Koń, jaki jest, każdy może zobaczyć - Jak Netflix mnie przykuł do ekranu pewną pozycją
Miłość, śmierć + roboty. Oficjalna antologia
Wszystko, co ostatnio obejrzałem - minirecenzje filmów i seriali
Korporacja Konspiracja, czyli Netflix i teroie spiskowe
Horrorowa trylogia na Netfliksie - recenzja Ulicy strachu
Ziemski chaos, czyli recnzja II części 5 sezonu serialu Lucyfer
Uwielbiam telewizyjne antologie science fiction i fantastykę. Outer Limits i Twilight Zone są dla mnie przykładem wspaniałych opowieści podanych w bardzo przystępnym formacie. Dla mnie te dwie serie sprzed ponad pół wieku stały się wrotami do zanurzenia się w literaturze science fiction. Wynika to z tego, że wiele z odcinków obu seriali bazowało na opowieściach wspaniałych autorów fantastyki. Teraz na rynek trafia Miłość, śmierć + roboty. Oficjalna antologia, czyli zbiór opowiadań, które stały się podstawą dla programu Netflix. Czy dzięki tej książce poznam kolejnych świetnych pisarzy science fiction?
Blog został zaniedbany, ale po ponad 11 latach to nieuniknione. Dlatego nadrabiam braki jednym tekstem, w którym zrecenzuję na szybko wszystko (czyli premiery kinowe lub na VOD), co ostatnio (czyli od początku września) widziałem. Nie wrzucę tu rzeczy starszych, jak np. Twin Peaks, bo będzie tłok. A ma być konkretnie i do celu. Zapraszam.
Otwórz oczy
Solidny netfliksowy serial, który pokazuje, że w Polsce jest miejsce na coś więcej, niż odcinkowe historie o policji, mordercach, rodzinach lub miłościach. Trochę infantylne i uproszczone tu czy tam, ale wygląda fajnie i potrafi wciągnąć.
7/10
Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni
Bardzo pozytywne zaskoczenie. Zwiastuny sugerowały duże "meh", tymczasem z dotychczas pokazanych światu filmów czwartek fazy MCU, to właśnie kino kopane w stylu marvelowym okazało się być najlepsze.
8/10
„Korporacja Konspiracja” to serial, na który trafiłem totalnym przypadkiem i nie żałuję, że poświęciłem mu czas.
Jedną z mocnych stron Netfliksa jest to, że dzięki sile platformy czasem może sobie pozwolić na mniejsze lub większe eksperymenty. Seria filmów Ulica strachu jest takim właśnie małym eksperymentem. Podobno plan twórców zakładał trzy kinowe premiery, każda oddalona od siebie o miesiąc. Pandemia sprawiła, że trylogia trafiła na Netflix, a kolejne jej odsłony - 1994, 1978 i 1666, zadebiutowały w trzy kolejne lipcowe piątki. Taki sposób opowiadania historii, jednocześnie serialowy i filmowy, to ciekawe i dosyć przyjemne doświadczenie, bo Fear Street to zestaw bardzo solidnych produkcji.
Całość bazuje na książkach R.L. Stine'a, pisarza specjalizującego się w straszeniu młodszych czytelników. Reżyserka Leigh Janiak i jej ekipa wzięli sobie to do serca i zaoferowali widzom, z jednej strony, horrory skrojone dla nastolatków i o nastolatkach opowiadające, a z drugiej, trzy produkcje potrafiące zaskoczyć eksplozją przemocy i gore, jakich nie powstydziłyby się najgłośniejsze tytuły z tego gatunku.
Nie mogłem się doczekać, kiedy na platformie Netflix pojawi się druga część piątego sezonu serialu Lucyfer.
To, co przedstawił Netflix, nie do końca przypadło mi do gustu, więc zapraszam na lekturę wpisu, gdzie przedstawię wam kilka rzeczy, które nie do końca mi pasowały w jednej z moich ulubionych produkcji.
Tekst zawiera spoilery.
