Z Convictionem mam pewien problem. Fanem Splinter Cella jestem od zawsze więc nie zasnę póki nie wyjaśnię o co kaman. Sprawa wygląda tak: Sam Fisher to moja ulubiona postać z gier komputerowych ever i jednocześnie idealny materiał na film. Modlę się aby takowy powstał, bo można go zrobić za śmieszną kasę. Co więcej, Conviction to odcinek serii najbardziej filmowy ze wszystkich, albowiem za poczynaniami protagonisty stoi zemsta, a zemsta to samograj.
Kupiłem w Convictionie prawie wszystko. Oprawa? Fajna, przemyślana, solidna. Dialogi? Soczyste, są wulgaryzmy, me like it. Fabuła? Interesująca, wciągająca, podawana w kawałkach bez łopatologii. Lokacje? Ciekawie przemyślane, różnorodne, klimatyczne. Na poziomie wizualno-artystycznym SC:C to gra zasługująca na prawie dychę. I wiecie co? Dupa. Nie kupiłem mechanizmów rozgrywki.
Za historią zemsty poszła bowiem zmiana konwencji. Gwałtu totalnego na marce nie ma - zaznaczę to, aby nikt nie miał wątpliwości, że niby Convictiona traktuję jako odrzut. Skłamałbym pisząc, że nie odczuwałem frajdy z grania, bo ta była, ale...z drugiej strony 2 miesiące temu kończyłem Chaos Theory i niektóre akcje w nowym Splinterze odrzuciły mnie od monitora.
Wszystko tu zostało podniesione do n-potęgi. Wrogów w najbliższym pomieszczeniu nie ma 2, a 23. O amunicję nie ma co się martwić, bo tej jest w nadmiarze przy ciałach. Trup ściele się gęsto, a że AI jest dość ułomne to w jednym przejściu Sam potrafi zostawić blisko 10 (!!!) gości. Widok to nieprzyjemny w dwojaki sposób. Raz, że dużo krwi, a dwa, że nigdy wcześniej Splinter Cell tak nie wyglądał.
Naprawdę chciałem wykonać wszystko cichaczem. Jednakże gra sama prowokuje do rozwałki. Do szewskiej pasji doprowadzały mnie sytuacje, kiedy do pustego pokoju wbiegała oskryptowana grupa przeciwników i nijak nie dało się ich wyminąć. Natomiast największym babolem jest brak opcji przenoszenia ciała. AI bardzo szybko reaguje, gdy jeden z ich kumpli oberwie, a gdy zostanie znaleziony denat - zaczyna się obława. No ale co z tego, skoro komp pogrywa sobie ze mną wg tych samych reguł? Wycięcie elementów skradankowych to zapewne zasługa zszywania gry na ostatnią chwilę po koncepcyjnej porażce (pamiętacie odrzucony projekt Sama Fishera o facjacie żula?), mimo tego prezentuje się dobrze, a blizn po przeszłości na pierwszy rzut oka nie widać.
Nie trafiła do mnie też kolorystyka. W momencie wejścia w cień ekran spowija czarno-biały filtr sugerujący "niewidzialność". Problem w tym, że ten system jest nie do końca precyzyjny i często zdarzało mi się wpadać prosto pod wzrok strażnika, mimo, iż teoretycznie łaziłem na czworaka po zacienionym obszarze. Skoro bohater dostaje w łapki supernowoczesny wizjer z sonarem (dzięki czemu poziom trudności spada na łeb na szyję), to chyba stać go jeszcze na czujnik oświetlenia? Ubisoft zagrał jednak bezpiecznie.
Splinter Cell: Conviction to ciekawy przykład spłyconej, ale wciąż zjadliwej rozgrywki. Grę absolutnie polecam, bo to kawał porządnie zrealizowanej akcji. Jeśli to wasz pierwszy Splinter Cell, podnieście ocenę o +10. Ortodoksy będą wyć i płakać, ale ja uważam, że nie ma nad czym. Ot, po prostu twórcy ratowali co się dało, oby w przyszłości wrócili do stylu poprzedników.