela – Tomy 26 i 27. Tajne wojny i poszukiwania bogów
Cwany ten Singer. Recenzja filmu X-Men: Przeszłość, która nadejdzie
Sukces Deadpoola został oparty na kilku fajnych pomysłach, które przyklepał Marvel do spółki z Foxem – drzemy łacha ze swoich komiksów ile wlezie, scenariusz wypełniamy po brzegi „brzydkimi wyrazami”, ze scen akcji nie usuwamy krwi i dajemy się wyszaleć przed kamerą Ryanowi Reynoldsowi. Proste?
Sequel to dokładnie to samo, ale podkręcone o 150% i pozbawione już kreatywnej iskry, jaką charakteryzowała się pierwsza odsłona. Nie zmienia to jednak faktu, że mąż Blake Lively oraz autor filmu, w którym zabili psa Johna Wicka, dostarczyli do kin zabawny i przyjemny koktajl sporządzony z tych samych składników.
Zeszłoroczny sukces kinowy Deadpoola sprawił, że studia filmowe uwierzyły w potencjał drzemiący w filmach akcji o wyższej kategorii wiekowej. Dzięki temu w najbliższych latach możemy spodziewać się sporej ilości produkcji niestroniących od krwistej przemocy, kwiecistego języka i golizny. Logan: Wolverine jest jednym z pierwszych efektów tego nowego podejścia i jeśli kolejne będą równie udane, to kinomanów czekają naprawdę dobre czasy.
Logan, Ty bezczelny mutancie! Dlaczego kazałeś na siebie czekać TAK DŁUGO?
Zaraz, zaraz, jakie czekanie, jaka bezczelność? Przecież Hugh Jackman był z nami w tej roli od przeszło 17 lat lat. Po obejrzeniu nowych przygód Wolverine'a przyznacie jednak, że ostatni epizod Australijczyka powinien być de facto wypracowanym standardem w serii, nośnikiem kolejnych historii. Tymczasem twórcy rozprawiają się z widzem brutalnie – dają pyszne ciastko, ale wystarczy ono jedynie na 2 godziny z hakiem. A może tak musiało być? Może dlatego finał jest tak świetny?
Wraz ze startem polskiej linii Marvel Now moja fascynacja komiksowym światem superbohaterów rozkręciła się na całego, co mogło się skończyć tylko w jeden sposób - sprowadzeniem ze Stanów oryginalnych wydań, które nie da rady obecnie dostać po polsku. Niestety z taką formą zakupów wiążą się dodatkowe koszta, więc trzeba oszczędzać jak się da, przykładowo zamawiając kilka albumów na raz. W pierwszym zamówieniu zdecydowałem się na uzupełnienie tytułów związanych z X-Men, oraz sprawdzenie jednego z najczęściej polecanych tomów.
Crossover, który określa się mianem matki tego typu wydarzeń oraz mały wycinek olbrzymiego runu Dana Jurgensa w Thorze to komiksy, które opiszę w dzisiejszym "odcinku" cyklu.
X-men: Przeszłość, która nadejdzie jawił się jako film, który jednocześnie może ponaprawiać wiele nieścisłości w swoim uniwersum, a przy tym być po prostu solidnym kinem rozrywkowym dla widza, który przyszedł się dobrze zabawić. I choć na obu tych płaszczyznach nieco kuleje, to najnowsze dzieło Bryana Singera generalnie rzecz biorąc jest więcej niż zadowalające.
Hugh Jackman ponownie wraca do roli, która przyniosła mu sławę. Nie ma co, wszyscy uwielbiamy go oglądać w skórze Wolverine'a, jednego z ciekawszych superbohaterów Marvela. Szkoda, że słynny aktor to jeden z nielicznych plusów, dla których warto zobaczyć ten film.
X-Men: Geneza - Wolverine to film, na który wielu fanów Logana (i Deadpoola) reaguje agresją, przekrwionymi oczami i niekontrolowanym zaciskaniem pięści. The Wolverine to film, który powinien wymazać tę skazę z przeszłości i przywrócić najpopularniejszemu X-Manowi należne miejsce na panteonie filmowych superbohaterów. Nawet jeśli do ideału trochę brakuje, krwi znowu jest jak na lekarstwo i ogólnie rzecz biorąc oczekiwania były nieco wyższe.
Muszę podzielić się dwoma wyznaniami: komiksowi X-Meni to dla mnie tajemna, niepoznana księga i 95% mojej wiedzy na temat tego uniwersum czerpałem z filmów, a na dodatek Geneza nawet mi się podobała, ale to głownie dlatego, że w momencie premiery filmu nie miałem zielonego pojęcia kim jest Deadpool. Dosyć prywaty, czas przejść do rzeczy. Snikt, snikt!