Frontier – niezły serial z mnóstwem niewykorzystanego potencjału - Foma - 13 lutego 2017

Frontier – niezły serial z mnóstwem niewykorzystanego potencjału

W styczniu do Polski dotarła wreszcie dość niszowa, aczkolwiek ciekawie się zapowiadająca koprodukcja kanadyjskiego Discovery Channel oraz Netflixa, czyli Frontier. Pozycja mogłoby się wydawać obowiązkowa tak dla fanów Assassin’s Creed (do których dumnie się zaliczam) ze względu na umiejscowienie akcji w klimatach rodem z trzeciej części serii, jak też dla miłośników Khala Drogo (do których zdecydowanie nie należę), gdyż główną rolę gra Jason Momoa. Jaki jest efekt końcowy? Niestety, moim zdaniem, dość kiepski.

Rozumiem, że tematyka XVIII-wiecznego handlu futrami w Ziemii Ruperta (dzisiejsza Kanada) nie jest zbyt nośna. Już samo to zdanie brzmi odpychająco. Prawdopodobnie też bez koncepcji kanadyjskiego Discovery nikt nigdy by się nie podjął ekranizacji walki o monopol pomiędzy Kompanią Zatoki Hudsona, pomniejszymi kompaniami handlowymi, lokalnymi Indianami i jeszcze innymi zainteresowanymi wzbogaceniem się grupami. A już na pewno nie w takiej formie, w jakiej zostało to zaprezentowane, czyli stosunkowo mdłej i bezkrwawej jak na dzisiejsze standardy sześcioodcinkowej serii. Wszakże realia traperskie są dziś jednak popularne (różne produkcje History wzbudzają na tyle duże zainteresowanie, że ich emisja trwa i prawdopodobnie szybko się nie zakończy), ale – jak widać – nie te o zabarwieniu historycznym.

Jak wspomniałem, bezpośrednim tłem wszystkich opisywanych wydarzeń jest rywalizacja poszczególnych grup o niezwykle dochodowy handel futrem. Mamy tu więc silną i sponsorowaną przez brytyjską Koronę Zatoki Hudsona, która stara się odzyskać monopol utracony przez buntowniczego Declana Harpa (w tej właśnie roli Jason Momoa). Mamy zakulisowo działającego amerykańskiego przedsiębiorcę, który bezwzględnie rozprawia się z konkurencją i niejako z „tylnego siedzenia” stara się przejąć rynek. Mamy mniejsze kompanie, które chcą wykroić kawałek handlowego „tortu” dla siebie... Oprócz tego będący kluczowi dla handlu Indianie, próbujący wraz z lokalną karczmarką wzmocnić swoją pozycję angielski oficer, rzucony do Nowego Świata angielski złodziejaszek, który próbuje uratować ukochaną i... pewnie jeszcze o czymś zapomniałem. Generalnie każdy z każdym, ale nie do końca, bo jednak jemu nie pomogę, ale nie dlatego, że nie chcę, tylko dlatego, że tak trzeba, ale w końcu mu jednak pomogę, po starej znajomości i dla idei. Brzmi skomplikowanie? Pewnie dlatego, że tak jest.

Jak na tak krótką produkcję, Frontier, porusza stosunkowo dużo wątków, które silnie się przeplatają, by w wielkim finale znaleźć rozwiązanie pozwalające na kontynuację w kolejnym – niestety – sezonie. Mnogość poszczególnych historii – skądinąd mogłyby być one naprawdę ciekawe – sprawia, iż w moim odczuciu żadna z nich tak naprawdę nie jest odpowiednio rozwinięta i głęboka. Oglądając kolejne odcinki tak naprawdę nie wiadomo, co w tym wszystkim jest najważniejsze. Niby jest główny „zły” (kompania w osobie Lorda Bentona – w tej roli niezły Alun Armstrong), walczący z nim idealista-buntownik (czyli Harp – Momoa) oraz „nasz protagonista” poznający dopiero, co tak właściwie się dzieje i o co w tym chodzi (w tej roli Landon Liboiron, który nie wiedzieć czemu przypomina mi hobbita), ale czegoś w tym wszystkim brakuje. Historia nakreślona jest momentami bardzo przewidywalnie, a chwilami po prostu ckliwie i naiwnie. Rozumiem, że dokładne rozwinięcie historii w sześciu odcinkach może być problemem, lecz słaba to wymówka, jeśli weźmie się pod uwagę, w jakim napięciu trzymał The Night Manager z Tomem Hiddlestonem.

Od razu widać, kto tu rządzi; źródło: imdb.com

W porządku, kubeł pomyj wylany. Czy w Frontier jest jednak coś dobrego, czego bym się nie czepiał? Otóż jak najbardziej. Przede wszystkim na pochwałę zasługuje postać właścicielki karczmy Grace Emberly (w tej roli Zoe Boyle), która jak dla mnie, mimo wszelkich mankamentów fabularnych, skradła cały serial. Klasycznie pokazuje ona rolę karczmarki w lokalnej społeczności, która wie o wszystkim i ma „haka” na wszystkich, a przy tym stara się jak najlepiej wykorzystać swoją pozycję. Na kolejny plus należy zaliczyć sam klimat omawianej produkcji. Autentycznie czuć tą dzikość kanadyjskiego pogranicza, jego chłód i bezkres. Traperzy są odpowiednio twardzi, Anglicy odpowiednio sztywni, a lokalni mieszkańcy odpowiednio konformistycznie nastawieni do wszystkiego, a wszystkie postaci posługują się genialnym wprost akcentem (Aye, M’Lord!). Ewentualnie do plusów można doliczyć lekkie nakreślenie pozycji i roli kobiet w dawnych czasach, lecz subtelność ukazania tego problemu jest na tyle delikatna, że w morzu znudzenia może przejść po prostu niezauważona.

Dla Zoe Boyle jako Grace Emberly warto oglądać ten serial...; źródło: imdb.com

Podsumowując, w mojej opinii, Frontier jest produkcją niezłą, ale niestety tylko niezłą. Porusza temat dość niszowy, który nie każdego może zainteresować, ale równie dobrze mogłoby to zostać wykorzystane jako atut. Zdecydowanie na plus należy zaliczyć postać graną przez Zoe Boyle i klimatyczność całego serialu i... właściwie niewiele poza tym. Fabuła jest zbyt wielowątkowa i przemieszana, przez co żadna z historii nie jest opowiedziana na tyle dokładnie, na ile bym oczekiwał, co prowadzi do zbytniego uproszczenia skutkującego chwilami naprawdę naiwnością i przewidywalnością. Gra aktorska w większości jest po prostu słaba i nie ratuje tego nawet Jason Momoa, którego obecność tak naprawdę skłoniła mnie do obejrzenia Frontier. Akcja niby jest, ale dość miałka i mętna. Szkoda, że całość wyszła taka, jaka wyszła, gdyż przy niewielkich nawet zmianach, moglibyśmy otrzymać ciekawą pozycję, na której kolejny sezon czekalibyśmy z niecierpliwością. Niestety, w tym przypadku niecierpliwość zamieniła się w niezainteresowanie.

...natomiast Khal Drogo Jason Momoa trochę zawiódł; źródło: imdb.com

Foma
13 lutego 2017 - 19:12