Zeszłoroczny sukces kinowy Deadpoola sprawił, że studia filmowe uwierzyły w potencjał drzemiący w filmach akcji o wyższej kategorii wiekowej. Dzięki temu w najbliższych latach możemy spodziewać się sporej ilości produkcji niestroniących od krwistej przemocy, kwiecistego języka i golizny. Logan: Wolverine jest jednym z pierwszych efektów tego nowego podejścia i jeśli kolejne będą równie udane, to kinomanów czekają naprawdę dobre czasy.
Akcja filmu toczy się w 2029 roku, w świecie, w którym populacja mutantów została niemal całkowicie wybita, niedobitki zaś traktowane są nie jak zagrożenie, a jakaś egzotyczna ciekawostka. Podstarzały, mający problemy ze swoimi zdolnościami regeneracyjnymi Logan pracuje jako szofer, opiekując się przy tym cierpiącym na starczą demencję Charlesem Xavierem. Gdy w ich ręce trafia mała mutantka ścigana przez grupę najemników, obaj decydują się zabrać ją do znajdującego się na drugim końcu Stanów bezpiecznego azylu, rozpoczynając bardzo krwawą i pełną zgorzkniałości podróż.
Trzeci Wolverine robi to, co tak bardzo chciano osiągnąć w Batman v Superman – pokazuje podstarzałych, zmęczonych życiem bohaterów, których idealizm dawno ustąpił miejsca cynizmowi i wyrzutom sumienia. Tutaj to jednak zadziałało znacznie lepiej, z prostego powodu – w przeciwieństwie do niemającej niemal żadnych wcześniejszych fundamentów superprodukcji DC Comics, my widzieliśmy te wersje Logana oraz Profesora w wielu X-filmach, mieliśmy okazję się z nimi zapoznać i zżyć. Ich upadek i zniedołężnienie silnie kontrastuje ze znanym nam ich obrazem, dzięki czemu znacznie łatwiej jest nam utożsamiać się z ich smutkiem i zwyczajnie im współczuć.
A to właśnie smutek i współczucie głównym bohaterom jest uczuciem dominującym w Loganie. Konstrukcja fabularna jest tu bardzo prosta, w zasadzie mamy do czynienia z typowym kinem drogi, w którym nasi bohaterowie przez większość filmu podróżują do upragnionego celu. Po drodze oczywiście dochodzi do licznych starć ze ścigającymi ich antagonistami, ale to te spokojniejsze sekwencje pomiędzy walkami, kiedy film skupia się na postaciach, ich rozterkach i relacjach, czasem rozładowując napięcie lekką dawką humoru, wypadają najlepiej.
Wolverine w wykonaniu Hugh Jackmana nigdy nie był postacią szczególnie radosną, w Loganie po prostu jest bardziej podkręconą wersją samego siebie, która na dodatek musi sobie radzić z opieką nad małą dziewczynką. Zaskakująco wypada natomiast kreacja Patricka Stewarta. Profesor, dobrze znany nam z bycia charyzmatycznym, pełnym wiary w ludzi przywódcą, tutaj występujący jako zniedołężniały, odziany z całej swojej godności staruszek to podejście do tej postaci, jakiego jeszcze nie widziałem i wypada ono niesamowicie.
Najbardziej jednak cieszy mnie to, że młodziutka Dafne Keen z powodzeniem wcieliła się w postać X-23. Kobiecy klon Wolverine’a jest jedną z moich ulubionych postaci komiksowych, stąd z wielkim zadowoleniem przyjąłem, że jej ekranowa wersja zachowała najważniejsze cechy charakterystyczne tej postaci. Wychowywana od małego na zabójczą broń dziewczynka jest zamknięta w sobie, kompletnie nieprzystosowana do otwartego świata, ma też w sobie charakterystyczną, niepokojącą dzikość. Jednocześnie zaś przejawia cechy dziecka i lgnie do dorosłych opiekunów, wzbudzając u widza mieszankę niepokoju i sympatii. Po zwiastunach spodziewałem się, że będzie to najgorszy, irytujący punkt filmu, teraz zaś liczę na to, że to właśnie Dafne stanie się następczynią Jackmana.
Relacje relacjami, ale scenom akcji również ciężko cokolwiek zarzucić. Już w pierwszych sekwencjach filmu, obserwując latające we wszystkie strony kończyny i bryzgającą dookoła krew, możemy się przekonać, że odrzucenie kajdan niższej kategorii wiekowej zostało w pełni wykorzystane. Biorąc pod uwagę długość filmu, to walk wcale nie ma w nim szczególnie długo. Jednakże te, które się w nim znalazły, intensywnością, dzikością i brutalnością sprawiają, że naprawdę ciężko będzie się wrócić do wcześniejszych X-filmów i obserwować tamtejsze wyczyny Rosomaka bez grymasu zażenowania. Minimalnie zawodzi tylko sekwencja finałowego starcia, w której ograniczenie budżetu filmu nie pozwoliło w pełni wykorzystać potencjału uczestniczących w nim postaci.
Wyższą kategorię wiekową da się odczuć nie tylko dzięki latającym we wszystkie strony kawałkom ludzkiego mięsa. Postacie nie stronią też od mocnego języka, co początkowo bardzo dziwnie brzmiało mi w przypadku Charlesa Xaviera, ale koniec końców dość dobrze skomponowało się z resztą nowego charakteru tej postaci. Przede wszystkim jednak większą dojrzałością bije sama fabuła, w której główni bohaterowie pełni są wad, trup ściela się gęsto zarówno wśród negatywnych, jak i pozytywnych postaci, a struganie bohatera kończy się źle. Całość ma też ciężki, dołujący klimat - i to taki prawdziwie ciężki, nie zaś sztuczny "mrok", na jaki się często silą filmy rozrywkowe z ostatnich lat. Tu nikt nikomu nie wybacza win, świat nie zostaje uratowany, a polegli nie zmartwychwstają.
Jedyne, czego mi w tym wszystkim szkoda, to że taki film o Wolverinie dostaliśmy dopiero na koniec siedemnastoletniego ciągu wcielania się Hugh Jackmana w tę postać. Kiedy w końcu dostaliśmy Logana w takiej formie, w jakiej powinien on być od początku, mówi się nam, że to już koniec, że więcej nie będzie. Ta kreacja zasługiwała na to, by stworzony z podobnym szacunkiem film stworzono znacznie wcześniej. Ale jak to się mówi, najważniejsze jest to, jak mężczyzna kończy. A Logan: Wolverine to zakończenie z klasą.