Czarny Wilk kilkanaście dni temu słusznie zauważył, że wśród graczy na bieżąco śledzących wydarzenia w branży panują głównie grobowe nastroje. Jak jednak może być inaczej, skoro kolejni producenci i wydawcy, nawet ci do tej pory zazwyczaj solidni i rzetelni, robią wszystko, by zaufanie fanów utracić? Jak zwodzić i zawodzić graczy pokazali w minionych miesiącach ludzie z Creative Assembly, twórcy uwielbianej przez miliony serii Total War. Oto opowieść w sześciu aktach o rozczarowaniach, bugach, nieprzemyślanych działaniach i sprzedawaniu bubli.
84,6% ankietowanych (w momencie pisania tej recenzji) radziło mi, by oceniając Red Dead Redemption: Undead Nightmare wziąć pod uwagę psujący zabawę glitch. Przeważająca większość, z którą nie mogę się nie zgodzić. Stąd też właśnie taka, możliwe, że dla wielu zaskakująco niska, liczba znajduje się po prawej stronie. Nie może jednak być inaczej, skoro autorzy z Rockstar całą swoją pracę nad dodatkiem zaprzepaścili, wypuszczając grę z odbierającym radość zabawy glitchem. Czytając więc tę recenzję po latach, bierzcie pod uwagę, że opisane problemy mogą już nie występować.
Temat recenzji gier był już maglowany wielokrotnie na łamach gameplay.pl. Sam do niego wracałem parę razy z różnych powodów. Tym razem wręcz muszę o nim napisać - na skutek niedawnej przygody z Red Dead Redemption: Undead Nightmare, a więc całkiem dobrze przyjętym i regularnie chwalonym dodatkiem do sandboxa autorstwa Rockstar.
Nioh został bardzo ciepło przyjęty przez graczy i branżowych ekspertów. Wysokie oceny i pełne pochlebnych opinii recenzje przewinęły się przez media, zachęcając do zakupu wielu niezdecydowanych i przypominając o talencie Team Ninja, studia odpowiedzialnego przecież chociażby za genialne Ninja Gaiden. Jak wspomniał w swojej recenzji Czarny Wilk - Japończycy stworzyli świetną grę, która umiejętnie łącząc elementy doskonale znane z innych produkcji, w efekcie końcowym jest czymś mocno odrębnym od tytułów, na których się wzorowała… Ostateczny przepis na odkupienie okazał się prosty – wymieszać cechy charakterystyczne wspomnianych przygód Ryu Hayabusy z elementami wyjętymi wprost z Dark Souls oraz Bloodborne’a, dorzucić uzależniające zbieractwo żelastwa rodem z Diablo, a całość doprawić klimatem zapomnianej dziś serii Onimusha. Jak na taką różnorodną mieszankę, efekt końcowy okazał się wyjątkowo przemyślany i diabelnie wciągający. Co jednak, gdy do tytułu zasiądzie maniak soulslike’ów i zagłębi się w historię Williama? Okazuje się, że NiOh nie jest wolny od wad i rozczarowujących rozwiązań. Co konkretnie nie gra? O tym w dalszej części tekstu.
Materiał powstał na podstawie wrażeń z podstawowego trybu gry.
Dawniej bywało lepiej - twierdzą liczni przedstawiciele społeczności graczy. Patrząc na świat wirtualnej rozrywki z pewnej perspektywy, nie sposób nie przyznać im racji. Odnoszę wrażenie, że dość znacznie w ostatnich latach zwiększyła się liczba pułapek na posiadaczy konsol i komputerów, które zastawiają producenci i wydawcy.
To wszystko sprawia, że życie współczesnego gracza przypomina trochę wyprawę do ogromnego kasyna, oślepiającego blaskiem neonów i kuszącego milionem okazji na poczynienie inwestycji życia. Z kartą w ręku lub portfelem w tylnej kieszeni posiadacz PeCeta lub konsoli rozpoczyna niebezpieczną zabawę, w której stawką są jego cenne pieniądze i czas. Ruletka robi pierwszy obrót, a on może tylko biernie oberwować, czy srebrna kulka zatrzyma się akurat na zwycięskim czerwonym polu, czy może jednak odbierze mu wszystko, wpadając na czarne.
Nie jestem fanem tej serii... ba, powiem nawet więcej, nie grałem w żadną z poprzednich odsłon. Niemiej jednak słyszałem o nich wiele dobrego i dlatego też za namową kolegów postanowiłem kupić Kozaków 3 wyłącznie do rozgrywki wieloosobowej. W dniu premiery ruszyliśmy dumnie do najbliższego sklepu, w którym sprzedają gry. Do swojego egzemplarza każdy z nas dostał tematyczną podkładkę pod mysz. Mały gest ale cieszy, bo przecież każdy lubi dostawać takie dodatki, zwłaszcza jeśli są darmowe. Wychodząc ze sklepu w dobrych humorach pożegnaliśmy się słowami "no to do zobaczenia w grze". Wróciłem do domu, rozpakowałem pudełko, wrzuciłem płytę do napędu i wtedy się zaczęło...
Ile dałbyś grze, która z jednej strony zachwyca scenariuszem, przemyślaną mechaniką i olśniewającą oprawą audiowizualną, a z drugiej nie jest wolna od licznych bugów? Podpowiem ci, koło 90 punktów procentowych.
W życiu każdego pecetowego gracza przychodzi w końcu taki etap, kiedy zaczyna się zastanawiać nad sensem kupna konsoli. Albo przez wzgląd na własną leniwość, albo przez wzgląd na tytuły ekskluzywne. Ja wybrałem trzecią furtkę – by uniknąć nieudanych, pecetowych portów.
Call of Duty Advanced Warfare zebrało po premierze bardzo dobre noty od graczy z całego świata. Innowacyjne podejście do rozgrywki i wyposażenie żołnierza w nowoczesny sprzęt na czele z egzo-szkieletem wydawało się być początkowo strzałem w dziesiatkę. Z każdą kolejną rozgrywką ten entuzjazm maleje na tyle, że coraz więcej ludzi ten tytuł wręcz znienawidziło. Dlaczego się tak stało? Czy Advanced Warfare faktycznie zasługuje na miano "najgorszego CoDa w historii"?
Od premiery minęły już ponad 4 miesiące i odnoszę wrażenie, że ta gra w dalszym ciągu nie jest w pełni gotowa. Im więcej czasu przy niej spędzam tym bardziej mnie ona zniechęca i tym więcej znajduję w niej błędów. Wybrałem 8 głównych, które w największym stopniu wpływają na rozgrywkę. Zapraszam!
Mało który gracz ma ochotę bawić się z samograjem, w którym niemal wszystko dzieje się z automatu, przeciwnicy nie stanowią żadnej przeszkody, a najtrudniej jest tak naprawdę zginąć. Wyzwanie to jednak ważny element zabawy, który motywuje do pokonywania kolejnych poziomów, doskonalenia swoich umiejętności i poświęcania godzin na dany tytuł. Na nic zda się jednak wysoki poziom trudności i pomysłowe wyzwania, gdy największym przeciwnikiem gracza okazują się błędy popełnione przez twórców przy projektowaniu gry.