Dawno, dawno temu, gdy Nintendo było synonimem słowa gry wideo, pewna japońska firma starała się zmierzyć z gigantem. Nie chodzi mi o Segę lecz PlayStation. Jednym z ważnych kroków by dorównać wielkiemu N było posiadanie własnej wypasionej maskotki. Z Mario miał się zmierzyć niejaki Crash Bandicoot. Dzisiaj mało kto pamięta o tej postaci, ale swego czasu „rudy lis” był symbolem PSX. Crash był tak popularny, że doczekał się własnej kolekcji mini gierek i gry o gokartach. Ta druga pozycja znana jako Crash Team Racing jest powodem powstanie niniejszego tekstu. Patrząc na ten tytuł przez moje różowe okulary wspomnień z dzieciństwa, jestem przekonany, że jest to jedna z najlepszych gier tego typu jakie kiedykolwiek pojawiły się na konsolach. Czy zderzenie z rzeczywistością zmieni moje zdanie na temat Crash Team Racing?
Witajcie gracze. Mam nadzieję, że macie czas na ogrywanie ulubionych gier albo na solidny weekendowy odpoczynek. Jeśli o mnie chodzi, to w moje ręce trafiła gra pt. Crash Team Racing – Nitro Fueled i to nią chciałbym się dzisiaj zająć.
30 czerwca premiera długo wyczekiwanej przez wielu kolekcji remasterów pierwszych trzech części Crasha Bandicoota. Sympatyczny jamraj powraca w nowej oprawie i trudno tak naprawdę określić, czy bardziej zajarani tym faktem są nowi gracze spragnieni tego typu platformówek, czy weterani wiążący z hitami Naughty Dog liczne wspomnienia. Osobiście na remastery nie czekam z wywieszonym językiem, bo uważam, że oryginały bardzo wdzięcznie się zestarzały. Jakby na potwierdzenie tych słów, zacząłem właśnie ogrywać trzecią część w klasycznej wersji na PSP. Bez krzywienia się na grafikę i narzekania na mechanikę. Ale przyjmijmy, że taka kolekcja jest potrzebna. Może inni twórcy pójdą za ciosem i dostaniemy jeszcze kilka nieco bardziej potrzebnych remasterów?
Crash Bandicoot – maskotka pierwszego PlayStation i jeden z growych herosów lat 90. XX wieku – nie ma dobrej passy. Porzucenie serii przez oryginalnych deweloperów ze studia Naughty Dog poskutkowało zauważalnym pogorszeniem jakości kolejnych produkcji, a to z kolei wpłynęło na drastyczny spadek popularności tej postaci. W efekcie młodsi gracze nie wiedzą o niej niemal nic. Nie przeszkodziło to jednak firmie Activision i studiu Toys for Bob w ponownym zatrudnieniu Crasha i to nie tylko w ramach gry, ale też telewizyjnego serialu dla najmłodszych.
Po marnych konferencjach Ubisoftu i Electronic Arts oraz dziwnej prezentacji Microsoftu bardziej zniechęcającej niż zachęcającej do zakupu Xboksa One, cała nadzieja na wielkie widowisko targowe spoczęła na barkach Sony. I wiecie co? Japończycy nie zawiedli! Tak powinno się robić show tego typu!
Pierwsza część mojej historii gier komputerowych obejmowała jedynie produkcje od 1984 do 1993 roku. Chociaż wydawało mi się, iż te kilka gier, które przedstawiłem to całkiem spora ilość jak dla mnie, człowieka, który nie mógł być na bieżąco z grami z tamtych lat. Jakże się myliłem. W komentarzach uświadomiliście mnie, że tych wspaniałych, prostych gier jest znacznie więcej niż sądziłem. O niektórych tytułach czytałem po raz pierwszy, a potem przejrzałem materiały video w internecie.
