Miłośników popkultury od zawsze fascynowały jednostki złe. To Darth Vader, a nie Luke, jest ikoną Gwiezdnych Wojen. Umysł Hannibala Lectera mimo upływu lat nadal przyciąga do siebie miłośników dreszczowców. Ojciec Chrzestny, choć opowiada o kryminalistach, pozostaje jednym z najbardziej docenionych dzieł kinematografii. Również w przypadku gier komputerowych nie trudno o antagonistów darzonych kultem – Sephiroth z Final Fantasy VII, GlaDOS z Portala czy Vaas z Far Cry 3. Rzadko jednak sami możemy się wcielić w postać o jednoznacznie negatywnych motywacjach – niemal zawsze odgrywamy rolę najsprawiedliwszych bohaterów, od biedy zdarzy się rola antybohatera. Wyjątki jednak się zdarzają i można wśród nich znaleźć prawdziwe perełki, które powinny zadowolić gusta każdego, kto od ratowania świata preferuje patrzenie jak tenże płonie.
W rankingu nie uwzględniono specyficznego typu gier, które „udają”, że sterowana przez nas postać jest dobra, by w pewnym momencie zaskoczyć odbiorcę zwrotem akcji ujawniającym, że w rzeczywistości narobiliśmy znacznie więcej szkód niż pożytku. Ich absencja ma prostą przyczynę – kilka tytułów, w których zastosowano tę sztuczkę, to pozycje absolutnie wybitne i szkoda byłoby komukolwiek, choćby i przypadkowo, zdradzać związane z nimi niuanse fabularne.
10. Kane and Lynch
Chociaż „skok w bok” twórców serii Hitman nie odniósł spektakularnego sukcesu i wszystko wskazuje na to, że już więcej o tym duecie nie usłyszymy, Kane and Lynch wraz z sequelem Dog Days znalazł sobie pewne grono fanów, głównie dzięki wyjątkowości jego głównych bohaterów. W przeciwieństwie do agenta 47, który aniołkiem nie jest, ale zazwyczaj jego działania mają jakieś tłumaczące go uzasadnienie fabularne, Kane i Lynch to pierwszej wody socjopaci, niemający jakichkolwiek skrupułów. A Lynch w „bonusie” dostał też od losu schizofrenię, która czyni go całkowicie nieobliczalnym i zdolnym do zabicia najbliższych. Szkoda tylko, że prócz niecodziennych protagonistów obie gry nie miały wiele więcej do zaoferowania.
9. Overlord
Dwie części (plus dodatek i spin-offy na konsole Nintendo) Overlorda pozwalały zrobić to, o czym marzył każdy czytelnik kiepskich książek fantasy pełnych sztampowych, krystalicznie czystych bohaterów – wcielić się w lorda ciemności i dowodząc armią karłowatych sługusów sprowadzić śmierć na herosów i pożogę na mieszkańców baśniowego świata. Wprawdzie wspomniani bohaterowie do najszlachetniejszych nie należeli, a gracz mógł wybierać między byciem złym a naprawdę złym i ukończyć produkcję bez uciekania się do wyjątkowo wrednych zagrań, mało kto jednak potrafił oprzeć się pokusie poznęcania się nad własnymi sługusami czy mieszkańcami odwiedzanych krain. Zwłaszcza, że całość podana została w bardzo lekkim stylu, a wraz z oznakami szczególnego okrucieństwa nasz władca ciemności dorabiał się wyjątkowo dobrze na nim wyglądającej zbroi.
8. Postal
Cykl Postal to growy król bezcelowej przemocy i brutalności. Choć poszczególne odsłony tej serii zazwyczaj otrzymywały przeciętne noty, „trójkę” krytycy zaś zdeptali, nie przeszkodziło to tym „symulatorom psychopaty” odnieść imponującego sukcesu komercyjnego i dorobić się pokaźnej społeczności fanowskiej. Podczas gdy wszyscy inni próbowali choćby w najbardziej naiwny sposób wytłumaczyć morderstwa popełniane przez bohaterów ich gier, studio Running With Scissors sprawę postawiło jasno – jesteś psychopatą i masz zabić ich wszystkich. Przynajmniej w pierwszej części, bo „dwójkę”, jeśli ktoś się bardzo uparł, można było ukończyć nie zabijając nikogo. Nie miało to większego sensu, sama gra robiła co mogła, by do tego zniechęcić – ale można było.
7. Manhunt
Najbrutalniejszy cykl w dorobku Rockstar Games pozwala na wejście w skórę wyjątkowo brutalnych kryminalistów, których sposoby eliminowania wrogów wywołały swego czasu lawinę kontrowersji, oskarżenia o wychowywanie morderców, a nawet bardzo mocne ograniczenie dystrybucji drugiej odsłony serii. W przeciwieństwie do takiego Postala czy Kane & Lyncha stawiających na akcję, Manhunt to skradanka klimatem bliska survival horrorom – w otwartym starciu gracz zostaje szybko zmasakrowany, zamiast tego więc stara się zachodzić niczego niespodziewających się przeciwników od tyłu i zgotować im krwawy koniec, nim ci zorientują się co ich trafiło.
