Dopiero teraz GTA V będzie grą kompletną! O serii na przestrzeni lat i rewolucyjnym trybie FPP.
W co gracie w weekend? #374: Gdy zapłaczą cykady, Gears 5, GTAIV i Shining in the Darkness
Najlepsze minigry w grach wideo
Historia kontrowersyjnych gier – część III
Recenzja Grand Theft Auto V - Rockstar zrobiło to po królewsku!
Egranizacje, których nie było
Witam wszystkich graczy. Tym razem napisałem w kilku słowach o mojej pierwszej powiesci wizualnej po polsku, kolejnym sezonie w Gears 5, o pierwszym konsolowym GTA w HD oraz o jednym klasyku rpg. Po więcej zapraszam do dalszej części tekstu.
W dzisiejszym wpisie chciałbym poruszyć temat minigier w grach wideo, i to takich minigier, przy których zdarzyło nam się nieraz zapomnieć o tym, że jest to tylko niewielka część tytułu, który ogrywamy.
Wydawać by się mogło, że gry komputerowe od zawsze wzbudzały kontrowersje – czy to brutalnością, czy też samym faktem swojego istnienia i tego, że ktoś śmiał spędzać długie godziny przed komputerem miast rozłożyć się jak człowiek na kanapie z piwkiem w jednej i pilotem od telewizora w drugiej dłoni. Wszystko jednak ma swój początek, nie inaczej było z kontrowersyjnością gier komputerowych, której historię pomagam wam zgłębić w serii artykułów. Mamy już za sobą pierwsze przypadki wzbudzających ogólne poruszenie gier komputerowych w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, poznaliśmy też tytuły, które bezpośrednio doprowadziły do wprowadzenia klasyfikacji wiekowej gier komputerowych w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych. Czas na tytuły w pełni świadome tego, że brutalność stanowi wartość samą w sobie i można poświęcić jej wszystkie inne elementy rozgrywki. Oraz napopularniejszą „złą” serię w całej branży gier komputerowych.
Któryś raz z kolei, znów po kilkutygodniowej przerwie, włączyłem Grand Theft Auto V. Tym razem padło na oryginalną wersję z konsoli poprzedniej generacji – Xboksa 360. Ten tytuł nie nudzi się nawet 3 lata po pierwotnej premierze! A mówię tutaj tylko o zabawie w trybie dla pojedynczego gracza. Gdy włączymy rozgrywkę sieciową to radochy jest nieporównywalnie więcej, ale tylko w przypadku posiadania własnej, zgranej ekipy.
Egranizacje są stare jak rynek gier komputerowych, choć z ich popularnością różnie bywało. Tak samo jak z jakością. Bywały egranizacje lepsze, takie jak Chronicles of Riddick, i często też bardzo słabe - najtrafniejszym przykładem jest tu ET. Istnieje też kategoria gier, którym do egranizacji brakuje tylko licencji filmu. Postaram się przybliżyć najlepsze przykłady takich „fałszywych” prób przeniesienia filmu na ekrany konsol i komputerów.
W zdecydowanej większości gier video wcielamy się w postać walczącą ze złem. Mamy zamiar uratować świat, krainę, czy chociażby miasto. W innych produkcjach skupiamy się na zemście, odkryciu tajemnicy, czy przeżyciu przygody. Można powiedzieć, iż ogólnikowo prawie wszystkie dzieła opierają się na wspomnianych wcześniej modelach, pomijając oczywiście MMO, gdzie barykady nie są zawsze jasno postawione. W moim artykule przedstawię Wam kilka świetnych gier, w których to my wcielamy się w „tego złego”.
„Easter eggs”, czyli po naszemu „jajka wielkanocne”, czyli już całkiem po naszemu „ukryte smaczki”, to element gier komputerowych, który już na dobre zadomowił się w interaktywnym medium. Deweloperzy uwielbiają chować różnorakie mrugnięcia okiem do graczy w swoich produkcjach. Czasem sekrety te odkryć można wyjątkowo łatwo, bywa i tak, że na ich ujawnienie potrzeba całych lat. Jedne przyjmuję subtelną formę, inne są wyjątkowo rozbudowane. Poniżej znajdziecie zabarwione moim subiektywnym zdaniem zestawienie najlepszych „jajek” ukrytych w grach wideo.
Miłośników popkultury od zawsze fascynowały jednostki złe. To Darth Vader, a nie Luke, jest ikoną Gwiezdnych Wojen. Umysł Hannibala Lectera mimo upływu lat nadal przyciąga do siebie miłośników dreszczowców. Ojciec Chrzestny, choć opowiada o kryminalistach, pozostaje jednym z najbardziej docenionych dzieł kinematografii. Również w przypadku gier komputerowych nie trudno o antagonistów darzonych kultem – Sephiroth z Final Fantasy VII, GlaDOS z Portala czy Vaas z Far Cry 3. Rzadko jednak sami możemy się wcielić w postać o jednoznacznie negatywnych motywacjach – niemal zawsze odgrywamy rolę najsprawiedliwszych bohaterów, od biedy zdarzy się rola antybohatera. Wyjątki jednak się zdarzają i można wśród nich znaleźć prawdziwe perełki, które powinny zadowolić gusta każdego, kto od ratowania świata preferuje patrzenie jak tenże płonie.
Wielu z nas, kiedyś, będąc jeszcze dzieckiem, nieśmiało rozpoczynało swą własną karierę gracza, z grami kupionymi gdzieś na straganach, wraz z gazetami czy pożyczonymi od kolegów lub przyniesionymi z nieznanego źródła przez starszego brata. Nie przeszkała nam grafika, która i tak nas zachwycała i wydawała się mistrzostwem świata w tej dziedzinie, mimo że, gry te, często miały już dobre kilka lat. „Hirołsy Trzy”, „Gotik”, „Łorkraft” czy „GIETEA” zabierały nam ogromną ilość czasu, a często robiliśmy w nich rzeczy, które same w sobie nie były nawet sednem gry. Pamiętam, że mając pierwsze lata z dopiskiem –naście na końcu swojego wieku, tworzyłem mapy dla moich Herosów, spacerowałem po całym Khorinis, uparcie nie chcąc robić tego, czego ode mnie wymagano, starałem się za pomocą edytora tworzyć własne scenariusze do „Rzemiosła wojny”, a San Andreas zostało przez mnie okrążone przynajmniej kilkukrotnie każdym dostępnym środkiem lokomocji, podobnie jak "Miasto Występków”. Dla mnie, jak i dla wielu graczy w moim wieku, tytuły takie jak te są legendą.
Naprawdę nie wiem, co mogę jeszcze zrobić. Próbowałem przekonać się do tej serii wiele, wiele razy. Parę przecen pozwoliło uzbierać pokaźną kolekcję, która teraz zbiera kurz. Pożyczone PS2 zostało oddane bez jakiegoś większego żalu, a mój niech-mu-ziemia-lekką-będzie Xbox 360 również nie spalił się na czwartej części kultowej sagi, ale na Naughty Bearze. Nawet teraz, kiedy już jestem „dorosły”, dalej nie jestem w stanie zrozumieć tego wielkiego szału związanego z Grand Theft Auto. Dlaczego?