Rzut okiem na serię Splinter Cell, czyli "My name is Sam Fisher. I'm a soldier"
Mini-recenzja gry Tom Clancy's Splinter Cell: Blacklist - Rybka lubi pływać
Splinter Cell: Conviction. Sam wybuchowiec
Splinter Cell: Blacklist - 10 minut gameplay z gry!
Kto zastąpi starą gwardię wirtualnych herosów?
Finał zjedzony na raz
Wszyscy znamy historię marki Splinter Cell. Sam Fisher na początek załatwiał wszystko po cichu, w czarnym jak smoła kombinezonie. Potem był łysym, podwójnym agentem, a następnie państwo szybko go wykiwało, przy okazji, kiedy porwano jego córkę. Raz przekradał się za oponentami, a innym razem był gotowy brutalnie obić komuś twarz o kant pisuaru, tylko po to by wyłudzić informacje. Nasz protagonista miał różne wzloty i upadki, udawało mu się zdobyć różne rzesze fanów, ale jego skuteczność zawsze pozostawała ta sama. Ubisoft kombinował z formą całego cyklu i myślę, że znaleźli idealny środek.
Splinter Cell to seria bardzo mojemu sercu bliska. Czy to ze względu na ogólną miłość do gatunku skradanek, czy też wskutek charyzmatycznej sylwetki głównego bohatera, ilekroć Sam Fisher stawał w nierównej walce z całymi tabunami bezwzględnych terrorystów, nie opuszczałem chłopaka na krok. W oczekiwaniu na znajdującą się już dosłownie za rogiem, nową część przygód najlepszego agenta Trzeciego Eszelonu, czyszczę SC-20K i poleruję swoją parę termowizyjnych gogli, wspominając przy tym poprzednie części zasłużonej marki, której całkowita liczba sprzedanych egzemplarzy już dawno temu przekroczyła wdzięczne 22 milionów sztuk. To jak - gotowi na sentymentalną przejażdżkę po historii elektronicznej walki z terrorem w wykonaniu Samuela Rybaka?
Sam Fisher to obdarzona szorstkim, niskim głosem ikona szpiegowskich gier akcji. Do tej pory głównie skradająca się, działająca w ukryciu, cierpliwa i metodyczna ikona. Ale ktoś zabił ikonie córkę, więc ikona uznała, że ciała trzeba zostawiać tam, gdzie upadają i że tych ciał musi być bardzo dużo. Oto Splinter Cell: Conviction - tak naprawdę miejscami bardziej Call of Duty (o zgrozo!), niż Splinter Cell, ale wciąż rzecz smaczna i warta spróbowania (szczególnie, że od jakiegoś czasu wydawca życzy sobie zań rozsądne pieniądze).
Do sieci niedawno trafiło nagranie 10 minut z walkthrough gry Splinter Cell: Balcklist - to samo, którego fragmentami raczono nas na E3. Możemy przyjrzeć się rozgrywce, która pozwala nam kierować poczynaniami agenta Sama Fishera prowadzącego misję mającą na czelu zlikwidować zagrożenie ze strony terrorystów planujących zamachy na terenie Stanów Zjednoczonych. Film możecie obejrzeć w tym wpisie.
Ostatnio trochę głośniej jest wokół serii Metal Gear Solid. Okazało się, że Rising jednak nie będzie pełnoprawną kontynuacją przygód Solid Snake’a, co wywołało mieszane reakcje odbiorców. Nie ustają domysły na temat tego kiedy powstanie i jak powinna wyglądać kolejna część wielkiej serii.
W dyskusjach nie brakuje też głosów przeciwników, którzy nie chcieliby dalszego kontynuowania losów znanych bohaterów. Trochę ich rozumiem, bo zawsze istnieje obawa, że twórcy nagle zbytnio poplączą niektóre wątki lub przygotowują po prostu marny tytuł. Tego żaden fan, który pamięta rewelacyjne poprzednie odsłony, by przecież nie chciał. Przyglądając się tym sporom i mając świeżo w pamięci konsolowy debiut Sama Fishera ze Splinter Cell, zacząłem się zastanawiać, gdzie są następcy tych wielkich herosów wirtualnego świata?
I koniec. Na ekranie telewizora pojawiły się napisy końcowe, a Sam Fisher doprowadził swoją pierwszą przygodę do szczęśliwego finału. Czy jestem usatysfakcjonowany? Jak najbardziej.
Powoli zbliżam się do końca zabawy ze Splinter Cell. W jednej z ostatnich misji musimy znowu działać po cichu i nie zwracać na siebie uwagi. W pewnym momencie trafiamy na dach zbudowany z bardzo hałaśliwego materiału. Musimy poruszać się po konkretnej trasie, aby nie zaalarmować o naszej obecności przesiadujących w pomieszczeniu obok strażników. Całkiem leniwych trzeba przyznać.
Gdy pierwszy raz źle postawimy stopę i narobimy hałasu włączy się dialog obu wrogów. Pierwszy będzie chciał sprawdzić, co jest na dachu, ale drugi przekona go, że to tylko szczur i nie ma sensu. Dopiero drugi błąd gracza zmusi obu przeciwników do opuszczenia ciepłego pokoju i sprawdzenia co się dzieje na zewnątrz. Prosty skrypt, ale jakże poprawia wrażenia z zabawy!
Przez trzy i pół kolejnej misji autorzy Splinter Cella budują pewien klimat. Samotny agent o doskonałych umiejętnościach w nieprzyjaznym środowisku w poszukiwaniu konkretnych celów. Jeden błąd może oznaczać śmierć, bo broń wrogów łatwo wyrządza mu krzywdę. Musi więc działać po cichu, spokojnie i pewnie. Bezbłędnie. Zaczynamy czuć atmosferę.
Z Convictionem mam pewien problem. Fanem Splinter Cella jestem od zawsze więc nie zasnę póki nie wyjaśnię o co kaman. Sprawa wygląda tak: Sam Fisher to moja ulubiona postać z gier komputerowych ever i jednocześnie idealny materiał na film. Modlę się aby takowy powstał, bo można go zrobić za śmieszną kasę. Co więcej, Conviction to odcinek serii najbardziej filmowy ze wszystkich, albowiem za poczynaniami protagonisty stoi zemsta, a zemsta to samograj.
Kupiłem w Convictionie prawie wszystko. Oprawa? Fajna, przemyślana, solidna. Dialogi? Soczyste, są wulgaryzmy, me like it. Fabuła? Interesująca, wciągająca, podawana w kawałkach bez łopatologii. Lokacje? Ciekawie przemyślane, różnorodne, klimatyczne. Na poziomie wizualno-artystycznym SC:C to gra zasługująca na prawie dychę. I wiecie co? Dupa. Nie kupiłem mechanizmów rozgrywki.