6. Legacy of Kain: Blood Omen
Cykl Legacy of Kain może pochwalić się dwoma protagonistami. O ile Raziel ma raczej prostoduszne usposobienie i większość czasu po prostu interesuje go zemsta na byłym szefie, tak Kain, jego cel, jest postacią znacznie bardziej skomplikowaną. Na pierwszy rzut oka pełen pychy tyran niszczący wszystko, co mu się nie spodoba i mający na sumieniu doprowadzenie świata do ruiny, po bliższym poznaniu okazuje się być postacią tragiczną, próbującą przeciwstawić się igrającemu nim przeznaczeniu. A że po drodze zabije gromadę niewinnych istnień? Cóż, cel uświęca środki. W cyklu Blood Omen mogliśmy śledzić dążenie Kaina do władzy, w Soul Reaverze był on głównym antagonistą, na którego polował Raziel, zaś w Defiance obaj połączyli siły.
5. God of War
Kratos, główny bohater cyklu God of War, to zbudowana z kości i mięsa machina zaprogramowana na mordowanie niemal każdego boga i mitycznego stworzenia, jakie wpadnie mu w ręce. O ile jednak w wypadku mieszkańców Olimpu czy krwiożerczych bestii jego brutalność jest całkowicie uzasadniona, nie raz i nie dwa udowadniał on, że życie innych śmiertelników absolutnie nic dla niego nie znaczy i nie tylko kompletnie ignorował ich problemy, ale również aktywnie doprowadzał do ich końca – czy to rękami gracza, czy podczas przerywnika filmowego. Ale jakim by wrednym bucem nie był, nie da się ukryć, że rozrywanie na strzępy legionów wrogów rzadko kiedy bywa tak przyjemne i efektowne jak w jednej z flagowych serii Sony. Przynajmniej było przy kilku pierwszych odsłonach, bo seria ta koniec końców zaczęła bardziej nużyć serwowaniem w kółko tego samego niż kolejne części Assassin’s Creed.
4. Carmageddon
Pod koniec lat dziewięćdziesiątych, kiedy rodzice nie patrzeli, miliony nieletnich uruchamiało potajemnie zainstalowaną na komputerach taty grę wyścigową, w której chodziło o wszystko, tylko nie o ściganie się. Na olbrzymich planszach młodzież ta oddawała się radosnej rzezi setek przechodniów, próbując zdobyć jak najwyższą premię za „wrażenia estetyczne” wręczaną za efektowny mord. Jednocześnie toczyła zacięty bój z innymi podobnymi sobie psychopatami sterowanymi przez sztuczną inteligencję, starając się nie tylko zmasakrować swoich konkurentów, ale do tego okraść ich z posiadanych przez nich wehikułów. Gdyby ówcześni obrońcy moralności mieli racje, to po dorośnięciu tego pokolenia i dorobienia się przez nich prawa jazdy aktualnie mielibyśmy na drogach pełnoprawną jesień średniowiecza.
3. Mafia
Skoro we wstępniaku wspomniałem o Ojcu Chrzestnym, nie wypadałoby nie wymienić tytułu, który okazał się lepszą jego egranizacją niż oficjalna adaptacja stworzona na licencji. Mafia to poważna opowieść o świecie włoskich rodzin przestępczych, pokazująca stopniowe pięcie się po szczeblach kariery gangstera i nieunikniony, następujący później upadek. W porównaniu do GTAIII, z którym często bywała porównywalna, Mafia oferowała znacznie mniej aktywności pobocznych, rekompensując to jednak większym naciskiem na fabułę i dbałością o realizm, objawiającą się w takich szczegółach jak policja ścigająca za przejazd na czerwonym świetle czy przekroczenie prędkości.
2. Dungeon Keeper
Podobnie jak w Overlordzie, w Dungeon Keeperze rozprawialiśmy się z zamieszkującymi świat fantasy bohaterami. O ile jednak w tym pierwszym przejmowaliśmy inicjatywę, wychodząc na powierzchnię i samodzielnie szukając ofiar, w obu odsłonach kultowej produkcji studia Bullfrog to bohaterowie przychodzili do nas, my zaś skupialiśmy się na zgotowaniu im odpowiedniego przygotowania. Rękami naszych sługusów powiększaliśmy swoje podziemne włości, gromadziliśmy złoto, budowaliśmy komnaty zapewniające odpowiednie warunki służącym nam potworom i stawialiśmy śmiercionośne pułapki. A kiedy w końcu jakiś nieroztropny paladyn na ósmym poziomie trafił do naszego kompleksu, witaliśmy go całą potęgą swojej niecności. I Rogatym Rozpruwaczem, do dziś pozostającym ikonicznym reprezentantem zła w grach komputerowych.
1. Grand Theft Auto
Czy jako Claude szukaliśmy zemsty na Catalinie, czy jako Tommy próbowaliśmy odzyskać pieniądze mafii, czy też jako Nico szukaliśmy lepszego życia w Ameryce, gry z serii GTA zawsze łączyło jedno – sterowaliśmy w nich barwnymi i dającymi się lubić, ale w gruncie rzeczy amoralnymi i zepsutymi do szpiku kości kryminalistami, którzy bez skrupułów mordowali, kradli i niszczyli otaczający ich świat. Poprawka – to my mordowaliśmy, kradliśmy i niszczyliśmy, bowiem występki, do jakich dokonania zachęcała nas gra podczas misji fabularnych, najczęściej stanowiły mały odsetek wszystkich naszych grzeszków, popełnianych podczas swobodnej eksploracji miast. Cykl studia Rockstar North od lat trzyma bardzo wysoki poziom i bije rekordy popularności, jest też głównym winowajcą tego, że od jakiegoś czasu rynek gier AAA jest zalewany sandboxami – każdy chce mieć własne GTA, mało komu jednak udaje się osiągnąć wysoki poziom cyklu GTA.