Zgadnij kto przyjdzie na obiad. Recenzja horroru 'Uciekaj!' - MaciejWozniak - 1 maja 2017

Zgadnij, kto przyjdzie na obiad. Recenzja horroru "Uciekaj!"

Tak, autorem „Get Out”, czy jak wolą polscy dystrybutorzy „Uciekaj!” jest ten sam Jordan Peele, którego znamy przede wszystkim jako komika i gwiazdora komediowego show „Key and Peele”. Jako scenarzysta zadebiutował rok temu, współtworząc scenariusz do zwariowanej komedii „Keanu” opowiadającej o dwójce przyjaciół próbujących odzyskać… kota. „Uciekaj!” to jego drugie podejście do scenopisarstwa, a jednocześnie reżyserski debiut. Debiut, który z miejsca przyniósł mu wielki poklask krytyki i uznanie widzów. Nie bez przyczyny.

Punkt wyjściowy jest wręcz tożsamy z początkiem fabuły wspomnianego „Zgadnij, kto przyjdzie na obiad” Stanleya Kramera. Gwoli przypomnienia tamten społeczny dramat z lat sześćdziesiątych opowiadał o szanowanym małżeństwie z wyższych sfer o liberalnych przekonaniach szczycącym się tolerancją, które staje wobec niespodziewanego dylematu – jak zachowają się, gdy ich córka przyprowadzi do domu czarnoskórego narzeczonego? Film z Poitier, Katharine Hepburn i Spencerem Tracy poruszał żywe ówcześnie tematy rasowych uprzedzeń i odegrał ważną rolę w krzewieniu idei tolerancji. Rasowe stereotypy nie wyginęły jednak przed ćwierćwieczem i wciąż jest to temat poruszany przez filmowców, szczególnie w USA, gdzie czarni mają za sobą długą historię walki o równouprawnienie. Pomysł stworzenia horroru zakotwiczonego w tej właśnie tematyce wydaje się nad wyraz ryzykowny, ale w przypadku produkcji Peele’a ryzyko się opłaciło.

Główny bohater Chris (znany z „Sicario” i serialu „Czarne lusto” Daniel Kaluuya) jedzie wraz ze swoją dziewczyną Rose do domu jej rodziców. Ci pozornie wydają się nad wyraz mili, sympatyczni i otwarci, jednak Chris czuje dystans między nim, a ojcem i matką swojej sympatii. Zupełnie jak Poitier w przypadku Hepburn i Tracy’ego, z tym, że atmosfera w domu rodziców Rose jest o wiele bardziej groteskowa. Trudno nawet dokładnie opisać, co wywołuje dyskomfort w tej niby miłej i sielskiej okolicy położonej z dala od miasta, ale każdy dialog i gest bohaterów zdaje się tu mieć drugie dno i zawiera w sobie coś złowieszczego. Chris nie może jednak zorientować się, co takiego dokładnie…

Wraz z nim i my jesteśmy wciągani w dziwaczny i niepokojący świat. Fabuła rozgrywa się głównie w posiadłości rodziców Rose, państwa Armitage, a napięcie bierze się z kolejnych coraz bardziej niezwyczajnych wydarzeń miłego z założenia weekendu i interakcji Chrisa z galerią najrozmaitszych postaci, jakie dane mu będzie spotkać w tym nietypowym zakątku. Z każdą chwilą jest coraz dziwniej i mroczniej, a przy tym reżyser bardzo rzadko stosuje najbardziej wyświechtany sposób na wywołanie  u widzów dreszczy – wyskakujące niespodziewanie na ekran przy ogłuszającym huku muzyki lub wrzasku przedmioty, lub postaci. Tego uświadczymy w „Uciekaj!” bardzo mało, zamiast tego dostaniemy klimat, o którego wytworzeniu marzą wszyscy twórcy gatunku – klimat grozy powstały wyniku wykreowania sytuacji, w której właściwie nic takiego się nie dzieje, ale czujemy, że coś nie gra, że nie wszystko jest w porządku i to nas wprowadza w większy niepokój niż wszystkie gęby świata wyskakujące z szafy. Przesadna przyjazność rodziców Rose, szalony wyraz oczu jej brata, czy wyobcowanie pracujących w domu czarnych służących to tylko niektóre sygnały, które nas zaniepokoją.

Realizacyjnie nie jest to wysublimowane artystycznie dzieło. Nie uświadczymy tu muzyki a’la Komeda z „Dziecka Rosemary”, czy zdjęć niczym z „Lśnienia” Kubricka. Nie jest to jednak wcale wada. „Uciekaj!” wykorzystuje proste środki, ale robi to bardzo umiejętnie, a przede wszystkim oplata fabułę oryginalnym motywem przewodnim związanym z kwestią rasową. Doskonale spisują się też aktorzy, którzy tworzą intrygujące i niecodzienne postaci (przodują tu Bradley Whitford i Catherine Keener jako państwo Armitage). Peele jako twórca, który komedię ma w genach, nie omieszkał też oprószyć swojego filmu pewną dawką humoru. Niejeden uśmieje się, gdy na ekranie pojawi się najlepszy kumpel głównego bohatera Rod (LilRel Howery). Sceny z nim są sympatycznym przerywnikiem chwilami rozładowującymi gęstniejące z każdą minutą napięcie.

Pomimo faktu, że „Uciekaj!” zebrał wręcz niebotycznie wysokie recenzje w Stanach Zjednoczonych (230 pozytywnych głosów przy zaledwie jednym negatywnym na Rotten Tomatoes, portalu zbierającym opinie krytyków zza oceanu), nie jest dziełem wybitnym, nie jest dziełem szczególnie odkrywczym, ale jest bardzo dobrym horrorem wykorzystującym jeden oryginalny pomysł, dzięki któremu kilka mniej oryginalnych widzianych wielokrotnie znów przyjmiemy z niekłamaną przyjemnością. Scenariusz zwłaszcza w drugiej połowie filmu wpada miejscami na mieliznę, ale przerażająca podróż z Chrisem jest satysfakcjonująca aż do jej ostatniego etapu. Ważna uwaga – choć wielu skutecznie odgadnie szykujące się w produkcji zwroty akcji i tak lepiej jak ognia unikać trailera, który jest wielkim streszczeniem całego filmu i zdradza dosłownie wszystko. Nie oglądajcie go, nie ma sensu psuć sobie radości z wycieczki za miasto z bohaterami „Get Out”.

Jordan Peele zaliczył udany reżyserski debiut, Jason Blum zaliczył drugi w ostatnim czasie producencki strzał w dziesiątkę (po „Split” Shyamalana), Daniel Kaluuya i Allison Williams we wcale nie tak prostych wbrew pozorom rolach pokazali, że dają sobie radę jako główni protagoniści, a widzowie spragnieni solidnego horroru dostali prezent, który z pewnością ich nie zawiedzie. Cóż więcej można dodać? Uciekajcie! Do kina rzecz jasna. 

MaciejWozniak
1 maja 2017 - 10:44