Z tego miejsca chciałbym podziękować tym wszystkim, którzy udzielili się pod poprzednim artykułem, ale to nie koniec Waszej „pracy”, bo teraz przed Wami lata 1994-2004. Liczę na komentarze i dyskusje. Sam wybrałem dokładnie sześć pozycji, które zmieniły moje postrzeganie świata gier i wkrótce przeniosły mnie z niewinnej zabawy, coraz dalej ku geekowskim zgłębianiu nowych wiadomości. I chociaż do dzisiaj nie mogę siebie nazwać specjalistą w tej dziedzinie (i chyba nigdy nie będę mógł z racji na obszerność branży) to zapraszam Was do kolejnego tekstu o grach przeszłości.
Ścieżki dźwiękowe z wielu gier, zwłaszcza tych zasługujących na miano kultowych, często i gęsto są odnawiane w lepszej jakości, lub całkowicie innej aranżacji od wielu lat. Jedna strona medalu to liczni pasjonaci na Youtube, którzy w warunkach domowych bawią się gitarami, syntezatorami dźwięku, czy nawet „degradują” niektóre kawałki do 8-bitów. Druga strona to zespoły profesjonalistów, najczęściej całe orkiestry, odwalające kawał imponującej roboty przy każdym na nowo zagranym utworze. Z ciekawszych inicjatyw mógłbym wymienić albumy Distant Worlds i koncerty o tej samej nazwie, które skupiają się na muzyce z serii Final Fantasy, a także koncerty Video Games Live, gdzie już bawią się z wszelkimi klasykami gier. Teraz jednak trafiłem na nieznaną (jeszcze) perełkę – niby orkiestra, ale jeszcze bez występów przed publicznością, powoli walcząca o popularność. Jeśli utrzymają obecny poziom, nie będzie to ciężka walka.
Pamiętam, że poniedziałek i wtorek kończony był matematyką. W takich momentach 2+2 mogło równać się 4, ale nie miało to większego znaczenia. Końcowy dzwonek zawsze wzbudzał wiele radości, zwłaszcza teraz. Wiedziałem, że po powrocie do domu rzucę gdzieś w kąt mój przeładowany i poniszczony plecak, zjem obiad tak szybko jak tylko mogę i zasiądę wraz z jamrajem pasiastym, lisem do wspólnej zabawy. Będę klnął i wyzywał, rzucał padem i marudził, ale potem i tak do niego wrócę. A ten, skubany, doskonale o tym wiedział...
Pierwsza część (o losie!) jest już pełnoletnia. Być może ciężko uwierzyć, ale wszystkich kontynuacji jest aż 15. Najwięksi fani tej serii kończą jednak odliczanie na roku 2000 i na piątej odsłonie, twierdząc, że to ostatnia "godna polecenia".
Nie ulega wątpliwości (co podkreślają wszelakie rankingi i opinie), że seria ta zasługuje na odświeżenie. A możliwości są przecież ogromne - nadeszła nowa generacja konsol, która mogłaby tchnąć w grę całkowicie nowe życie.
Początkowo ten wpis miał zostać opublikowany w formie wideo. Miałem właśnie zasiadać przed kamerą i zająć Wam kilka minut swoją facjatą, głosem i innymi interesującymi rzeczami. Koniec końców zdecydowałem się po prostu to napisać. Na zewnątrz już ciemno, a sztuczne światło to nie to samo, a do jutra nie chce mi się czekać. Może przy następnych tematach. W każdym razie, dzisiaj na swój warsztat wezmę dosyć “kontrowersyjny” dla mnie tytuł. Należy on do serii Crash Bandicoot, mojej ulubionej - już od samego dzieciństwa.
Pojawienie się na rynku next-genów to dla wielu serii gier wyjątkowo trudny okres. Twórcy znanych i lubianych cykli muszą znaleźć sposób, by udanie przenieść danego bohatera i jego uniwersum w nowe środowisko i mądrze wykorzystać większe możliwości sprzętu. Nie wszystkim się to udaje. James Brown z Whatculture! wybrał swoją piątkę gier, którym według niego nie udało się przeskoczyć na kolejną generację konsol. Czy jednak rzeczywiście Crash, Sonic i Spyro zanotowali widoczny regres w minionych latach, a gry z nimi mocno obniżyły poziom?