Łatwo narzekać na nefliksowe filmy i seriale - gdy oferuje się ich tak dużo to rzeczy o wysokiej jakości często giną pod aporem tych słabszych, ale popularniejszych produkcji. Animacja Mitchellowie kontra maszyny to przykład dzieła zarówno popularnego, jak i zasługującego na masę komplementów. Oczywiście rola Netflixa w tym wypadku to tylko dobry zmysł zakupowy, wszak sam film powstał w wytwórni Sony i był robiony z myślą o kinach, ale pandemia wymusiła zmianę dystrybucji. Na szczęście gotowy produkt jest na tyle dobry, by sprawiać radochę również na małym ekranie.
Netflix obiecał w 2021 roku zasypać widzów nowymi filmami. Premier jest faktycznie dużo (ale czy więcej, niż np rok temu?), choć tych firmowanych przez światowej sławy aktorów i aktorki jakby nieco mniej. Najnowsza netfliksowa propozycja - film Pasażer nr 4 - należy do kategorii "pewnie trafiłaby do kin" i podąża ścieżką wytyczoną kilka miesięcy temu przez Niebo o północy George'a Clooneya.
To ostatnie stwierdzenie oznacza dwie rzeczy: oba filmy są powolnymi, spokojnymi dramatami sci-fi i oba nie są tak dobre, jakbym sobie tego życzył. Ale seansu nie żałuję, bo Stowaway (to oryginalny tytuł) sporo rzeczy robi dobrze.
Miłość i potwory (cudownie prostolinijny tytuł) jest od kwietnia promowany jako oryginalny film Netfliksa, ale w rzeczywistości zdążył zadebiutować w amerykańskich kinach jeszcze w 2020 roku i zdobyć garść pozytywnych reakcji. Dodatkowo obraz ten został doceniony przez specjalistów od efektów wizualnych i otrzymał nominację do Oscara. Tak, to jest coś więcej niż "łe, kolejny film Netfliksa".
Być może przemawia przeze mnie głód wielkiej kinowej przygody, ale sporo czasu minęło od kiedy widziałem równie udany, wyluzowany, dobrze napisany i wykonany film przygodowy. Taki dla widza niemal w każdym wieku. Miłość i potwory dotknęły mnie w odpowiedni nerw i po zakończeniu seansu byłem bardzo zadowolony.
Netflix bez oporów realizuje plan oferowania w każdy weekend (i nie tylko) zacnych filmowych premier z dopiskiem "original movie". Tydzień temu na platformę wleciała kosmiczna śmieciarka rodem z Korei Południowej obiecując kolorową, efektowną zabawę, która z powodzeniem odnalazłaby się na kinowym ekranie. Space Sweepers to film niezwykle rzetelny, spójny, dający frajdę. Mała uczta dla widzów głodnych prostych opowieści sci-fi.
Koreańskim filmowcom za 20 milionów dolarów udało się stworzyć obraz wyglądający na dużo droższy i może dlatego po stronie scenariusza zabrakło nieco mocy na stworzenie czegoś naprawdę wyjątkowego. Na szczęście Space Sweepers wszystko to, co robi, robi dobrze, a niedociągnięcia nie przeszkadzają w zabawie.
Mamy grudzień, jest po mikołajkach, świąteczny klimat czuć coraz wyraźniej. Zburzmy więc dobre samopoczucie oglądając straszny film. Czyj to dom? zadebiutował na platformie streamingowej w adekwatnym czasie, w Halloween. Netflix jednak woli promować rzeczy, które mają większe szanse na bycie hitami, do perełek trzeba się więc dokopać. Dokopałem się dopiero teraz. Ten film, choć do ideału sporo brakuje, jest bardzo ciekawym dodatkiem do listy dobrych produkcji ostatnich lat.
His House jest debiutem Remiego Weekesa, a swą oryginalność czerpie z afrykańskiego folkloru. Para uchodźców z Południowego Sudanu dociera do Wielkiej Brytanii, by rozpocząć nowe życie w Londynie. Mimo pełnej trwogi przeprawy mogą uznać się za szczęściarzy - dostają zasiłek, azyl i dom na przedmieściach stolicy. Coś jednak nie chce, by zadomowili się właśnie tu...